[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i chwytając jeden przez drugiego podpłomyki.
Andrew zobaczył, że czarownik, widać zadowolony, odwrócił się i kaczym krokiem
ruszył ku budynkom stacji.
Andrew postanowił zaczekać, zanim pole siłowe nie zostanie ponownie włączone.
A gdzie Białka? Popatrzył na ścianę stacji  dziewczyny nie było widać.
I właśnie w tym momencie wszystko się zaczęło.
Kiedy Bruce ponownie spojrzał na barierę, Tejmyra już tam nie było.
Tłum wojowników wymachując bronią już wlewał się przez przejście w polu siło-
wym.
 Zamknijcie!  krzyknął Andrew.  Zamknijcie!
* * *
...Zrobiło się chłodno, cykady zamilkły i słychać było jedynie wycie wiatru i trzask
ognia. Płonęła stacja. Pomarańczowe jęzory ognia tryskały z okrągłych okien i drzwi na
podobieństwo wesołego, świątecznego fajerwerku. Płomienie drgały, łopotały nerwo-
wo, ich odblask deformował rysy twarzy, i dlatego Andrewowi wydawało się, że wszy-
scy wokół śmieją się i robią głupie miny.
Wojownicy rzeczywiście się cieszyli. Nawet kiedy stacja już płonęła, nadal wynosi-
li z niej rozmaite przedmioty, których rzeczywiste przeznaczenie było dla nich abso-
27
lutnie nieważne, bo i tak każdy z nich mógł się do czegoś przydać. Andrew był oszo-
łomiony, ale nawet w tym stanie zauważył, że wojownicy mieli mnóstwo worków, któ-
re przytraczali do siodeł. A więc cała operacja była starannie przygotowana i może na-
wet żądanie, aby nakarmić wojowników, było genialnym podstępem wojennym wodza.
Dziwne, myślał Andrew, starając się zrozumieć sytuację. Dziwne, dlaczego oni byli pew-
ni, że zwyciężą?
Dopiero w tym momencie domyślił się, że go prowadzą, a właściwie wloką, a je-
go ręce są związane postronkiem. A kiedy wojownik, który go prowadził, pociągnął za
sznur, to szarpnięcie wywołało tak przerażający ból głowy, że Andrew zawył.
I wtedy przez trzask płomieni, krzyki wojowników i wycie wiatru, przebił się zna-
jomy, wysoki głos Oktina Hasza. Wojownik, który ciągnął Andrewa, odpowiedział,
a sznur osłabł.
Andrew głęboko odetchnął. Ból zaczął wolno ustępować.
Gdzie pozostali? Andrew rozglądał się, starał się zrozumieć, co się właściwie dzieje.
Dokoła migały jedynie postacie wojowników.
Konwojent szarpnął za sznur i krzyknął na Andrewa, który, lękając się nowego bólu,
poszedł do przodu.
I wtedy zobaczył Tejmyra. Jego oczy były półotwarte i niewyraznie odbijały blask po-
żogi. Obok niego, koło przewróconego wózka, leżał na boku kocioł, kawałki gotowane-
go mięsa poniewierały się w trawie. Zapach gulaszu jeszcze nie wywietrzał. Konwojent
Andrewa pochylił się, podniósł kawałek mięsa, chwycił podpłomyk i wsunął jadło do
torby zawieszonej u pasa.
Andrew obejrzał się  stacja płonęła. Czyżby tylko on pozostał przy życiu?
 Hej!  krzyknął. Chciał krzyknąć głośno, ale tylko zaskrzeczał.  %7łyje ktoś?
Odezwijcie się!
Wojownik wyszczerzył zęby, szarpnął gwałtownie postronek, a Andrewa ogarnął
znowu potworny ból. Ale mimo wszystko usłyszał, że ktoś się w pobliżu odezwał. Chyba
mężczyzna.
 Jestem tutaj!  krzyknął ten ktoś.
Nikt więcej się nie odezwał.
Im dalej odchodzili od pogorzeliska, tym robiło się ciemniej. Andrew rozumiał, że
znajduje się w środku strumienia ludzi, który wolno odpływa.
Obok niego szedł kosmaty koń, dzwigający worki z łupem. Sąsiedztwo Andrewa pe-
szyło zwierzaka, który niespokojnie parskał i szarpał głową. Nawoływali się wojownicy,
a gdzieś niedaleko, zasłaniając gwiazdy, poruszał się czarny, ogromny stegozaur, od któ-
rego kroków drgała lekko ziemia.
Nagle w kolumnie powstało jakieś zamieszanie. Od czoła dobiegły krzyki, z daleka
odpowiedziały im inne. Ciągnący Andrewa wojownik zatrzymał się.
28
Potem podjechał ledwie widoczny w ciemności jezdziec.
Andrew poczuł, że to Oktin Hasz.
Wódz powiedział coś i trącił Andrewa w skroń rękojeścią nahajki. Roześmiał się
i zniknął w mroku.
Konwojent znowu zaczął ciągnąć Andrewa, który po paru metrach zrozumiał, do-
kąd go prowadzą.
Czekały na nich wozy zaprzężone w byki, na które wojownicy zaczęli przełado-
wywać worki z łupami. Konwojent wdrapał się na wóz i wciągnął za sobą Andrewa.
Andrew oparł się o worek i popatrzył w niebo. Wydało mu się, że jedna z gwiazdek się
porusza. Może leci już kuter planetarny? Ile czasu upłynęło od chwili napadu?
Wózek szarpnął i żwawo potoczył się po płaskim stepie. Jego wysokie koła nie lękały
się kępek i nierówności. Ale trzęsło okropnie. Andrew zwymiotował. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl