[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jak na prawdziwego przyjaciela przystało, przyjechał osobiście przekazać jej
informację. Może dzięki temu cios był odrobinę mniej dotkliwy. Amanda przymknęła oczy,
pozwalając słońcu osuszyć ślady łez, i zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku szpitala.
Gdyby dłużej została sama w zaciszu szpitalnego ogrodu, z pewnością zaczęłaby się ob-
winiać. Może zbytnio ostatnio koncentrowała się na sobie? Może sprawy potoczyłyby się
inaczej, gdyby wcześniej zaczęła działać?
Wiedziała, że aby nie pogrążyć się w rozpaczy, musi natychmiast zająć się pracą.
Mimo że przychodnia została już zamknięta na okres świąt, a wszyscy pacjenci nadający się
do wypisu wrócili na gwiazdkę do domu, w szpitalu było rojno jak w ulu. Rodziny i
przyjaciele tłumnie odwiedzali tych wszystkich, którym choroba nie pozwalała być teraz
wśród najbliższych.
W holu przy rejestracji członkowie kościelnego chóru właśnie szykowali się do
występu. Pracownicy najlepszej cukierni w miasteczku wnosili tace pełne korzennych ciaste-
czek przeznaczonych dla personelu i pacjentów. Karen w stroju renifera z zaprzęgu Zwiętego
Mikołaja mocowała do sufitu kolorowy łańcuch, który raz po raz wypadał jej z rąk i lądował
na głowach chórzystów.
Amanda przeszła przez hol szybkim krokiem. Nie miała teraz najmniejszej ochoty na
64
S
R
świętowanie. Zajrzy do Dorothy, a potem zamknie się w dyżurce i nadrobi zaległości w pa-
pierkowej robocie. Widok Jacka stojącego u szczytu schodów kazał jej zwolnić. Ponieważ
wyglądał przez okno na ogród, Amanda miała nadzieję, że minie go niepostrzeżenie. Jednak
w momencie, gdy jej noga sięgnęła ostatniego stopnia, Jack odwrócił się, a wyraz jego twarzy
świadczył dobitnie, że też nie ma ochoty na żarty.
- Znasz żonę Grahama Bakera? - spytał znienacka, wprawiając ją w kompletne
osłupienie.
- Oczywiście. Kay pracowała u nas jako pielęgniarka do czasu urodzenia dziecka.
Bardzo ją lubię. Właściwie to ja poznałam ją z Grahamem.
- To doprawdy wzruszające - zauważył ironicznie.
- Co chciałeś przez to powiedzieć? Postąpił krok w jej kierunku.
- Nic. Chciałem tylko wiedzieć, czy wie o tobie i Grahamie?
- Oczywiście. - Amanda wzruszyła ramionami. - Zresztą, wtedy w ogóle się jeszcze nie
znali.
- Kiedy?
- Kiedy chodziłam z Grahamem. Chyba o to ci chodzi? Przymrużył powieki.
- Miałem na myśli wasz obecny związek.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - zaczynała już tracić cierpliwość - ale
zdecydowanie nie podoba mi się twój ton. A w ogóle, co ci do tego?
- Jak to co? Widziałem, jak się obejmujecie w ogrodzie. - Nie krył oburzenia. - To
przez niego mnie zostawiłaś, tak?
- Co? To niesamowite... Widziałeś to, co chciałeś zobaczyć, Jack. - Pokręciła głową z
niedowierzaniem i ruszyła przed siebie. Nagle zatrzymała się w pół kroku. - Nie obchodzi
mnie, co sobie myślisz na mój temat - wycedziła przez zęby - ale nigdy ci nie daruję, jeśli do
Kay dotrą jakiekolwiek plotki. To małe miasteczko. Wszyscy się tu znają i nawet najbardziej
absurdalne podejrzenia szybko się rozchodzą.
- Przecież widziałem cię w ramionach tego faceta.
- Owszem, przytulił mnie. I co z tego? To normalne między ludzmi, którzy się lubią,
szczególnie kiedy jedno z nich straci kogoś bliskiego. - Zawahała się. - Na przykład
przyjaciela.
- Przyjaciela? Tylko tyle dla ciebie znaczyłem? - zapytał już bez gniewu.
Amanda patrzyła przed siebie pozbawionym wyrazu wzrokiem. Jack na próżno
próbował odnalezć w nich choć ślad dawnego blasku.
- Mówię o moim psie. Dziś rano Graham stwierdził u niego nowotwór jelit. Choroba
była tak zaawansowana, że musiał go uśpić.
- Mandy, tak mi przykro...
Zawładnęło nim poczucie winy. Dobrze pamiętał ból, którego sam doświadczył po
65
S
R
stracie Gypsy. Towarzyszka jego dziecięcych zabaw zginęła pod kołami samochodu, kiedy
odprowadzała go z domu do szkoły. Jak w ogóle mógł posądzić Amandę o romans z
Grahamem? A potem jeszcze wyobraził sobie, że on sam jest przyczyną jej przygnębienia,
jakby poza czubkiem własnego nosa niczego nie potrafił już dostrzec.
To rozdzierająca tęsknota wzbudziła w nim irracjonalne poczucie zazdrości, kiedy
zobaczył ją w ramionach innego mężczyzny. Teraz próbował zrozumieć, co się stało, i
znalezć sposób, by nakłonić ją do powrotu. Pragnął pokonać dzielące ich różnice, wziąć ją w
ramiona i naprawić krzywdę, którą wyrządziły jego własne nierozważne słowa. Niestety,
okoliczności były niesprzyjające. Amanda zamknęła się w sobie, starając się ukryć ból pod
maską chłodnej obojętności i Jack nie był już pewien, czy kiedykolwiek zdoła pokonać
dzielący ich mur.
- Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina! - zaśpiewał chór i Amanda
szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Uwagi Jacka nie uszła ironia zawarta w słowach ko-
lędy. Smętnie popatrzył na ginącą w głębi korytarza postać.
Stan Dorothy na tyle się poprawił, że została przeniesiona z powrotem do swojego
pokoju. Powitała Amandę z uśmiechem.
- Podobno siedziałaś przy mnie przez całą noc?
- Tak, choć muszę się przyznać, że i mnie zmorzył sen.
- To dobrze, przynajmniej trochę odpoczęłaś. Ja jestem dalej bardzo zmęczona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl