[ Pobierz całość w formacie PDF ]

widowni. Artyści mieli nauczyć ich tańczyć hula.
- Zwietna zabawa. - Sabrina zaczęła się podnosić, ale Jake schwycił ją za nadgarstek i pociągnął w
dół.
- Siadaj, motylu - burknął. - Nie pozwolę, żebyś robiła z siebie widowisko.
Kiedy zaczęła się oburzać, wśród ochotników dostrzegła Larissę. Z westchnieniem rezygnacji
pomyślała, że nie ma ochoty znalezć się na scenie obok tej idealnie zbudowanej kobiety.
Zrezygnowała z dalszej walki. Kilka minut pózniej cieszyła się w duchu, że Jake ją zatrzymał. Do tej
pory ludzie zdążyli już wlać w siebie sporo alkoholu, a gwizdy i okrzyki, jakimi dopingowano kilka
pań uczących się hula, nie były miłe. Jake uniósł powoli brwi, z miną z serii:  A nie mówiłem? .
- Nie bądz taki zadowolony - rzekła wyniośle. - Nie zamierzam przyznać ci publicznie racji.
Uśmiechnął się.
- Najważniejsze, żebyś miała tę świadomość. To mi wystarczy. - Wstał. - Chodzmy. Wracajmy do
pokoju. Mam dość na dzisiaj.
Podniosła się z wahaniem, uznając, że Jake ma chyba słuszność. Z drugiej strony szkoda jej było tak
wcześnie kończyć wieczór. Jeszcze nawet nie minęła północ.
- Przejdziemy się po plaży? - zaproponowała, gdy opuścili ogrody.
- To byłoby dosyć ryzykowne - odparł, kręcąc głową.
- Dlaczego? Ponieważ nie oprzesz mi się i skończy się pocałunkiem?
- W jej głosie zabrzmiało wyzwanie.
- Chodziło mi raczej o to, że będąc sami na plaży o tej porze, staniemy się łatwym celem - wyjaśnił.
Sabrina zaczerwieniła się. Cieszyła się, że w ciemności tego nie widać.
- To śmieszne. Nikt nas nie śledzi. Doskonale o tym wiesz.
- A jeśli cię śledzą? Nie dopuszczę do tego, żeby znalezli cię spacerującą po plaży o północy -
odparł.
Przy drzwiach pokoju Sabrina czekała, aż Jake włoży klucz do zamka. Wciąż rozważała w duchu
rozmaite wymówki, żeby przedłużyć ten wieczór, i zastanawiała się, dlaczego ma na to taką ochotę.
Jake otworzył drzwi. Nie musiał jej już przypominać, żeby chwilę zaczekała, aż on sprawdzi, czy
wszystko jest w porządku. Kiedy przeszedł do swojego pokoju przez łączące apartamenty drzwi,
Sabrina weszła do siebie.
- Cholera!
Zduszone przekleństwo z sąsiedniego pokoju dobiegło ją, gdy szeroko ziewnęła.
- Jake?
Podeszła do drzwi i zajrzała do środka. Jake klęczał na jednym kolanie przed swoją płócienną torbą.
- Co się stało?
Nie odwrócił głowy, skupiony na swoim bagażu.
- Ktoś przeszukiwał mój pokój.
- Przeszukiwał? Naprawdę? - Zafascynowana, przeszła przez próg.
Atmosfera była dziwnie napięta. W powietrzu czaiło się jakieś zagrożenie, które nie brało się jednak
z wypowiedzianych właśnie zaskakujących słów. Ta grozba pochodziła od samego Jake a. Sabrina
wlepiła wzrok w pochyloną postać.
Kiedy Jake wstał i odwrócił się, z trudem przełknęła ślinę. Takiego go jeszcze nie widziała. W
jednej sekundzie zrozumiała, dlaczego Teague powiedział jej matce, że Jake Devlin będzie dla niej
najlepszym ochroniarzem.
Z pewnością nikt nie chciałby mieć w tym człowieku wroga. O niebo lepiej było go mieć po swojej
stronie. Sabrina poczuła satysfakcję na myśl, że Jake jest jej sojusznikiem. W jego szarych, chłodnych
jak morskie głębiny oczach widziała kontrolowaną siłę. Przeszły ją ciarki, choć przecież wiedziała,
że nie musi się go bać. Każda zmarszczka na jego spiętej twarzy świadczyła o stanowczości i
determinacji. Jego szczupłe, silne ciało miało w sobie moc polującego wilka. I ten człowiek cierpiał
na bezsenność?
- Ktoś szukał czegoś w moim pokoju. Ktokolwiek to zrobił, wie, kim jesteś. Próbował dowiedzieć
się, kim ja jestem i czy stanowię poważne zagrożenie. Mamy problem. Postawiłbym wszystkie swoje
pieniądze, że to Dryden jest przyczyną tego problemu. Zadzwonię do Teagua a.
- Myślisz, że Dryden nas śledził? Aż do hotelu? - wydusiła przestraszona, gdy Jake przysiadł na
skraju łóżka i sięgnął po telefon.
- Dryden bardzo się tobą interesuje. Musisz przyznać, że to dziwny przypadek, że leciał na Hawaje
tym samym samolotem, co my, kilka rzędów dalej. Ponadto, kiedy nie odgrywa roli skromnego
urzędnika bankowego, dostrzegam coś dziwnego w sposobie, w jaki się porusza. Nie podoba mi się
to.
- Od początku uprzedziłeś się do niego.
- Tak, masz rację. Ten człowiek nie ma większego pojęcia o średniowieczu niż ja. Słyszałaś, co
mówił na seminarium. Nigdy nie wniósł do dyskusji nic oryginalnego ani nowego. Po prostu inaczej
ubiera w słowa to, co wcześniej usłyszy.
- Nie miałam pojęcia, że tak pilnie słuchasz - mruknęła szyderczo.
- A zauważyłaś, że na dzisiejszym luau pojawił się dosyć pózno? Co mówił ci tego popołudnia na
plaży, jak budowałem z dzieciakami zamek z piasku?
- Próbował wyciągnąć ode mnie coś na twój temat - przyznała z ociąganiem.
- Tak myślałem. Powiedziałaś mu coś? - spytał z ponurą miną.
- Oczywiście, że nie. Kto miałby chęć przyznać, że snuje się za nim ochroniarz? To w złym guście.
- Sabrina zawahała się, coś sobie przypominając.
- Nie wiem, czy to ważne, ale Perry nie nosi leczniczych szkieł.
- Co takiego, do diabła? - Przestał wybierać numer i przyszpilił ją wzrokiem.
Skinęła głową zakłopotana.
- To pewnie nic nie znaczy. Może nosi okulary, żeby robić wrażenie, no wiesz. Przypadkiem to
zauważyłam, dziś po popołudniu, kiedy poszedł popływać z Larissą.
- Mały detektyw z ciebie, co? - Jego twarz rozjaśnił półuśmiech.
Zdawało jej się, że słyszy prawdziwy podziw w jego głosie.
- A skoro już szukamy realnego kandydata do roli czarnego charakteru, proponuję Larissę Waverly.
Wykazała ogromne zainteresowanie twoją osobą, pamiętasz?
- Pamiętam, ale sądzę, że możemy nie brać jej pod uwagę - stwierdził stanowczo.
- Dlaczego? Tylko dlatego, że jest wysoka i zbudowana jak gwiazda filmowa? - spytała
uszczypliwie.
Ku jej zdumieniu kąciki warg Jake a uniosły się lekko w powściąganym uśmiechu.
- Nie. Już od roku była umówiona na prowadzenie tego seminarium.
Poza tym cały dzisiejszy wieczór spędziła na luau.
- To jej nie wyklucza!
Ale Jake już wybierał numer i po krótkiej chwili rozmawiał z kimś z Los Angeles. Sabrina ściągnęła
brwi, słysząc jego chłodny autorytarny ton.
- Nie obchodzi mnie, gdzie on jest. Ma telefon w samochodzie, prawda? I nosi przy sobie ten
idiotyczny pager. Znajdz go.
Nie minęła minuta czy dwie i Teague się odnalazł. Jake zaczął bez zbędnych wstępów.
- Ktoś przyjechał za nami na Hawaje. Tak, mam jednego podejrzanego. Jeśli to się nie sprawdzi,
będziemy musieli przejrzeć listę gości hotelowych. Tego gościa, o którym myślę, powinniśmy dość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl