[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przywozi mi porcelanową gęś, którą postawimy na środku stołu. Gęś otwiera się za pomocą wieczka na
grzbiecie. Opowiadam księżnej boskie szczegóły, znane tylko Dalemu, dotyczące gry w gąskę, rychło jednak
ogarnia mnie niepowstrzymana fantazja. Wyobrażam sobie, że z mojego polecenia szyję tej gęsi odpiłuje
rzezbiarz, któremu kazałem dodać genitalia na torsie Fidiasza. Kiedy nadejdzie pora kolacji, w porcelanowej
gęsi umieszczę żywą gęś. We wnętrzu schowane będą jedynie głowa i szyja żywej gęsi. Jeżeli będzie krzyczeć,
wykonam dla niej złotą klamrę, by zamknąć jej dziób. Poza tym wyobrażam sobie otwór przypominający odbyt
gęsi. Kiedy nadejdzie pora na najbardziej melancholijne ptifurki, do pokoju wkroczy typowy Japończyk w
kimonie, niosąc skrzypce zaopatrzone w wibracyjną przystawkę, którą wprowadzi w odbyt gęsi. I wykonując
muzykę deserową, doprowadzi ją do omdlenia, które nastąpi pośród rozmów biesiadników...
Scenę oświetlać będą wielkie, osobliwe kandelabry. Małpy, niczym żywe pancerze, uwięzione będą pod
kluczem, ściśnięte srebrnymi blachami, tak że jedyną prawdziwą i żywą częścią małp-kandelabrów będą ich
mordki  markotne i skurczone na skutek tych wymyślnych katuszy. Z niezmierną lubością będę obserwował,
jak ich ogony poruszają się wściekle z tego samego powodu. Uderzać będą konwulsyjnie o stół, a żywe
pancerze, będące jeszcze większymi rogaczami niż jakikolwiek inny gatunek małpy, zmuszone będą z
godnością podtrzymywać arcystateczne świece.
W tej samej chwili zstępuje na mnie jowiszowa światłość: przyprawienie rogów dwa tryliony razy bardziej
spektakularne niż w wypadku małp polegałoby na tym, aby urogacić króla zwierząt, lwa. Ależ oczywiście!
Postaram się o lwa i poopinam go pięknymi rzemieniami ze lśniącej skóry, zakupionymi u Hermesa. Rzemienie
te będą podtrzymywać wokół jego cielska tuzin klatek wypełnionych ortolanami i innymi pysznościami, tak aby
lew w żadnym wypadku nie zdołał uszczknąć nic z owych sybaryckich kąsków, którymi jest tak szczodrze
przyozdobiony. Wiktuały te obserwować będzie dzięki odpowiedniej kompozycji lusterek. W miarę upływu
czasu będzie coraz słabszy, coraz słabszy, aż w końcu zdechnie. Doprawdy, piękna to agonia, zdolna wywrzeć
wielce destrukcyjny wpływ na wszystkich tych, którzy śledzić będą każdą chwilę tego jakże przykładnego
konania.
Zwięto ku czci zdechłego z głodu Iwa winno być obchodzone co pięć lat w merostwach wszystkich małych
miejscowości, pięć dni po święcie Trzech Króli. Będzie to zarazem przykład programowania cybernetycznego
46
na rzecz wielkich, nowoczesnych osiedli mieszkaniowych.
4 września
Tego właśnie wrześniowego dnia (wrzesień wrześniowaty, księżyce i lwy majowe), o godzinie czwartej
miało miejsce jedno z owych nadzwyczajnych wydarzeń, których autorstwo przypisuję Bogu. Wertując jakąś
książkę historyczną, szukam ilustracji z lwem, aż tu nagle ze stronicy, na której jest lew, spada na podłogę mała
koperta z żałobną obwódką. Otwieram ją. Była tam karta wizytowa Raymonda Roussela, dziękującego mi za
przysłanie którejś z moich książek70. Roussel, znany nerwicowiec, popełnił samobójstwo w Palermo właśnie
wtedy, gdy  oddawszy mu się duszą i ciałem  zadręczałem się do tego stopnia, że sądziłem, iż postradałem
zmysły. Na myśl o tym wspomnieniu ogarnęła mnie fala niepokoju. Padam na kolana, dziękując Bogu za to
ostrzeżenie.
Będąc cały czas w tej pozycji, dostrzegam przez okno przy-bijającą do nabrzeża żółtą łódz Gali. Wychodzę z
domu i biegnę uściskać swój skarb. I ją także zsyła mi Bóg. Dziś bardziej niż kiedykolwiek przypomina lwa z
Metro Goldwyn Mayer. Nigdy też nie miałem tak wielkiej ochoty, by ją zjeść. Nie myślę już wcale o agonii
lwa. Proszę Galę, by splunęła mi na czoło, co niezwłocznie czyni.
5 września
Przez nieostrożność uderzam się bardzo silnie w głowę. Zaraz też kilkakrotnie spluwam, przypominając
sobie, jak rodzice mawiali mi, że pomaga to w usunięciu skutków uderzenia. Dotykanie guza poprzez łagodny
ucisk rodzi cierpienia równie słodkie i uduchowione, jak melancholijne renklody z 15 sierpnia.
6 września
Jedziemy samochodem do Figueras na targ, gdzie kupuję dziesięć kaszkietów ochronnych. Są wykonane ze
słomy, podobnie jak czapki, które noszą małe dzieci, aby zamortyzować uderzenie, kiedy się przewracają. W
drodze powrotnej kładę każdy z nich na krzesłach o różnej wysokości, które z kolei zakupiła Gala. Niemal
liturgiczny wygląd tej kompozycji powoduje u mnie niewielką erekcję. Wchodzę do pracowni, by pomodlić się
i podziękować Bogu. Dali nigdy nie będzie szalony. To, co zrobiłem, było najbardziej harmonijną kompozycją
na świecie. A wszystkim tym, psychoanalitykom czy też nie, którzy będą pisać całe tomy na temat triumfującej
mądrości delirium tego pierwszego świętego tygodnia września, muszę ponadto powiedzieć, gwoli ogólnej
wesołości, że niewielkie siedziska tych krzeseł wypełnione były gęsim pierzem. Biada temu, kto jeszcze nie
ujrzał w każdym z Aych gęsich piór widma najprawdziwszych cybernetycznych skrzypiec analnych, myślącej
maszynerii przyszłości, autorstwa Dalego.
7 września
Dziś jest niedziela. Budzę się bardzo pózno. Gdy spoglądam przez okno, widzę schodzącego z łodzi jednego
z Murzynów, którzy biwakują w okolicy. Broczy krwią, gdyż niesie w ramionach rannego, umierającego
łabędzia  jednego z naszego stadka. Jakiś turysta ugodził go harpunem, sądząc, że odkrył osobliwego ptaka.
Na ten widok ogarnia mnie dziwnie kojący smutek. Wybiega Gala, by wziąć łabędzia w ramiona. W tym
momencie rozlega się tak donośny hałas, że wszyscy aż podskakują na miejscu. Właśnie z potężnym łomotem
opróżniono ciężarówkę antracytu przeznaczonego na opał. Ciężarówka ta zdaje się przywoływać mit. W
naszych czasach, jeśli wykazać się odpowiednią czujnością, doszukiwać się można czynów Jowisza w
nieoczekiwanej obecności ciężarówek, które są przedmiotami wystarczająco dużymi, aby nie można było ich
nie zauważyć.
8 września
Przyjaciele telefonują do mnie, %7łe złoży nam wizytę król Włoch, Humbert Zamawiam zespół muzyków, by
przybył grać sardany na jego cześć. Król będzie pierwszą osobą kroczącą drogą, którą każę wybielić. Wzdłuż
drogi ciągną się krzewy granatu. W trakcie sjesty, przed zaśnięciem, myślę o przyjezdzie króla, który na
koniuszki mych wąsów nadzieje przez małe otwory dwa kwiaty jaśminu. Znię niezapomniany sen. Aabędz
nafaszerowany jest eksplodującymi owocami granatu, które go rozrywają na strzępy. Dostrzegam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl