[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mosiądzu, pudełka cygar, karafki whisky, a także ogromny obraz olejny na
ścianie przedstawiający scenę polowania.
Po przeciwnej stronie był drewniany kontuar (też mahoniowy), pusty, jeśli
pominąć zestaw biurkowy i księgę gości. Za kontuarem stały dwa
wyściełane obrotowe krzesła, na których, jak sądziłem, zwykle siedziały
osobiste asystentki blizniaków, oraz dwa laptopy i dwa telefony, które
wyglądały na dość skomplikowane, żeby za ich pomocą można było
sterować okrętem wojennym. Między aparatami znajdował się monitor z
obrazem podzielonym na ćwiartki. Te na górze pokazywały puste wnętrze
windy, natomiast w dolnym prawym rogu zobaczyłem Kojara
majstrującego przy swojej nowej czapce. Naciągał ją wciąż na uszy, jakby
zamierzał zrobić z niej fular.
Po mojej lewej znajdowały się solidne drzwi, do których przytwierdzono
dwie mosiężne tabliczki z nazwiskami:  Pan R. Fisher" i  Pan G. Fisher".
Nie wiedziałem wprawdzie, czy o kolejność nazwisk, blizniacy stoczyli
bitwę, za to kiedy nacisnąłem mosiężną klamkę, przekonałem się, że drzwi
były zamknięte.
Ucieszyło mnie to, bo zmniejszało prawdopodobieństwo, że ktoś jest po
drugiej stronie. Z cylindrem zaś, który znajdował się pod klamką, już
kiedyś miałem do czynienia i choć otwarcie go nie było jak bułka z
masłem, wybranie odpowiednich narzędzi z etui i otwarcie zamka nie
zajęło mi więcej niż minutę.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, kiedy znalezliśmy się w środku, było
zamknięcie za nami drzwi na klucz. Drugą - zdjęcie maski; nie sądziłem,
żeby blizniacy zgodzili się zainstalować kamery w swoim biurze. Na
koniec wreszcie odetchnąłem zadowolony, bo właśnie na skutek
szczęśliwego zbiegu okoliczności alarm przestał wyć.
32
Stwierdzenie, że biuro blizniaków było wielkie, to niedomówienie.
Widywałem lotniska, gdzie hala odlotów była skromniejsza.
Widok z sięgających od podłogi do sufitu okien w końcu pokoju
obejmował Strip, geometryczne przedmieścia McMansions, szczyty Red
Rocks w oddali i niewykluczone, że również nieskończoność. Przed
oknem widokowym stał lśniący stół konferencyjny, który mógł pomieścić
co najmniej dwudziestu pięciu gości, natomiast środkową część zajmowała
bogata kolekcja leżanek oraz sof obitych luksusowymi tkaninami i skórą,
oddzielonych od siebie stojącymi lampami i egzotycznymi roślinami.
Zciana za częścią salonową została wyłożona ogromnymi płytkami z łupku
i zdominowana przez gigantyczny wygaszony kominek. Nad jego
gzymsem l wapienia wisiał kolejny olej przedstawiający scenę z
polowania.
Bliżej nas (mówiąc bliżej, mam na myśli, odległość do pokonania
Dojazdem kołowym) znajdowała się para łukowato wygiętych biurek z
drewna wiśniowego, które ustawiono tak, by razem tworzyły podkowę.
Poza zestawem z przyborami do pisania, z którego wystawała maleńka
amerykańska flaga, nie było na nich żadnych szpargałów.
Na podłodze tuż przed biurkami leżała okrągła mozaika. W odróżnieniu od
zwykłych mozaik tę wykonano z kasynowych żetonów. Zewnętrzną
krawędz zrobiono z białych żetonów otoczonych czarnym konturem, a w
środku umieszczono pięćdziesięciocentówkę zgrabnie ułożoną ze
srebrnych. Gdybym powyciągał żetony i mieszaniny zaprawy murarskiej i
żywicy, w której je zatopiono, i jakimś cudem zastąpił bezwartościowymi
replikami, niezle bym się wzbogacił. Niestety, mogłem jedynie opaść na
kolana, przesunąć palcami po wzorze i wydać głuchy jęk, zanim w końcu
zwróciłem uwagę na ciemną wąską szczelinę biegnącą wokół monety.
Teraz wiedziałem już, że prawdopodobnie informacje Maurice a były
dokładne. Wstałem więc i przeszedłem na drugą stronę biurek. Dano mi do
zrozumienia, że to nieistotne, od którego biurka zacznę - oba były
identyczne tak jak mężczyzni, do których należały - i z tego, co mogłem
stwierdzić, tak właśnie było.
Biurka były najwyższej jakości, wykonano je bardzo umiejętnie. Stare
wiśniowe drewno zostało obrobione i wykończone z wielką
starannością, a każde łączenie wydawało się nieskazitelne. W obu była
pewna liczba zamkniętych na klucz szuflad rozmieszczonych po obu
stronach otworu na nogi, a okucia i rączki zostały wykonane ze stali
szczotkowanej w odpowiednim odcieniu.
Przesunąłem na bok skórzane obrotowe krzesło przy biurku po prawej,
zanurkowałem pod spód i pstryknąłem palcami na Sala. Zdążył zsunąć
maskę na czubek głowy, widziałem więc, jak bardzo ucieszyło go, że na
niego pstrykam.
- Idz i zaczekaj przy drzwiach - wyszeptałem. - Piłuj, czy nikt się nie kręci
na zewnątrz.
Sal wymamrotał coś po nosem i wciąż mrucząc, poszedł do drzwi.
Sięgnąłem do torby po latarkę i skierowałem strumień światła na spód
blatu. Po chwili udało mi się wyśledzić maleńką dziurkę od klucza, mniej
więcej wielkości połowy paznokcia u mojego małego palca. Przesunąłem
opuszkiem po otworze i skrzywiłem się z niesmakiem, po czym sięgnąłem
po etui i wyszukałem najmniejszy wytrych, jaki ze sobą zabrałem.
To nie był szczególnie trudny do otwarcia zamek - takie rzadko trafiają się
w biurkach - po prostu był cholernie niewygodny. Podejrzewam, że w
moim fachu należałoby przywyknąć do tego typu rzeczy, ale miniaturowe
zamki były moim przekleństwem. To prawda, że stawiały mniejszy opór
przy forsowaniu, lecz jeśli człowiek chciał sobie z nimi poradzić, jak
należy, utrzymanie stabilnej ręki, żeby pokonać któregoś z tych małych
uprzykrzeńców, mogło być frustrujące jak diabli, a ten egzemplarz okazał
się naprawdę mikroskopijny. Jeśli moje pierwsze wrażenie było trafne,
żaden bolec nie był większy niż elementy mechanizmu w ukradzionym
zegarku, który na moim nadgarstku wciąż dzielnie walczył o to, żeby
wskazywać czas, i trochę mnie już to drażniło.
Wyobrazcie sobie, że stoicie przed średniej wielkości domkiem dla lalek i
próbujecie wetknąć zminiaturyzowany klucz do dziurki w drzwiach
wejściowych. Trudne, nie? No może nie aż tak, gdybyście byli rozmiarów
Sala. Ale mnie doprowadzało do szału  zęby miałem zaciśnięte, żołądek
zwinięty w supeł i byłem gotów rwać włosy z głowy.
Choć z drugiej strony, gdyby to było proste, to nie sądzę, żebym
doświadczał tego ciepła i podniecenia rozlewających się po ciele, kiedy w
końcu tycie bolce uległy mojemu czarowi, maleńkie zapadki się zwolniły i
niewielka klapka z wiśniowego drewna poleciała w dół.
Muszę przyznać, że to przyjemne uczucie. Zwracam jednak uwagę, że
było niczym w porównaniu ze słodkim poruszeniem, jakiego doznałem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl