[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Naldo gwałtownie wypuścił powietrze. Usiadł.
- Co ci się stało, Anno? Czemu jesteś taka niemiła i nieufna? Mój ojciec
kochał twoją matkę. Stanowili zespół... Chociaż trudno mi to przyznać. Prawie
wszystko robili razem. Dał jej kawałek posiadłości! Nie widzisz, jak jest to
niezwykłe? Nic takiego się nie zdarzyło w całej historii rodu De Leonów.
- Posiadłość. Tylko to cię interesuje, prawda? Chronić posiadłość.
Rozbudowywać posiadłość. Zwiększać zyski. Myśl, że choćby kawałek tej
ziemi mógłby się znalezć poza twoją kontrolą, jest jak cierń. Czy Ricky doniósł
ci, że nie pozwoliłam mu skosić trawy na mojej ziemi?
Naldo wysoko uniósł brwi.
- Tak, powiedział mi. Czemu to zrobiłaś? Hodujesz siano? A może
piekło?
- 80 -
S
R
Zwariowała. Nie miał co do tego cienia wątpliwości. Klęczała przed nim
w piasku z sukienką zmiętą na kolanach. Zwiatło słoneczne przesiane przez
gałęzie drzew malowało jej urzekające ciało.
Jej oczy pałały gniewem. Anna Marcus była pełna namiętności. W każdy
możliwy sposób.
Uśmiechnął się leciutko. Zależało mu na tym skrawku ziemi. Ale nie tak,
żeby się miał rzucać w ogień.
- Chciałam, żebyśmy dokładnie wiedzieli, na czym stoimy. - Wstała i
otrzepała sukienkę. - Myślę, że powinieneś mi oddać klejnoty.
Patrzył na jej wspaniałe, długie nogi i czuł budzące się pożądanie.
- Pomóc ci zapiąć zamek? - Nawet nie starał się kryć podniecenia.
- Poradzę sobie.
- Jak zawsze. Nie potrzebujesz nikogo, prawda? Musiało ci być zle w
małżeństwie.
Zamarła. Twarz jej stężała.
- Nic nie wiesz o moim małżeństwie.
- To prawda. A powinienem?
Spytał, chociaż wcale nie chciał słyszeć o Annie i jakimś innym
mężczyznie.
- Zostawił mnie - rzuciła. - Chyba masz rację. Odszedł do kogoś zupełnie
innego niż ja. Powiedział, że chciał kogoś bardziej cichego i opiekuńczego.
Bardziej uległego.
- Przepraszam. - Ból w jej spojrzeniu szarpnął go za serce. - On nie był
mężczyzną dla ciebie, bo w tobie nie ma ani trochę uległości.
- Myślę, że miałeś rację. Małżeństwo jest nie dla mnie.
- Hej! - Rozejrzał się za spodniami. - Nie pozwól, żeby złe doświadczenia
zatruły ci przyszłość. Potrzebujesz kogoś, kto zaakceptuje cię taką, jaka jesteś.
- Nie sądzę, żeby się znalazł ktoś aż tak szalony. - Starała się, by
zabrzmiało to wesoło. Ale nie zdołała go oszukać.
- 81 -
S
R
- Jesteś kobietą absolutnie wyjątkową.
- Tak? Dlatego jesteś gotów zapłacić miliony, żeby się mnie pozbyć?
Nie mógł się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem. Trudno było odmówić
jej racji.
Ale przecież ofiarowywał jej znacznie więcej, niż warte były klejnoty,
książka kucharska i ziemia razem wzięte. Co musiałoby się stać, żeby to
zauważyła?
Może wystarczyłoby trzymać ręce z dala od niej przez cały dzień?
Dlaczego kochał się z córką kochanki swojego ojca? Przecież powinien
się od niej trzymać jak najdalej.
Pokręcił głową. Anna Marcus miała na niego zdecydowanie zły wpływ.
Kiedy się okazało, że klejnoty prawnie się jej należały, poczuł prawdziwą
ulgę. Gdyby było inaczej, miałby wrażenie, że ją oszukał. Podobnie było z
książką kucharską. Początkowo nie miał zamiaru mówić jej prawdy.
Ale nie potrafił.
Z nieznanego powodu czuł potrzebę ochrony jej interesów. Nawet na
koszt rodziny. Tak było honorowo. Tak wychował go ojciec.
Wsunęła stopy w sandały. Ta zwykła czynność rozpaliła mu krew w
żyłach. Niedobrze. Potrzebował trzezwego umysłu. Musi dobrze wszystko
rozegrać.
Najgorsze zaś było to, że Anna go rozpalała jak żadna inna kobieta. A
przy tym była pierwszą, która patrzyła nań nie jak na bogaty łup, ale jak na
mężczyznę.
A on, wbrew poczuciu obowiązku wobec posiadłości, nie mógł nie
patrzeć na nią jak na kobietę. Wytrawną bizneswoman, która nie dawała się
oszukiwać. Lojalną i czułą kobietę walczącą o dobre imię matki. Kobietę na-
miętną i wrażliwą, budzącą w nim uczucia niespotykanie silne.
Ponadto był przekonany, że ona też czuła się mocno związana z ziemią i
tymi drzewami.
- 82 -
S
R
Wzruszyła go ta myśl, lecz szybko ją przegnał. Tym razem był to czas
zimnych kalkulacji i działań.
- Kiedy wrócę, każę Tomowi dostarczyć ci klejnoty. Piłka jest teraz po
twojej stronie. - Położył się na piasku z rękami pod głową. Starał się udawać
obojętność.
- Dobrze. - Jedno jej spojrzenie sprawiło, że znów jego serce zabiło
żywiej.
Kiedy się oddalała między rzędami drzew, odetchnął głęboko. Nie czuł
ulgi. Ale przecież musiał tak postępować. Dla dobra rodziny. I posiadłości.
Musiał zakopać głęboko rodzinne sekrety.
Tylko dlaczego to musiało być takie trudne?
Jeśli się prędko nie pozbędzie Anny, pojawią się plotki. A wtedy nie da
się ich uciszyć. Musiał zrobić wszystko, żeby jak najszybciej wyjechała.
Natychmiast.
Ale w myślach wciąż wodził rękami po jej aksamitnej skórze. I całował
ją. Aż do utraty tchu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl