[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam to przecież mówiłeś. Ona zawraca wszystkim w głowie, a ty... na to
poleciałeś. %7łeby trzymać za rękę kobietę, która jest po prostu bezczelną ladacz-
nicą...
- Przestań!
- Mówię prawdę... - Głos Margaret przerodził się w szept. - Jak możesz
pozwalać, żeby się zaopiekowała małą, skoro zgodziłeś się ze mną, że to
nieodpowiedzialna kobieta?
- Nic podobnego...
- Na litość boską... - Sally nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
Jedno spojrzenie na ponurą twarz Lloyda wystarczyło jednak, by odechciało się
jej śmiechu. Wiedziała też, że nie będzie płakać. A więc dzielił się myślami ze
swoją ukochaną...
- Słuchaj, Margaret - rzekła powoli. - Od początku było jasne, co ty i
Lloyd o mnie myślicie. Zaopiekuję się Lizą, jeśli zgodzą się na to jej rodzice,
ale... pod koniec miesiąca kończę pracę.
- Gino, czy zostawisz mi Lizę?
- Oczywiście. - Gina była bliska płaczu. - Sally, nie wyjeżdżaj. Ta
mściwość...
- To nie ja jestem mściwa... - zaczęła Margaret, ale Lloyd chwycił ją za
ramię, dając znak oczami, by zamilkła.
- Porozmawiamy o tym pózniej. - W głosie Lloyda brzmiała tłumiona
wściekłość. Margaret nie miała wyboru. - Trzeba przygotować Sarę do podróży
- mówił dalej. - Lizo, wydaje mi się, że powinnaś jednak zostać z Margaret.
Kiedy nie będzie Struana i Giny, personel niebezpiecznie się przerzedzi. I może
się okazać, że będziesz na posyłki.
- Chętnie pomogę Sally - powiedziała Liza, rzucając Margaret
wyzywające spojrzenie. - Przy niej jest tyle śmiechu.
- 88 -
S
R
- Przez następnych kilka dni nikt nie będzie miał czasu na śmiech - odparł
Lloyd z powagą w głosie, nie zwracając uwagi na udręczoną twarz swojej
narzeczonej. - Dobrze będzie, jeżeli znajdziemy czas, żeby odetchnąć!
Pierwsze kilka godzin minęło spokojnie. Sally znalazła czas, by pomóc
Lizie rozgościć się w mieszkaniu, a po obchodzie zasiadły razem do kolacji.
Potem smażyły naleśniki.
- Pycha - mówiła Liza sennym głosem, oblizując palce z syropu. - Cztery
naleśniki!
- Wacky zjadł sześć! - uśmiechnęła się Sally. - A teraz obydwoje idziecie
spać.
Liza protestowała, ale słabo. Przeżycia dnia zupełnie ją wyczerpały. Sally
położyła ją do łóżka i ucałowała, a Wacky ułożył się obok.
- Prawda, że żartowałaś? - pytała Liza zasypiając. - Nie chcesz przecież
wyjechać z Gundowring?
Sally patrzyła na niespokojną twarz dziewczynki. Dziś nie można jej
powiedzieć prawdy, pomyślała.
- Nie, Lizo - odrzekła cicho. - Nie chcę stąd wyjechać. - Ucałowała ją w
policzek i wyszła z pokoju.
Czekało na nią sprzątanie. Właśnie w chwili, gdy Liza i Wacky odkryli
elektryczne ubijaczki do piany, Sally została wezwana na oddział i w efekcie
cała kuchnia była spryskana ciastem naleśnikowym.
- Uff...
- Mówiłaś coś?
Odwróciła się. Nie zamknęła na klucz drzwi od mieszkania. W progu stał
Lloyd.
- Ty?
- Nie jest to miłe powitanie.
Sally zagryzła wargi i odwróciła się do zlewu.
- Wcale nie miało być miłe. Idz sobie.
- 89 -
S
R
- Nie chcesz wiedzieć, co słychać u naszej Dyni? Zcierka wypadła jej z
rąk.
- Och, Lloyd...
- Ma się znakomicie. - Podszedł, by podnieść ścierkę. - Jelito nie zmieniło
pozycji w czasie podróży. Natychmiast zrobiono operację. Dzieciak jest zdrowy,
a rodzicom zrobiło się lżej na sercu.
- Cudownie, zaraz powiem Lizie... - Ta jednak spała twardym snem.
Pewnie i trzęsienie ziemi nie byłoby w stanie jej obudzić. - Dobrze, że śpi, może
się nie martwi - zauważyła niepewnym głosem.
- Dzieci na zapas się nie martwią. Uważają, że wszystko będzie dobrze,
do chwili kiedy okazuje się, że dobrze być nie może.
- Szczęśliwe dzieci.
- Sally...
- Słuchaj, Lloyd, ja naprawdę nie mam ci nic do powiedzenia i chcę,
żebyś sobie stąd poszedł.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała z Gundowring.
Zapadła cisza. Lloyd trzymał w jednej ręce laskę, w drugiej ściereczkę.
Miał niewyrazną minę, jakby sam nie wiedział, po co tu przyszedł.
- Myślę, że chcesz - odparła cicho. - Wydaje mi się, że bardzo nie chcesz,
żebym tu była. Wprowadzam niepokój w twoje życie, podobnie jak ty w moje.
- O czym ty mówisz?
Sally westchnęła głęboko. Nie miała nic do stracenia. Najwyżej dumę,
nigdy jednak specjalnie nie ceniła dumy.
- Mówię, że zakochałam się w tobie. Niech to wszyscy diabli wezmą!
Wiesz już teraz wszystko i możesz robić, co chcesz. Ale wydaje mi się, że nie
masz ochoty robić niczego.
- Nie mam.
Sally poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył w policzek. Odwróciła się do
zlewu i starała się powstrzymać łzy.
- 90 -
S
R
- Trudno. Uważałam po prostu, że powinieneś o tym wiedzieć.
- Nie można się przecież zakochać w ten sposób. - Stał nieruchomo i
mówił bezbarwnym głosem. - To, co odczuwamy...
- Odczuwamy?
- Tak, do diabła. To, co odczuwamy... - Zbliżył się do niej szybko,
utykając, i chwycił ją za ramiona. - Przecież ja też czuję, że coś się między nami
dzieje. Ten jakiś zwierzęcy pociąg...
- Zwierzęcy pociąg, który łączy znakomitego lekarza i ostatnią
ladacznicę!
- Przecież cię tak nie nazwałem.
- Margaret tak mówiła.
- Sally, to nieprawda. Nie mógłbym...
- Więc nie traktuj mnie tak, jakbym nią była. Odnosisz się do mnie tak,
jakbym była nic niewarta, jakbym chciała sprowadzić cię na manowce, jakbym
to ja zmusiła cię wczoraj do pocałunku. Przepraszałeś mnie, że straciłeś
panowanie nad sobą. Pomyśl, jak ja się wtedy mogłam czuć.
- Nie wiem. Wiem tylko, że to, co jest między nami, ta... ta siła... że to jest
takie niskie...
- A to, co jest między tobą a Margaret, jest godne szacunku?
- Ona ma tyle zdrowego rozsądku. Nie pokazuje...
- Nie pokazuje nigdy swoich uczuć. Z pewnością. - Sally zdjęła jego ręce
ze swych ramion. - Zauważyłam to. Mam nadzieję, że będzie pan bardzo
szczęśliwy. Tylko że ja nie mam ochoty na to patrzeć.
- To nie ma sensu.
- Co nie ma sensu?
- %7łebyś wyjeżdżała tylko dlatego, że ci się wydaje, że się we mnie
zakochałaś.
- Ale ja jestem niepoważna i nieodpowiedzialna - odrzekła z goryczą,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]