[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odurzających we krwi zabitego. Może więc kaznodzieja wlókł już nieprzytomnego albo nawet martwego
człowieka? A jeśli tak, to zapewne osłaniał mordercę, czuł się bowiem odpowiedzialny za zło, które czyni ten
człowiek.
Brad prychnÄ…Å‚ pogardliwie.
_ Jean tak mówi dzisiaj, ale co będzie jutro? Powiedz mi, ojcze, czy komuś kiedyś udało się wytrwać w
postanowieniu poprawy?
_ Naturalnie, synu. Twojemu przyjacielowi Dealeyowi.
_ Ja tam słyszałem co innego. Ludzie mówią, że w swoją ostatnią noc był pijany. podobno tak pijany, że
musiałeś go podtrzymywać, ojcze.
Pollock wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™, jakby go uderzono. Przez jego twarz przemknÄ…Å‚ grymas smutku. Zaraz jednak z
powrotem przywdział tę samą radosną maską co zwykle.
_ Obawiam się, synu, że naszemu światu daleko do doskonałości. Zawsze znajdą się tacy, którzy chcą
zamÄ…cić i pokalać dobre imiÄ™ niewinnego czÅ‚owieka. JeÅ›li dajesz posÅ‚uch takim haniebnym osz¬czerstwom,
tylko kalasz swojÄ… duszÄ™.
_ Czy to znaczy, że Dealey wrócił na dobrą drogę? - spytał tak, jakby interesowała go tylko trzezwość
Dealeya.
_ Dealey odpoczywa wśród aniołów. powinniśmy wszyscy z radością dążyć tam, gdzie znajduje się nasz
brat.
Brad pokręcił głową, nie spuszczając oczu z kaznodziei.
_ Ktoś go zabił, ktoś bardzo zły, i tego kogoś należy ukarać.
- Nie sądzcie, abyście nie byli sądzeni. Jeden Bóg może czytać w sercach ludzi. Pollock uciekał w pustą
retorykę, wyglądało jednak na to, że istotnie kogoś osłania. - Musisz nauczyć się, synu, rozmyślać nad
swoim życiem - ciągnął kaznodzieja. _ Chodzi o to, byś trwał w dobru i czystości.
- Będę o tym pamiętał, ojcze - wymamrotał Brad. A tymczasem, pomyślał, muszę jakoś przekonać sędziego,
żeby wydaÅ‚ nakaz przeszuka¬nia tej salki na zapleczu, z której wywlokÅ‚eÅ› Dealeya. Albo ciaÅ‚o Dealeya.
Kątem oka zauważył, że Allison kieruje się do wyjścia. Machinalnie wstał i poszedł za nią.
- Bill, napytasz sobie kłopotów! - zawołał za nim Pollock. Może, ale czy na pewno? Wszak mieli z Allison
umowę i bardzo mu w tej chwili zależało na tym, żeby z nią porozmawiać.
Dogonił ją, gdy była już na parkingu i otwierała samochód. Po historii z Jean było coś, co ich łączyło, mógł
więc sobie pozwolić na okazanie zainteresowania jej osobą. Nie powinno to wzbudzić niczyich podejrzeń.
- Cześć.
Odwróciła się i poczęstowała go fałszywym, telewizyjnym uśmiechem.
- Cześć.
Kurczowo zacisnął dłonie, żeby nie wyciągnąć rąk w jej stronę.
Przed całym światem Allison mogła udawać alabastrową statuę, ale on wiedział swoje. Nic dobrego mu
zresztą z tej wiedzy nie przyszło.
- Musimy porozmawiać. Mam nowy dowód.
- Jaki?
Przygryzł wargę.
- Wiesz, że nie mogę ci teraz powiedzieć. Ale pewnie to wystarczy do zdobycia nakazu rewizji.
Zachowała niewzruszoną twarz, zobaczył jednak, że zapłonęły jej oczy. Miały teraz kolor brandy, w której
odbija się ogień z kominka. Wolałby, prawdę mówiąc, zobaczyć w nich żądzę.
To jednak też była żądza. Niestety, nie on był jej przedmiotem.
- %7łeby porozmawiać, musimy się gdzieś spotkać _ dodał.
Oparła się o samochód i założyła ręce na piersi. Wydawała się wzorem opanowania i zadowolenia z siebie.
- Zgoda. Gdzie? Chcesz mnie odwiedzić?
- Nie będę sprawiał radości chłopcom doktora Douga. Może przyjdziesz jutro wieczorem do moich rodziców?
Wyprostowała się gwałtownie i opuściła ramiona.
- Do twoich rodziców?
Zaskoczył ją tak samo jak siebie. Chwilę wcześniej wcale nie wiedział, że to powie. Nagle zdał sobie jednak
sprawÄ™, że ten pomysÅ‚ musiaÅ‚ w nim dojrzewać od dawna, a on tylko pozwoliÅ‚ pod¬Å›wiadomoÅ›ci dojść do
głosu.
Miejsce spotkania wydawało mu się idealne z dwóch powodów.
Po pierwsze, musiał tam zachowywać się przyzwoicie. Po drugie zaś, co ważniejsze, chciał zobaczyć Allison
w mieszczańskim domu podobnym do tego, z którego rozpaczliwie starała się wyprowadzić. Był przekonany,
że pomoże mu to utrzymać właściwy dystans do ich znajomości, póki będą się spotykać.
- Tak, do moich rodziców. Przecież wiesz, gdzie to jest. OczywiÅ›¬cie, muszÄ™ jeszcze ich zapytać o zgodÄ™.
Zatelefonuję do ciebie pózniej. Chyba nie masz nic przeciwko temu? - Boże, po co było to ostatnie zdanie?
Zabrzmiało tak, jakby prosił ją o pozwolenie, żeby do niej zadzwonić.
- Nie mam. - Po twarzy przemknął jej cień uśmiechu. To wystarczyło, by znów narazić na szwank jego
mechanizmy obronne. - Porozmawiamy pózniej - wymamrotał, wbijając wzrok w ziemię.
W tej chwili bardzo się cieszył, że ma tę koszmarną brodę.
- Jasne. - Wsiadała już do samochodu, gdy jeszcze coś jej się przypomniało. Kształtna noga w nylonowej
pończosze pozostała na zewnątrz, oparta wysokim obcasem pantofla o chodnik. Brad poczuł się jak uczniak,
którego podnieca widok kobiecej nogi, i to jej dolna część.
- Douglas przyjeżdża po Megan jutro o szóstej - powiedziała. Noga Allison tak zajęła jego wyobraznię, że
przez kilka sekund nie rozumiał, o czym mowa.
- Nie ma sprawy - powiedział w końcu. - Możemy spotkać się o wpół do siódmej albo o siódmej.
Skinęła głową, a noga zniknęła w samochodzie. Odjechała, a on przyglądał się, jak czerwone światełka
malejÄ… i malejÄ….
~ Sally Steward
Allison jechała do domu dotkliwie przemarznięta. Włączyła ogrzewanie, ale chłód promieniował z jej wnętrza,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]