[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na tarasie jej nie znalazł. W pokoju również jej nie było. Przechodząc obok kuch-
ni, usłyszał głosy... Podsłuchał część rozmowy pomiędzy Luccy a Wallace'em. Nie miał
prawa podsłuchiwać, lecz nie mógł się ruszyć z miejsca, stał jak wryty.
Znał Wallace'a praktycznie całe życie. Szanował go i kochał jak członka własnej
rodziny. A mimo to nie wiedział, że Wallace miał kiedyś żonę, z którą spodziewał się
dziecka.
- Jestem pewna, że to nie była twoja wina - powiedziała Luccy łagodnym głosem.
- Może nie dosłownie... Jednakże gdybym nie nalegał na to, by pojechała razem- ze
mną... - Spuścił głowę i nią potrząsnął. - Pewnego dnia pojechaliśmy na przejażdżkę au-
tem. To był piękny słoneczny dzień. Nagle Rebece odeszły wody. Najbliższy szpital był
oddalony o wiele kilometrów. Kiedy wreszcie do niego dojechaliśmy, okazało się, że
szpital jest fatalnie wyposażony i przepełniony. Lekarze uznali, że rodząca kobieta nie
jest sprawą priorytetową. Codziennie mieli takie przypadki. Uspokajali nas, że nie ma się
czym martwić.
- Bo to zazwyczaj prawda - potwierdziła Luccy.
- Wiem - westchnął. - Ale nasz przypadek był wyjątkowy. Okazało się, że pępowi-
na zacisnęła się wokół szyi dziecka... Dziecko umarło... Rebeka dostała wylewu i rów-
nież zmarła.
R
L
T
Luccy położyła dłoń na ręce Wallace'a.
- To nie twoja wina. Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy.
Spojrzał na nią. Miał łzy w oczach.
- Powinienem był posłuchać Rebeki. Chciała urodzić w domu, w Anglii, aby być
blisko rodziny, blisko szpitala. Popełniłem błąd... nie posłuchałem jej... - zakończył ła-
miącym się głosem.
Coś drgnęło w sercu Sina.
Nie chciał popełnić tego samego błędu co Wallace.
Może najwyższy czas zacząć słuchać Luccy?
- Luccy, gdybyś mogła zrobić to, na co masz ochotę, co by to było?
Zaskoczyło ją pytanie Sina i ton głosu, jakim go zadał. Siedzieli na tarasie. Słońce
powoli gasło za horyzontem. W ciągu całej kolacji aż do tej pory Sin nie odezwał się do
niej ani słowem.
- Czy to pytanie z haczykiem? Początek kolejnej kłótni albo seria nowych oskarżeń
pod moim adresem?
Sin wiedział, że Luccy ma święte prawo być na niego wściekła.
- Nie - westchnął. - %7ładnych kłótni. %7ładnych oskarżeń. Chcę tylko szczerych od-
powiedzi na proste pytania.
- Ach...
Sin uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Obiecuję, że nic, co powiesz, nie zostanie użyte przeciwko tobie.
Luccy mimo wszystko nadal nie mogła się pozbyć podejrzliwości. Nigdy wcze-
śniej nie widziała Sina w takim stanie.
- Cóż... Oczywiście chciałabym jak najprędzej wrócić do Anglii, do domu - odpo-
wiedziała zgodnie z prawdą.
- To zrozumiałe - odparł z wyczuwalnym smutkiem.
- Chciałabym pracować do momentu, aż urodzi się dziecko.
- Dla PAN Cosmetics?
- Nie, raczej nie - odrzekła, krzywiąc się.
- Dlaczego nie? Dlatego, że jestem właścicielem firmy?
R
L
T
- Częściowo dlatego - potwierdziła. - Lecz głównie dlatego, że ta praca byłaby zbyt
intensywna dla kobiety, która będzie musiała zajmować się małym dzieckiem.
- Przecież nie będziesz się musiała zajmować dzieckiem sama - wtrącił.
- A jeśli taki będzie mój wybór?
- A będzie?
- Tak się składa, że owszem - odparła poirytowana. - Wiem, że w twoim świecie
dzieci wychowują niańki. Ale nie w moim. Każda praca, którą będę wykonywała w przy-
szłości, nie będzie mogła kolidować z moimi obowiązkami macierzyńskimi.
Sin był zdumiony. Nie miał pojęcia, że dla Luccy dziecko jest ważniejsze niż karie-
ra.
- Bez obaw, Sin. Nie chcę, abyś sponsorował mnie i dziecko - powiedziała z god-
nością. - Robiłabym wszystko, co w mojej mocy, aby jakoś przeżyć.
 Przeżyć"? Sin nie chciał, aby ambicją Luccy i jego dziecka było jedynie  przeży-
cie"!
- Jak mogłoby się poczuć nasze dziecko, kiedy w pewnym momencie dowiedziało-
by się, że jego ojciec, czyli ja, mógł ułatwić życie wam obojgu?
Spojrzała na niego wyzywająco.
- Mam nadzieję, że dziecko uszanowałoby moją decyzję.
Sin był w szoku.
Oskarżył ją o próbę szantażu. Wierzył, że Luccy celowo  złapała go na dziecko".
Boże, nic dziwnego, że z całego serca go nienawidziła.
On sam w tej chwili również czuł do siebie odrazę.
- A co byś zrobiła, gdyby twój kontrakt z PAN Cosmetics został sporządzony tak,
aby twoja praca nie kolidowała z wychowywaniem dziecka?
- Sin, dobrze wiesz, że to nierealne.
- Mylisz się - odparł natychmiast. - Mógłbym to załatwić.
Luccy otworzyła usta z wrażenia. Czy naprawdę Sin chciał jej pozwolić od niego
odejść?
Jeśli tak, to gdzie to uczucie ulgi i poczucie wolności, którego się spodziewała?
Zamiast tego poczuła się głęboko rozczarowana.
R
L
T
Ubiegłej nocy uprzytomniła sobie, że go kocha. Zaczęła w niej również kiełkować
nadzieja, że po ślubie - gdyby rzeczywiście miał miejsce - może któregoś dnia Sin od-
wzajemniłby jej uczucie...
Czy teraz sugerował, że pozwala jej odejść? Nie chce ani jej, ani dziecka?
- Sama ubiegłej nocy powiedziałaś, że nie mamy szans na bycie razem - powiedział
ostrym tonem.
Rzucił serwetkę na stół i wstał z krzesła.
- Uważasz, że nie mamy?
- Nie - warknął. - Postanowiłem, że nie chcę spędzić reszty życia z kobietą, która
mnie nienawidzi.
- Ale...
- Zorganizuję ci lot do Anglii jutro z samego rana.
Luccy nie byłaby w stanie słowami opisać tego, co teraz czuła.
Poczuła ostry ból w klatce piersiowej, jakby ktoś zatopił nóż w jej sercu. Miała
wrażenie, że zaraz umrze, tu, na krześle. Zamknęła powieki. Po chwili jej ciało opanowa-
ło odrętwienie. Nie czuła już nic.
Co było jeszcze gorsze od bólu. To koniec.
Sin dał jej dokładnie to, czego chciała. Możliwość powrotu do domu. Możliwość
wychowania dziecka w pojedynkę. Nie dostała jednak tego, czego najbardziej pragnęła.
Sina.
- Dobrze - wydusiła z siebie i powoli wstała. - Mogę się pożegnać z Wallace'em?
- Naturalnie - rzekł z grymasem.
Bolało go, że Luccy bardziej zżyła się w ciągu jednego dnia z jego lokajem niż z
nim w ciągu dwóch miesięcy.
Teraz, opromieniona światłem księżyca, wyglądała jak duch. Miał ochotę ją przy-
tulić, pocałować, zanieść na rękach do swojego pokoju, zamknąć ją tam, nigdy nie wypu-
ścić, błagać na kolanach, by została jego żoną...
Do diabła! - zawył w duchu. Nie chciał jej do niczego zmuszać. Nie miał do tego
prawa. Pozwolił jej odejść, ponieważ nie miał innego wyboru.
R
L
T
Może kiedy Luccy wróci do Londynu, ochłonie, odzyska poczucie, że panuje nad
własnym życiem... może wtedy będą mieli szansę...
Nonsens! - usłyszał głos z tyłu głowy. Oszukuje sam siebie. Luccy nie chce go w
swoim życiu. Ani teraz, ani nigdy.
- Spodziewałem się, że będziesz szczęśliwsza w tym momencie - rzekł głuchym
głosem.
- Może jeszcze nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Jestem pewny, że rano, na pokładzie samolotu, poczujesz ulgę, o której marzyłaś
- powiedział.
Zagryzła usta, by zatrzymać ich drżenie oraz zatamować napływające do jej oczu
łzy.
Powrócił ból. Ból, który rozrywał ją od środka na kawałki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl