[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pomogę ci, Fiono.
S
R
Natychmiast otworzyła oczy. Nie zauważyła, jak zsiadł
i wodze obu koni przywiązał do barierki werandy.
- Och, trochę tylko zesztywniałam W końcu cały dzień
w siodle. Za chwilkę mi przejdzie.
- Damy sobie radę. Wyjmij nogi ze strzemion... Bardzo
dobrze. Teraz przechyl się na bok, w moją stronę. Mocno.
Złapię cię.
- Co?! Nie! Absolutnie!
- Fiono, nie dyskutuj.
Nie miała wyboru. Musiała go posłuchać.
Opadła w jego ramiona absolutnie bez gracji. Jak przy-
słowiowy worek kartofli. Byrne natomiast złapał ją bardzo
zręcznie. Trzymał na rękach bez wysiłku, jakby ważyła nie
więcej niż Riley.
Wcale nie miał zamiaru postawić jej na ziemi. Kiedy wno-
sił ją po schodkach, próbowała zaprotestować, ale ponieważ
kompletnie ją zignorował, dała sobie spokój. W końcu cu-
downie jest być niesioną przez silnego mężczyznę.
Przez wiele, wiele lat ona sama musiała być silna.
Jedno z najbiedniejszych dzieci w szkole. Miała niełatwe
dzieciństwo, potem, w świecie korporacji, też nie zawsze by-
ło słodko. Na każdym kroku spotykała dominujących face-
tów, z których co drugi najzwyczajniej w świecie chciał ją
wykiwać - bo była kobietą.
Teraz Byrne niósł ją, tak ostrożnie, jakby była nadzwyczaj
cennym ładunkiem. Niósł, wołając jednocześnie po drodze
do Ellen, żeby szykowała gorącą kąpiel. Ellen zjawiła się przy
nich natychmiast, załamując ręce nad biedną Fioną. Użalała
się nad nią tak, jak nikt nigdy dotąd, nawet rodzona matka.
S
R
Powiedziała tylko jeszcze raz, tak dla porządku:
- Nic mi nie jest, Byrne.
Nie mając oczywiście nic przeciwko temu, żeby dalej trzy-
mał ją na rękach, kiedy wanna napełniała się wodą. Cała ła-
zienka zachodziła parą i delikatnym zapachem lawendy.
- Wszystko jest. Szampon, balsamy, mydła, sól do kąpieli
- oznajmiła Ellen. - Teraz lecę, bo mam mięso w piecyku.
Byrne ostrożnie posadził Fionę na krześle z giętego
drewna.
- Rozbieraj się i natychmiast do wanny. Siedz sobie w niej
jak najdłużej. Musisz porządnie się wymoczyć. Przepraszam,
Fiono. Powinienem był się zastanowić. Po tak długiej prze-
rwie cały dzień w siodle to stanowczo za długo. Każdy by się
wykończył.
Delikatnie musnął palcem jej policzek.
- Poradzisz sobie sama? A może potrzebujesz pomocy...
przy rozbieraniu?
Oczy Byrnea, zwykle srogie, a przynajmniej poważ-
ne, śmiały się. Było to bardzo miłe, ale, oczywiście, musiała
unieść się honorem.
- Dziękuję, dam sobie sama radę.
Był już w progu, kiedy uzmysłowiła sobie, że trochę się
z tą deklaracją pospieszyła.
- Byrne!
Odwrócił się.
- Przepraszam cię, ale butów na pewno sama nie zdejmę.
Byrne skinął głową. Wcale nie był zadowolony, że musi
wrócić do łazienki. Wystarczająco się tam już namęczył, sa-
mą myślą, że jeszcze chwila, a Fiona będzie się rozbierać, na-
ga podejdzie do wanny, zanurzy się w wodzie...
S
R
Dla jego ciała te myśli były jak nokaut. Teraz, niestety, bę-
dzie powtórka.
Fiona siedziała dalej na krześle. Jedną nogę oparła o brzeg
wanny.
- Przepraszam, Byrne. Naprawdę nie dam rady.
- Nie ma sprawy.
Starannie unikając jej wzroku, przykląkł i wykonał zada-
nie. Zdjął buty i skarpety. A potem przyłapał się na tym, że
gapi się na różową stopę. Aadną, wypielęgnowaną, jak jej rę-
ce. Fiona cała taka była. Aadna, delikatna i wypielęgnowana.
Przełknął. Szybko wstał i znów przełknął.
- Dasz radę ściągnąć dżinsy?
Fiona zmusiła się do bladego uśmiechu.
- Postaram się je pokonać.
Przesunęła się ociupinkę na krześle. Spróbowała wstać
i jęknęła.
Czyli wiadomo. Sama tych spodni nie ściągnie.
- Oprzyj się o mnie.
Powiedział to bardzo szorstko. Musiał. Bo w środku do-
słownie go rozrywało. Pomógł jej wstać, podtrzymał, kiedy
przyjmowała najdogodniejszą pozycję we względnym pio-
nie. I szybko zabrał się do dzieła. Z kamienną twarzą rozpiął
guzik, potem jednym szybkim ruchem zamek błyskawiczny.
Spodnie rozsunęły się, ukazując kawałek jasnej skóry i biały
jedwab bielizny. Naturalnie, zatkało go natychmiast. Postarał
się jednak, żeby twarz pozostała kamienna, zero zaintereso-
wania i szybko pociągnął dżinsy w dół, odsłaniając bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]