[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzucaniem na brzeg lin, które le\ały na rufie łodzi. Ani Wintonowi,
156
ani dwóm innym mę\czyznom, którzy z nim byli, nie udawało się
ich złapać, wyślizgiwały się im z rąk i trzeba było rzucać je raz
za razem. Do Wintona dołączyło jeszcze trzech ludzi, ale oni
równie\ jakoś ich nie łapali. Krzyki mę\czyzn: Hej, łap!",
Uwa\aj!", Jeszcze raz!" wypełniały powietrze.
Podpływając z drugiej strony do łodzi, markiz był całkowicie
pewien, \e nikt go nie zauwa\y. Przypuszczał, \e Zia jest zamknięta
w jednej z kajut i nie tracił czasu na zaglądanie przez okienka w
burcie. Ze zręcznością sportowca wdrapał się po ścianie
rozklekotanej łodzi na pokład. Nie było tam nikogo. Podszedł do
drzwi po przeciwnej stronie, z której dochodziły krzyki mę\czyzn, i
zsunął się po kładce pod pokład. Choć było ciemno, widział
drzwi od kajut, dzięki światłom zostawionym w salonie. Dotknął
ręką pierwszych, do których podszedł. Nie były zamknięte.
Odsunął się szybko.
Usłyszał, jak ktoś woła z jednej z kajut i rozpoznał głos ojca
Proteusa. Szef bandy wzywał jednego ze swoich ludzi, \eby
przyszedł do niego i powiedział mu, co się dzieje. Raptem ręka
markiza napotkała solidny zamek i klucz. Markiz wiedział, \e
znalazł to, czego szukał. Obrócił klucz i otworzył drzwi. Zia,
rozbudzona przez cały ten hałas, siedziała na łó\ku oparta o
ścianę kajuty. Przez chwilę myślała, \e wszedł Saul. Była tak
157
wystraszona, \e chocia\ otworzyła usta, by krzyczeć, nie mogła
wydać z siebie \adnego dzwięku. Nagle instynkt podpowiedział
jej, kogo ma przed sobą. Markiz wyciągnął rękę, a ona podbiegła i
zarzuciła mu ręce na szyję jak dziecko, które boi się ciemności.
To... ty...! szepnęła.
Aby stłumić niepotrzebne słowa, usta markiza przywarły do
jej warg. Kiedy ją całował, Zia poczuła, jakby niebo otworzyło
się i światło okryło ich oboje. Wydawało się, \e jej całe ciało
powraca do \ycia. Markiz podniósł jąi zaczął wnosić na górę po
schodkach na pokład. A ona, przytulona do niego, uświadomiła
sobie, \e jest całkiem przemoczony. Wtedy domyśliła się, w jaki
sposób dotarł na łódz.
Jesteś całkowicie bezpieczna wyszeptał. Na dole
czeka łódka.
Kiedy spuszczał dziewczynę z pokładu, wyciągnęły się silne
ręce, by ją chwycić. W łódce czekało trzech marynarzy. Markiz
usiadł na rufie przy Zii i mocno ją objął, a ona, czując się tak,
jakby była w niebie, schowała twarz na jego mokrym ramieniu.
Płynęli w milczeniu. Dopiero gdy byli w połowie Tamizy, markiz
odezwał się:
Jesteś bezpieczna! Ju\ nigdy coś takiego się
nie powtórzy!
Zia nie odpowiedziała, ale markiz poczuł, \e cała dr\y. Wtedy
przyrzekł sobie, \e będzie ją chronił,
158
zapewni jej bezpieczeństwo, będzie kochał do końca \ycia. Jak
mogłem być takim głupcem, \eby ją stracić?" pytanie to
zadawał sobie z tysiąc razy, kiedy razem z załogą czekał na
rozpoczęcie akcji. Odniósł zwycięstwo, ale liczyło się teraz tylko
to, \e miał przy sobie Zię.
Rozdział 7
Kiedy łódka dopłynęła do brzegu, nieoczekiwanie chmury, które
były na niebie, oddaliły się, odsłaniając księ\yc. Markiz wziął Zię
na ręce, wyniósł na ląd i obejrzał się. Parę minut wcześniej
widział łódz mieszkalną, unoszącą się na wodzie prawie na
samym środku rzeki. Przechylała się mocno i rufa wypełniała
się wodą.
Zgodnie z rozkazami markiza, kiedy odpływał z Zią na
swojej łódce, marynarze zrobili dziurę w burcie dokładnie pod
poziomem wody. Nie było to trudne zadanie, gdy\ cała stara łódz
była bardzo zmurszała. Teraz widział, \e rufa nabiera wody.
Zapewne ju\ dostawała się do kajuty, w której był Proteus.
Na nadbrze\u pojawili się marynarze z Jednoro\ca", a czterej
mę\czyzni z bandy Proteusa wyskoczyli za burtę i walczyli z
falami, by dopłynąć
160
do brzegu. Dwóch z nich wyszło z wody i natychmiast zostali
pochwyceni przez ludzi markiza. Pozostali dwaj mieli trudności z
wydostaniem się na brzeg i markiz podejrzewał, \e nie umieli
pływać.
Dobrze byłoby, gdyby utonęli tak jak ojciec Proteus"
pomyślał Okehampton. Uniknęliby sprawy sądowej, jaka
zostanie przeciwko nim wytoczona.
Na brzegu czekał na nich powóz. Markiz, umieściwszy Zię na
siedzeniu, stał przez chwilę patrząc na zanurzającą się w wodzie
łódz. Wyraznie tonęła. Wiedział, \e nie minie więcej ni\ pięć minut,
a całkowicie pogrą\y się w Tamizie. To oznaczało, \e Proteus ju\
nigdy nie będzie zagra\ał Zii.
Markiz wszedł do powozu. Kiedy lokaj poło\ył mu na
kolanach pled, zauwa\ył, \e dziewczyna skrzy\owała ręce na
piersiach. Wtedy dopiero zorientował się, \e ma ona na sobie
tylko jedwabną koszulkę i sztywną halkę, i bardzo delikatnie otulił
ją pledem.
Kiedy powóz ruszył z miejsca, dziewczyna spojrzała na markiza
i powiedziała swoim śpiewnym głosem:
Uratowałeś... mnie!
Markiz otoczył ją ramieniem.
Jesteś bezpieczna, kochanie, nigdy sobie nie wybaczę, \e
do tego dopuściłem.
Modliłam się, \ebyś mnie uratował... i jestem pewna, \e
papa ci w tym pomógł.
161
Na pewno odrzekł markiz. Ale teraz najwa\niejsze,
\e jesteś bezpieczna. Przyciągnął ją do siebie: Obawiam się,
\e cię zmoczyłem.
To niewa\ne odparła Zia. Chcę czuć twoją
obecność tutaj.
Poło\yła dłoń na jego ramieniu, a markiz wyszeptał:
Istnieje na to lepszy sposób i zbli\ył swoje
usta do ust dziewczyny.
Tego właśnie pragnęła Zia i od dawna za tym tęskniła. Kiedy
byli na łódce, pomyślała, \e całując ją na łodzi, markiz chciał ją
tylko uspokoić i dodać jej odwagi. Teraz uczucie, jakiego nigdy
wcześniej nie znała, rozdzierało ją całą. Czuła, \e jej miłość do
markiza rośnie, tak jak podnoszą się fale na morzu. Kocham
cię... kocham!" chciała powiedzieć, ale nie była w stanie
wymówić ani słowa. Markiz nie przestawał składać na jej ustach
czułych, namiętnych pocałunków, które sprawiały, \e Zia miała
wra\enie, i\ stała się jego częścią i nikt ich nigdy nie rozdzieli.
Zdawało jej się, \e zawładnęło nimi oślepiające światło z niebios, a
jego moc przyprawiała ją o dr\enie. Miała uczucie, \e markiz tak
samo prze\ywa tę chwilę uniesienia.
Przejechali spory kawałek drogi, zanim się odezwał:
Mo\esz być zupełnie spokojna: mę\czyzna,
którego nazywałaś ojcem Proteusem, utopił się!
Przez chwilę panowała cisza, bo Zia nadal była
162
w ekstazie, ale gdy tylko ochłonęła, zapytała szeptem:
Nie wydostał się z łodzi?
Nie, opadł na samo dno rzeki powiedział markiz.
Zia wzięła głęboki oddech.
Nie powinnam cieszyć się z tego... ale dopiero
teraz, gdy on nie \yje, przestanę się bać.
Nigdy więcej nie będziesz się niczego oba
wiała zapewnił ją markiz. A teraz powiedz mi,
mój skarbie, kiedy wyjdziesz za mnie za mą\?
Mijali właśnie jakieś światła i kiedy Zia podniosła głowę,
markiz zobaczył promienny wyraz twarzy dziewczyny. Oparła
twarz na jego ramieniu.
Czy to mo\liwe... \e chcesz mnie poślubić! wyszeptała.
Niczego nie pragnąłem bardziej w całym moim \yciu
odpowiedział markiz nikt nie mo\e mnie oskar\yć, \e jestem
łowcą posagów!
Nie myślałam o tym powiedziała Zia ale mo\e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]