[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ślisz, nie jestem aż tak wielkim durniem.
Jego głos brzmiał głucho; spojrzenie było martwe. Nigdy
dotąd nie widziała go w takim stanie.
- Przepraszam - szepnęła. - Dziś rano próbowałam cię
ostrzec, powiedzieć ci coś o sobie. Bardzo chciałam ci wy
jaśnić....
- Dzięki. Rychło w czas.
-Tyse...
W jego oczach zapaliła się nagła wściekłość.
- Oszukiwałaś mnie! Całe tygodnie! I nie tylko mnie, rów
nież Jewel i tyle innych osób. Po co ci to było! Czy to jakiś
nowy styl promocji, uprawiany przez gwiazdy?
Wyprostowała się.
- Absolutnie nie. Powiedziałabym, że odwrotnie. -
czytelniczka
Odgarnęła włosy z czoła. - Ja w Stanville szukałam właś
nie ucieczki od fałszu, od całego blichtru życia. Chciałam
być wreszcie sobą, chciałam robić coś pożytecznego, sen
sownego...
- A jednak mnie okłamywałaś - przerwał jej. - Dlaczego?
Gdybyś mi od razu wyjaśniła, wszystko bym zrozumiał...
Głos mu się załamał. Merri pomyślała, że strasznie przy
dałaby jej się teraz ta czarodziejska różdżka, bo wszystko
zniesie, tylko nie ból ukochanego.
- Sama nie wiem... - zaczęła. - Może wpierw chciałam
się sprawdzić jako ktoś anonimowy... W zupełnie nowym
miejscu i warunkach... To pewnie głupie. Tyse, słuchaj, ja
naprawdę nie zamierzałam kłamać bez końca. Dziś rano...
- A kiedy byliśmy ze sobą blisko, też oszukiwałaś? - utkwił
w niej ostre spojrzenie. - Odgrywałaś coś? I twoje słowo
„kocham" było nieprawdziwe?
Szybko pokręciła głową, nie mogąc jednak wydobyć z sie
bie głosu.
Tyson odwrócił się i zaczął iść w stronę drzwi. Zatrzymał
się jednak.
- Cholera - zamruczał - Wiesz, że chciałem cię zrobić
prezeską naszej fundacji? Myślałem, że już cię dobrze znam.
Chciałem ci zrobić publicity, sprosiłem reporterów...
- Ależ znasz mnie - zrobiła krok w jego stronę.
- Teraz jednak - podjął, jakby nie słyszał jej słów - na
robisz sobie raczej zdjęć jako pop-gwiazda, nie rzeczniczka
tych biednych sierot. Bo taka jesteś...
- Brzydko o mnie myślisz - westchnęła.
On wciąż wydawał się głuchy na jej słowa.
czytelniczka
- Wiesz co - spojrzał na nią. - Ty już u mnie nie pra
cujesz. Spakuj się jak najszybciej i wracaj do swojego
prawdziwego świata, tam, gdzie należysz. Tyle ci powiem.
Żegnaj, Merri.
Jej oczy napełniły się łzami.
- Żegnaj - odrzekła drżącym głosem. - Ale wiedz... że
mówiąc „kocham", naprawdę nie kłamałam.
Chciał jej rzucić w twarz „znów oszukujesz!", jednak coś
go powstrzymało. Może zabrakło mu już po prostu sił.
Stał w miejscu, a Merri, powoli, minęła go, stukając swy
mi szpilkami. I to stukanie wydało mu się dziwnie zaświato
we, jakby ktoś wbijał gwoździe w wieko nad jego głową.
Żegnaj moje życie, pomyślał. Żegnaj. Na zawsze.
Kilka godzin później, gdy słońce chowało się już za hory
zont, Tyse nerwowo chodził tam i z powrotem po swej stajni
dla źrebiąt. Było to jedyne miejsce, gdzie mógł szukać ukoje
nia dla zbolałego serca.
Ale i to dziś jakoś nie działało. W głowie tłukła mu się
tylko jedna myśl: „Merri". Wszystko obracało się wokół ko
biety, którą utracił.
Utracił ją, ale może raczej odepchnął od siebie? W głowie
miał zamęt, w sercu ból, a jego wszystkie zmysły tęskniły do
niej jak szalone.
Niech to wszyscy diabli. Na dokładkę zaczęły go nagle ob
legać różne pop-media, domagając się wywiadu w sprawie
panny Davis-Ross. Musiał powyłączać swoje telefony, a przy
bramie rancza ustawić pracowników, odpierających ataki pa¬
parazzich z długimi obiektywami.
czytelniczka
Ze złością kopnął czubkiem kowbojskiego buta brykiet
słomy. To łażenie po stajni jest bezcelowe, uznał. Może le
[ Pobierz całość w formacie PDF ]