[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciałem, jak i duszą. Wśliznęła się na moją pierś, jakby chciała mnie dosiąść, i
spoglądała na mnie z czarującym uśmiechem na swych niebiańskich ustach.
Następnie łagodnym ruchem rozchyliła nogi, abym mógł się w nią wsunąć.
Miałem wrażenie, że doszło do upojnego zespolenia składających się na nią
elementów - wilgotnej, kurczliwej, tajemniczej kieszonki między jej nogami oraz
natłoku milczącej elokwencji, która wylewała się z oczu Urszuli, gdy tak z miłością
spoglądała na me ciało.
Naraz wszystko to się skończyło, a ja doznałem zawrotów głowy. Tymczasem jej usta
przykleiły się do mej szyi.
Wytężyłem wszystkie siły, chcąc ją z siebie zepchnąć.
- Zniszczę cię - wyszeptałem. - Na pewno. Przysięgam. Nawet gdybym miał dopaść
cię u samych wrót piekła.
Próba wyrwania się z jej uścisku sprawiła, że ciało me jeszcze bardziej się rozgrzało.
Ona jednak nie chciała ustąpić. Postanowiłem oczyścić umysł, pozbywając się zeń
wszelkiego rozmarzenia.
- Idz precz, czarownico.
- śśś... Ucisz się - powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Jesteś młody, uparty... i dzielny. Ja również byłam ongiś młoda. O tak, i nie brakło
mi ani determinacji, ani odwagi.
- Nie kalaj mnie swymi brudami - odparłem.
- Cicho - powtórzyła. - Bo wszystkich pobudzisz. A do czego to nam potrzebne? -
Jakże boleśnie, poważnie i kusząco zabrzmiały jej słowa! Sam tylko jej głos mógłby
wywabić mnie z wszelkiego ukrycia. - Nie mogę na zawsze zapewnić ci
bezpieczeństwa - dodała - nawet na bardzo długo. Idz, Vittorio, uciekaj stąd.
Odsunęła się nieco, bym jeszcze wyrazniej mógł widzieć jej tchnące szczerym
oddaniem spojrzenie. Widziałem istotę wręcz idealną. Takie zaś piękno, ten
doskonały demon, który objawił mi się w rodzinnej kaplicy, nie potrzebował
44
magicznych wywarów i zaklęć, aby przekonać mnie do swej sprawy. Urszula była
stworzeniem bez skazy - arcydziełem urody i dostojeństwa.
- O tak - powiedziała, patrząc uważnie na moją twarz - i ja odnajduję w tobie piękno,
które rani mi serce. To niesprawiedliwe, niezasłużone. Dlaczego prócz całej reszty
mam jeszcze znosić to właśnie?
Dalej próbowałem się oswobodzić i nic już nie mówiłem. Nie miałem zamiaru
podsycać tego tajemniczego żaru z piekła rodem.
- Uciekaj stąd, Vittorio - powiedziała, obniżając złowieszczo ton głosu. - Zostało ci
ledwie kilka nocy, może nawet mniej. Jeśli znowu do ciebie przyjdę, mogę ich na
ciebie ściągnąć. Vittorio... Nie rozpowiadaj o tym we Florencji. Wyśmieją cię.
Zniknęła.
Aóżko zakołysało się i skrzypnęło. Leżałem na plecach, a w nadgarstkach czułem
jeszcze ból od nacisku jej dłoni. Znajdujące się nade mną okno ukazywało fragment
szarej, nijakiej nocy, a biegnący przy gospodzie mur wznosił się ku niebu, którego z
mojego łóżka niestety widzieć nie mogłem.
Zostałem sam. Jej tu nie było.
Nagle postanowiłem zmusić się do działania, lecz zanim zdołałem się poruszyć, ona
pojawiła się tu znowu: tym razem w oknie. Widziałem jej postać od pasa po schyloną
głowę; wpatrując się we mnie, oderwała kawałek koronki ze swej sukni i obnażyła
przede mną białe piersi - drobne, okrągłe, położone bardzo blisko siebie i
zwieńczone ciemnymi, sterczącymi sutkami. Prawą dłonią podrapała lewą pierś, tuż
nad brodawką, z której natychmiast popłynęła krew.
- Wiedzma!
Podniosłem się, żeby ją chwycić, żeby ją zabić. W tym jednakże momencie Urszula
przytrzymała dłonią moją głowę, a na ustach poczułem nacisk jej drobnej, lecz
jędrnej piersi. Rzeczywistość ponownie rozpłynęła się jak dym na niebie i oboje
znalezliśmy się na tej samej łące, na naszej łące, w swoich namiętnych i
wiecznotrwałych objęciach. Ssałem z niej mleko - jak gdyby była moją matką i
mamką, dziewicą i królową, a swymi pchnięciami zrywałem z niej ostatnie płatki
kwiatu dziewictwa, jakie się jeszcze w niej ostały.
Zwolniła uścisk. Upadłem. Byłem zbyt słaby i oszołomiony, aby powstrzymać ją przed
odlotem. Upadłem zatem na łóżko; miałem mokrą twarz, a ręce i nogi mi drżały.
Nie byłem w stanie usiąść. Opadła mnie totalna bezwolność. Przed oczami
wyobrazni błyskała mi raz po raz nasza łąka z białymi i czerwonymi irysami -
najpiękniejszym kwieciem Toskanii. Te dziko rosnące irysy kołysały się na soczyście
45
zielonej trawie, podczas gdy ona biegła, uciekała ode mnie. Obraz ten był wszakże
przezroczysty, nieco matowy, i nie mógł przesłonić widoku mego pokoju w gospodzie
- unosił się tylko niczym woalka nad moją twarzą i torturował mnie swą jedwabistą
bezcielesnością.
- Czary! - szepnąłem. - Boże mój, jeżeli powierzyłeś mnie opiece aniołów, czy
rozkażesz im teraz przykryć mnie swymi skrzydłami? - Westchnąłem. - Bardzo ich
potrzebuję.
W końcu udało mi się usiąść. Trząsłem się i miałem zamglony wzrok. Potarłem szyję.
Ciarki przechodziły mi po ramionach i plecach, a całe ciało tętniło od pożądania.
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem myśleć o Urszuli. Aliści trzeba mi było jakiejś
podniety, która by moją żądzę uśmierzyła.
Położyłem się i odczekałem, aż z mego ciała uleci wreszcie ten cały szał.
Znowu stałem się człowiekiem, albowiem przez kilka chwil zapewne nim nie byłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl