[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przecież spożytkować ten czas na lekturę. Ostatnie dwa
numery  Radia i płyt" czekają, by mogła się do nich
zabrać. Chciała także przejrzeć jeden z magazynów
ogrodniczych, przysyÅ‚anych wraz z pocztÄ…. MiÅ‚o byÅ‚o­
by posadzić wokół domu jakieś letnie kwiaty i kilka
krzewów. Nie miaÅ‚a pojÄ™cia, co dobrze roÅ›nie w klima­
cie Denver.
Na myśl o tym uśmiechnęła się. Kupi małą skrzynkę
pod szkłem i może jeden z tych wiszących koszyków.
Pogrążona w myślach dopiero po dwudziestu minutach
jazdy zauważyÅ‚a, że zmierzajÄ… w niewÅ‚aÅ›ciwym kie­
runku.
- Gdzie jesteśmy?
- Na siedemdziesiątce. Jedziemy na zachód.
- Na autostradzie numer siedemdziesiÄ…t? Co my na
niej robimy, do diabła?
- Jedziemy w góry.
- W góry?! - Na wpół przytomna, odrzuciła do tyłu
potargane włosy. - Jakie znów góry?
- Chyba nazywajÄ… siÄ™ Góry Skaliste - odparÅ‚ su­
cho. - Może o nich słyszałaś?
147
- Nie bądz taki mądry. Miałeś mnie odwiezć do
domu.
- I wiozę cię -jeśli trzymać się słów. Wiozę cię do
swojego domu.
- Byłam już u ciebie w domu. To w przeciwnym
kierunku. - Wskazała kciukiem.
- Tam jest mój dom w Denver. A tutaj mam domek
w górach. Bardzo wygodny, z ładnym widokiem.
Jedziemy tam na weekend.
- Nie jedziemy tam na żaden weekend. - Od­
wróciÅ‚a siÄ™ i przeszyÅ‚a go wÅ›ciekÅ‚ym wzrokiem. - Za­
mierzam spędzić ten weekend w domu.
- To zrobimy w następny weekend - powiedział
całkiem rozsądnie.
- Posłuchaj, Fletcher, jako gliniarz powinieneś
wiedzieć, że zabieranie kogoÅ› wbrew jego woli uzna­
wane jest za przestępstwo.
- Po powrocie możesz wnieść oskarżenie.
- Posunąłeś się za daleko. - Pomyślała, że nic jej to
nie da, jeśli wpadnie teraz w złość. Boyd jest przecież
na to całkowicie uodporniony. - Może ci się wydaje, że
robisz to dla mojego dobra, ale zaangażowane są w to
również inne osoby. Nie ma mowy, żebym zostawiła
Deborah samÄ… w domu, kiedy ten maniak jest na
wolności i nadal mnie szuka.
- SÅ‚uszna uwaga. - Boyd skrÄ™ciÅ‚ na zjazd z auto­
strady, a ona już prawie odetchnęła z ulgą. - Dlatego
spędzi tych kilka dni z Altheą.
- Ja...
- Kazała ci przekazać, że masz się dobrze bawić.
Aha - ciÄ…gnÄ…Å‚ - spakowaÅ‚a ci też torbÄ™. Jest w bagaż­
niku.
- Kiedy to wszystko zaplanowaliÅ›cie? - Jej cudow­
ny głos brzmiał spokojnie. Zbyt spokojnie, pomyślał,
gotów stawić czoło burzy.
148
- Miałem dziś trochę czasu. Zobaczysz, że mój
domek ci siÄ™ spodoba. Jest tam spokojnie, niezbyt
daleko i, jak już mówiłem, z okien rozciąga się bardzo
Å‚adny widok.
- A jest tam jakieś strome urwisko, z którego będę
mogła cię zrzucić?
Boyd zwolnił, gdyż droga stawała się coraz bardziej
kręta.
- Tak.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś bezczelny, Flet-
cher, ale przekroczyłeś wszelkie granice. Skąd ci
przyszło do głowy, że możesz mnie tak po prostu
wsadzić do samochodu, zorganizować czas mojej sios­
trze, a potem wywiezć mnie do jakiejś chatki w górach?
- To skutek burzy mózgów.
- Raczej uszkodzenia mózgu. %7łeby było jasne. Nie
lubiÄ™ plenerów, nie lubiÄ™ wsi. yle siÄ™ czujÄ™ na kempin­
gach i nigdzie nie pojadÄ™.
- Przecież już jedziesz.
Jak to możliwe, że wciąż byÅ‚ tak irytujÄ…co opa­
nowany?
- Jeżeli natychmiast nie zawrócisz, to...
- To co?
- Musisz przecież gdzieś spać. - Jej własne słowa
sprawiły, że poszła na całego. - Ty draniu - zaczęła,
wraz z nowym przypływem furii -jeżeli myślałeś, że
w ten sposób zwabisz mnie do łóżka, to siÄ™ przeliczy­
łeś. Wolę już zamarznąć w samochodzie.
- Domek ma więcej niż jeden pokój - powiedział
Å‚agodnym tonem. - Możesz spać w moim albo w którym­
kolwiek innym. Wybór należy do ciebie.
Słysząc to, opadła na fotel, bo wreszcie odebrało jej
mowÄ™.
ROZDZIAA ÓSMY
Nie miaÅ‚a zamiaru dodawać romantycznej inter­
pretacji do tego, co się stało. Porwanie było czymś
całkiem na miejscu w książkach o dobrze urodzonych
damach i zuchwałych piratach. Nie pasowało jednak
do współczesnego Denver.
Nie zamierzała zmienić zdania na ten temat. I jeżeli
jedynym dostÄ™pnym rodzajem zemsty bÄ™dzie zacho­
wanie lodowatego dystansu, zrobi to bez trudu. Nie
zaszczyci Boyda jednym uÅ›miechem, jednym uprzej­
mym sÅ‚owem, póki nie skoÅ„czy siÄ™ ten żaÅ‚osny week­
end.
Właśnie dlatego żałowała, że jego dom po raz
pierwszy zobaczyła w świetle księżyca.
Nazwał go chatką? Całe szczęście, że muzyka
zagłuszyła jej cichy okrzyk zdumienia. Chatka zawsze
kojarzyła jej się z niskim podłużnym domkiem z bali,
w dzikiej głuszy, pozbawionym wszelkich wygód.
Miejscem, do którego mężczyzni jadą, kiedy chcą
zapuścić brodę, napić się piwa i ponarzekać na
kobiety.
Dom Boyda rzeczywiście zbudowany był z drewna
- miÄ™kkiego wiekowego drewna, poÅ‚yskujÄ…cego ciep­
łym blaskiem w świetle księżyca. Z całą pewnością
150
natomiast nie byÅ‚ maÅ‚y. PiÄ™trowy, rozÅ‚ożyÅ‚ siÄ™ ma­
jestatycznie poÅ›ród oÅ›nieżonych sosen. Balkony, nie­
które zadaszone, inne odkryte, umożliwiaÅ‚y zapie­
rajÄ…cy dech w piersi widok na wszystkie strony
świata.
Mimo wszystko Cilla z uporem powÅ›ciÄ…gnęła cis­
nące się na usta słowa zachwytu, wygramoliła się
z samochodu i od razu nasypało jej się śniegu do
butów.
- Zwietnie - mruknęła, po czym zostawiając Boyda
z bagażem, zaczęła brnąć przez sięgające do pół łydki
zaspy w stronÄ™ werandy.
Co z tego, że jest tu pięknie, pomyślała. Jej nie
robi to żadnej różnicy, bo wcale nie chciała się tu
znalezć. Ale skoro już się znalazła, a nie ma szansy
na wezwanie taksówki, będzie milczała jak głaz,
wybierze sypialnię położoną jak najdalej od pokoju
Boyda i od razu położy się do łóżka. I może nawet
zostanie w nim przez następne czterdzieści osiem
godzin.
Gdy Boyd doÅ‚Ä…czyÅ‚ do niej na werandzie, dotrzyma­
Å‚a pierwszej części powziÄ™tego przed chwilÄ… postano­
wienia. Jedynym dzwiękiem było skrzypienie desek
pod ciężarem jego ciaÅ‚a oraz dobiegajÄ…ce z lasu od­
głosy dzikich zwierząt. Boyd odstawił na bok torby,
otworzył drzwi i zaprosił ją do środka.
Wewnątrz było ciemno i przerazliwie zimno. Mimo
to poczuła się trochę lepiej. Bo im gorsze niewygody,
tym lepsze usprawiedliwienie dla jej złego humoru.
A potem Boyd zapalił światło i mogła już tylko
otworzyć usta ze zdumienia.
Pokój zajmujący środek  chatki" był olbrzymi,
miał wysoki strop, ściany z grubo ciosanych bali
i uroczy granitowy kominek. Urządzono go ciężkimi
meblami o wielkich, miękkich poduchach. Wolno
151
stojący komin przebijał się przez podwyższony sufit.
Biel prostych ścian podkreślały wbudowane półki.
Okna i drzwi dobrano do stylu domku.
W niczym nie przypominało to łuków i krągłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl