[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wierzbę podpalono dla \artu. Sama się przecie\ nie zapaliła. Za mokro.
Zapomniałem, \e Dziwak jest głuchy. Nie zwracając na mnie uwagi, opowiadał
wszystkim:
 Matka nieboszczka gadała, \e jednego razu, jak się \enił Stacho Byczkowski z
Opornej, ten, co to mu się rok temu zmarło; ślub brali w mieście i od ślubu
jechali nocą w pięć furmanek. Woznice dobrze byli pijani, a Kuwasa pijanych
nie lubi. Zasiadł sobie w wierzbie, a mniejsze w niej były dziuple ni\ teraz.
Weselnicy jechali drogą obok wierzby, a tu w pniu wierzby jak nie krzyknie, jak
nie wrzaśnie. Popłoszyły się konie, wywróciły wozy, weselnicy pospadali do błota.
O mało do nieszczęścia nie doszło... A teraz Kuwasa podpalił swoją wierzbę.
Ludzie milczeli ponuro wrogo. Z faktu po\aru wró\yli sobie jakieś nie wiadomo
skąd nadciągające niebezpieczeństwo. Rozpalony kikut wierzby sczerniał na
końcu, zwęglił się i tylko, gdy podmuch wiatru uderzał, czerwieniał na chwilę,
jak węgliki trybularzu. Mrok i ciemność nocy zwycię\yła blask ognia. Wierzba
dopalała się, poczynała dymić czarnym, śmierdzącym kopciem. Krople deszczu
syczały w resztkach \aru, w kału\y przygasła gruzowata głowa starego drzewa.
Nemsta kiwnął głową na studentów i ruszyliśmy na Uroczysko. Wśród nas
rozpoznałem Babie Lato, kulące się od chłodu w swym nieprzemakalnym
płaszczyku, Narkuskiego, Nietajenkę i Dryblasa. Za naszymi plecami poczęły
odzywać się głosy:
 To bez nich. Bez to kopanie! Kuwasa się rozezlił! Jutro podpali chałupy! W
onegdajszym tygodniu Sobieszek widział Kuawasę, w psiej skórze chodził...
Stara Romoska ty\ Kuwasę oglądała. Wieczorem w oknie się jej pokazał...
Widomy znak od niego, \eby mu skarbów nie ruszać... Sama się wierzba nie
zapaliła. On ją zapalił.
Najwięcej jazgotały baby. Mę\czyzni milczeli, widać mieli więcej zdrowego
rozsądku. Nie chcieli się ośmieszać wiarą w istnienie Kuwasy. Ale i nie przeczyli
babom.
 Zgadujcie, po co był ten po\ar wierzby? Trzeba zwiększyć czujność. Diabeł
rzeczywiście nie śpi  próbował \artować Nemsta.  Podpalił drzewo, \eby
wzbudzić do nas jeszcze większą wrogość.
 Trzeba było wyjaśnić ludziom, jak to jest naprawdę z tymi skarbami w
kurhanie. Niepotrzebnie czekamy a\ do specjalnej pogadanki  \ałowała Babie
Lato.
 Teraz? Kiedy ludzie są tacy podburzeni? Nawet by nam dojść do słowa nie
dali. Jeszcze by jakaś awantura wynikła  twierdził Nemsta.  Dlatego was tak
szybko zabrałem od po\aru. Z Kuwasą nie ma \artów. Bosakiem lub wiadrem
mo\na dostać. Natknęliśmy się na niego oko w oko i diabelnie boli mnie klatka
piersiowa. Taki diabeł to i \ebra potrafi złamać.
 Tylko pan porządnie dziś w nocy uwa\aj  ostrzegał Dryblasa, który miał
stró\ować obok baraku.  Kto wie, jakie kolejne diabelstwo wymyślił nasz
prześladowca.
Nikt nie brał tych ostrze\eń Nemsty na serio. Na dworze plucha, deszczysko, jak
to się mówi,  psa z kulawą nogą \al wygnać z domu . Komu by się chciało łazić
po nocy w taką okropną pogodę? Chyba tylko legendarnemu diabłu. Ale my
wierzyliśmy w Kuwasę z ciała i krwi, w ludzkiej postaci, tak jak i my podatnego
na przykrości niewyspania i deszczu.
Około pół do drugiej w nocy Nemsta zdmuchnął w naszym pokoju płomyczek
lampy naftowej. Cały barak od dawna ju\ pogrą\ony był we śnie i ciemności.
Pod cieniutkim kocem szczękałem z zimna zębami. Przemarzłem w drodze z
Poświerka, do po\aru pobiegłem w pid\amie okrytej płaszczem. Byłem pewny, \e
jutro odpokutuję to ostrym katarem i kaszlem. Znałem swą skłonność do
przeziębień.
W walizce pod pryczą miałem pudełko z aspiryną. Sięgnąć po nie nie mogłem nie
wstając z łó\ka, gorzej było z wodą do popicia kwaśnych pastylek. Po wodę
musiałbym iść a\ na koniec baraku. Trzęsąc się z zimna długo walczyłem ze
swoim lenistwem. Wreszcie wstałem z pryczy i szybciutko podreptałem do
kuchni, gdzie na ławce stały kubełki z wodą: Połknąłem dwie aspiryny, napiłem
się wody blaszanym czerpakiem. Przy sposobności wyjrzałem na dwór, ciekawiło
mnie, jak te\ w taki deszcz Dryblas ostrzy\ony na  zero zorganizował sobie
wartownię.
Pomysłowo  przyznaję. Obok drzwi wyjściowych z baraku rozstawił le\ak, nad
głową umocował parasol i opatulony kocami wtulił się w le\ak. Chłodno mu
chyba nie było, od deszczu chronił go parasol. Drzemał więc sobie najspokojniej
w świecie, jakby to nie on sam, tylko my jego mieliśmy pilnować. Dookoła noc
deszczowa, nawet kurhan, o kilka kroków, wtopił się w nieprzeniknioną
ciemność. Tam, gdzie jeszcze niedawno buzował ogień zapalonej wierzby, nie tli
się teraz najdrobniejsza iskierka. Wszędzie ren sam czarny mrok.
Obudzić Dryblasa? Obudzić i zawstydzić za drzemkę i nieuwagę? Byłoby to z
mej strony zemstą za przykrości, które miałem z jego powodu. Dlaczego jednak
mam kontentować się drobnostką, skoro mogę w pełni nasycić się  rozkoszą
bogów .
Po cichutku pobiegłem do swojego pokoju, wyrwałem z brulionu czystą kartkę
papieru, wygrzebałem z kieszeni marynarki ołówek i po ciemku nabazgrałem
drukowanymi literami:
BYAEM TU, A TY SPAAEZ, DURNIU.
KUWASA
Kartkę zło\yłem we dwoje, \eby na litery nie nakapał deszcz. Podkradłem się do
drzemiącego i wsadziłem mu ją pod palce wyciągniętej ręki. Obudzi się, wyczuje
pod palcami papier, wezmie do ręki, przeczyta i... jakby mu kto po gębie dał 
radowałem się w duchu. Ale kiedy wracałem do pokoju, opadły mnie wyrzuty
sumienia. Mo\e jednak trzeba było obudzić Dryblasa, zamiast robić mu głupie
kawały? Jeśli akurat tej nocy złodzieje zakradną się na Uroczysko i narobią
szkody przez nieuwagę Dryblasa, czy i ja nie będę współwinny?...
 Eee, dzisiaj na pewno nie przyjdą  rozgrzeszyłem się prędziutko i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl