[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy wskakiwał na siodło, kątem oka zauważył
kolorową plamę. Spojrzał w stronę balkonu Court-
ney i aż zamrugał oczami ze zdumienia. Odwrócił
wzrok, po czym spojrzał jeszcze raz. Nie mylił się: to
była ona.
Miała na sobie wąskie bryczesy wpuszczone
w wysokie buty oraz szkarłatną koszulę przepasaną
żółtą szarfą. Włosy opadały jej na ramiona chmurą
gęstych loków. Wyglądała tak, jak wtedy, kiedy zo
baczył ją po raz pierwszy. Była nieustraszoną pirat-
ką. Opuściła się na ziemię po linie. Szabla kołysała się
jej u pasa.
Na ten widok wszyscy żołnierze i tragarze oderwali
się od swoich zajęć. Ci, którzy wsiadali na koń, zamarli
w bezruchu. Ci, którzy coś nieśli, zatrzymali się. Na
dziedzińcu zaległa kompletna cisza.
- Witaj, MacLaren. - Stanęła wyprostowana, uno
sząc szablę, jakby szykowała się do walki. - Wracasz
do Szkocji i zostawiasz mnie samÄ…?
- Zgadza siÄ™, moja pani.
- Chcesz, abym wyszła za jakiegoś starego, schoro
wanego hrabiego?
Rory aż się skręcał w duchu, ale nie dał nic po sobie
poznać.
- Jeśli to jest twoim życzeniem...
- Och... Czyżby moje życzenia miały dla ciebie ja
kieÅ› znaczenie?
Posłał jej pytające spojrzenie. Do czego właściwie
zmierzała?
- Tak, moja pani. Twoje życzenia zawsze były dla
mnie najwyższym rozkazem.
Przeszła przez dziedziniec i stanęła tuż przed jego
wierzchowcem. Wszyscy mężczyzni patrzyli na nią
z zaskoczeniem i podziwem. Była to najbardziej nie
zwykła kobieta, jaką kiedykolwiek widzieli.
- Czy wybaczyłeś mi już, panie, że uśpiłam cię nar
kotykiem?
- Czy wybaczyłem? Już o tym zapomniałem.
- A szpiegowanie? Czy to też zostało mi wybaczo
ne?
- Czy wyglądam na bardziej surowego niż król?
Dawno ci to wybaczyłem, moja pani. Szpiegowałaś tyl
ko po to, aby przetrwać.
Courtney wzięła głęboki oddech. Stawiała wszystko
na jedną kartę. Mogła mieć jedynie nadzieję, że Hen
rietta Maria się nie myliła.
- Dlaczego więc mnie opuszczasz?
Odwrócił wzrok. A niech ją wszyscy diabli! Jak dłu
go będzie jeszcze w stanie bronić się przed pokusą do
tknięcia jej?
- Opuszczam cię, abyś mogła nacieszyć się domem,
i ojcem.
- Podziwiam twoją szlachetność. Chciałabym kie
dyś zwiedzić swoje rodowe ziemie. Chciałabym pospa
cerować ścieżkami, którymi spacerowała moja matka.
Kocham mojego ojca - dodała łagodnie - i chciałabym
go lepiej poznać. - Wzięła głębszy oddech. - Ale teraz
mam ochotę poznać twój kraj, Rory. Chcę poznać Szko
cję, o której mówiłeś z taką miłością. Marzę o spacerach
w gęstych lasach i o kąpieli w kryształowych jezio
rach. Pragnę, aby twój klan stał się także moim klanem.
- To niemożliwe!
Drgnęła. Odtrącił ją. Odtrącił jej miłość. Zcisnęła
mocniej szablę, aby dodać sobie odwagi.
- Wstydzisz się mnie? Nie chcesz, aby piratka nosiła
nazwisko MacLaren?
- Wstydzę się? - Oczy Rory'ego zapłonęły gnie
wem. - Kocham cię! Jak mógłbym się ciebie wstydzić?
Potrząsnęła wojowniczo szablą.
- Mówisz o miłości i jednocześnie mnie opusz
czasz?
- Tak. To prawda. - Nim zdążyła zaprotestować,
dodał: - Kocham cię, Courtney. Pokochałem cię od
pierwszego wejrzenia. Byłbym jednak egoistą, gdybym
odebrał ci szansę bliższego poznania ojca i nacieszenia
się domem, który dopiero co odnalazłaś.
- Ty jesteś domem, za którym tęskniło moje serce.
Rory siedział w siodle jak skamieniały. Kiedy wresz
cie odzyskał głos,zaczął mówić:
- Twój ojciec.
- ... odwiedzi nas w Szkocji. W końcu nie jest to aż
tak daleko - dokończyła za niego.
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad jej słowa
mi.
- JesteÅ› gotowa wyrzec siÄ™ tego wszystkiego dla mo
jego kraju? Moich ludzi?
- Naszego kraju i naszych ludzi. - Rzuciła szablę na
ziemię. - Byłam gotowa zmusić cię siłą, abyś zabrał
mnie ze sobą. Nie miałam wątpliwości, że pokonam cię
w pojedynku!
MacLaren wybuchnął gromkim śmiechem.
311
- Skromność nigdy nie należała do twoich cnót, mo
ja pani.
- A wstydliwość do twoich. Dlaczego mnie nie
przytulisz?
- Właśnie, dlaczego? Chodz do mnie, Courtney.
Kiedy pochylił się w siodle, skoczyła mu w ramiona.
Przycisnął ją do piersi i trzymał w czułym uścisku.
- MacLaren!
Słysząc głos króla, Courtney i Rory odwrócili się.
Na balkonie stali Karol, Henrietta Maria i Lord Edge-
comb. Wszystkie okna zajęte były przez służbę pała
cowÄ….
- Lordzie Edgecomb, proszę cię o zgodę na poślu
bienie twojej córki.
- Z radością ci jej udzielam. Wiem doskonale, że
Courtney poszłaby za tobą nawet na koniec świata.
Oboje macie moje błogosławieństwo. Ufam, Rory, że
będziesz dbał o nią jak należy. %7łyczę ci także odwagi
i cierpliwości. Jeśli Courtney chociaż trochę przypomi
na swoją matkę, to będziesz ich potrzebował.
Rory roześmiał się i zwrócił do króla.
- Czy mogę liczyć również na królewskie błogosła
wieństwo, Wasza Wysokość?
Karol objął czule swoją małżonkę. Oboje z uśmie
chem spojrzeli na parę przyjaciół.
- Oczywiście, MacLaren. Zawsze chciałem, abyś
ożenił się z Angielką. Dzięki Courtney będziesz teraz
częściej bywał w Londynie.
- Wasza Wysokość musi koniecznie odwiedzić
Szkocję. Chciałbym, aby mój pierworodny miał za ro
dziców chrzestnych moich monarchów i przyjaciół.
- Ja i moja żona z przyjemnością na to przystanie-
my. Będzie to doskonała okazja, aby Henrietta Maria
poznała ziemię moich przodków. Odwiedzimy Szko
cjÄ™, kiedy tylko czas na to pozwoli.
- Ojcze! - zawołała Courtney, przytulając się do na
rzeczonego. - Wybacz mi ten nagły wyjazd!
- Rozumiem cię doskonale, moja najdroższa. Miłość
ma to do siebie, że potrafi zmieniać nasze plany.
- Rory, przyjacielu! - zakrzyknął król. - W imieniu
Korony ogłaszam was mężem i żoną. Spodziewam się,
że klan MacLaren'ów wyprawi swojemu przywódcy
wspaniałe wesele.
- Nie mam co do tego wątpliwości.
Rory pomógł wsiąść Courtney na siodło i ściągnął
lejce.
- Do zobaczenia.
Kiedy jechali przez dziedziniec, dziewczyna, wtu
lona w ramiona ukochanego, machała pałacowej służ
bie.
- Ile dni będziemy jechać do Szkocji?
Zbliżył usta do jej ucha i szepnął:
- Czeka nas długa podróż. - Musnął jej policzek
i poczuł gwałtowne ciepło, rozlewające się po całym
ciele. - Bardzo długa podróż. Zatrzymamy się w tam
tym lesie.
- Tak szybko?
- Tak. Już wystarczająco długo nie dotykałem two
jego ciała. Niewykluczone, że podróż dość znacznie się
przez to przedłuży.
Uśmiechnęła się i uniosła głowę. Ich usta złączyły się
w łagodnym, leniwym pocałunku.
- Kocham cię, Rory - szepnęła.
- A ja ciebie, moja Władczyni Mórz.
313
[ Pobierz całość w formacie PDF ]