[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dwie godziny pózniej szli do windy. Jamie jechał w wózku.
- Rozmawiałeś z matką? - spytała.
- Nie. Okazało się, że pojechała odwiedzić przyjaciółkę. Ale zostawiłem
dla niej wiadomość, żeby do mnie natychmiast zadzwoniła.
- To dobrze. A teraz powiedz mi, dokąd się wybieramy.
Potrząsnął głową i popatrzył na nią, z trudem skrywając emocje.
- Będę milczał jak grób. Powinienem ci założyć przepaskę na oczy.
Miałabyś niespodziankę.
- Tylko nie przepaskę. Obiecuję, że i tak będę zaskoczona.
Sądziła, że zjedzą kolację w hotelu, ale nie spodziewała się uczty w
prywatnej sali konferencyjnej. Kiedy Max otworzył podwójne drzwi, zaparło
jej dech w piersiach. Sala została udekorowana czerwonymi i białymi
balonikami. Od sufitu zwieszały się koronkowe girlandy, a w rogach stały
donice z pięknymi drzewkami ozdobionymi białymi i czerwonymi ptaszkami.
Stolik nakryto delikatną porcelaną i srebrnymi sztućcami. W odległym rogu
siedział gitarzysta i grał ciche romantyczne melodie.
Cari była oczarowana. Nigdy nie widziała nic piękniejszego. Z
błyszczącymi oczami zwróciła się w stronę Maxa.
115
S
R
- Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek - powiedział.
- Och, Max. Dziękuję. Jakie to piękne.
Pocałował ją w usta, a potem zaprowadził do stolika, obok którego
postawił wózek. Na szczęście Jamie zasnął w momencie, kiedy rozpoczęli
swoją podróż po hotelowych korytarzach, więc miała czas zjeść wspaniałą
kolację, którą Max zamówił. Najpierw jednak otuliła dziecko kocykiem, a kie-
dy się wyprostowała, zauważyła przed sobą płaskie aksamitne pudełko.
- Max - powiedziała ostrzegawczo.
- To tylko mały prezent na walentynki.
Serce podeszło jej do gardła, kiedy otworzyła etui. Nie mogła się
powstrzymać, by nie westchnąć. Omal nie oślepił jej ognisty blask brylantów.
- Co... co to...
- Pomogę ci.
Stanął za jej plecami, aby zapiąć naszyjnik. Był zdumiewająco lekki jak
na taką ilość kamieni. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze na drugim końcu
sali i wstrzymała oddech. - Nigdy nie widziała czegoś równie pięknego.
- A do kompletu... - Max sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął
bransoletkę.
Czuła się oszołomiona i zaskoczona.
- Max, nie mogę...
- Możesz - odparł i przyklęknął, by patrzeć jej w oczy. - Cari, nie obrażaj
mnie odmową. Mogę sobie pozwolić na ten prezent. Nie musisz się poczuwać
do wdzięczności ani zobowiązań. To tylko prezent. Wyraz mojej sympatii do
ciebie.
Pocałował ją delikatnie i tak tkliwie, że poczuła się wzruszona. To było
jak pieszczota słońca na twarzy i stawało się coraz trudniejsze do zniesienia.
116
S
R
Zrozumiała, że Max jest nie tylko przystojny. Była w nim uczciwość i
godność, i szczere pragnienie uczynienia jej szczęśliwą. Przepełniła ją miłość.
Mimo to poczuła się niepewnie.
- Nie musisz udowadniać jej prezentami - zaprotestowała.
- Nie, nie muszę. Ale jestem szczęśliwy, że mogę ci podarować brylanty.
Popatrzyła na niego z zachwytem i wybuchnęła śmiechem.
- Max, czy ty zawsze musisz postawić na swoim?
- Zawsze.
Podano kolację składającą się z wybornej wieprzowiny po włosku w
sosie z czerwonego wina i makaronu z parmezanem. Do tego doskonałą sałatę i
popisowe danie szefa kuchni, pieczoną alaskę: lody w skorupce z bezy w
kształcie serca. Jedli z apetytem, pili czerwone wino, rozmawiali i żartowali, a
kiedy skończyli, zatańczyli w rytm muzyki gitarowej.
Kiedy Cari się poruszała, brylanty rzucały wokół blask, który odbijał się
w lustrach i malował refleksy na ścianach sali. Przypominały jej dotyk Maxa
pobudzający małymi igiełkami jej skórę. Magiczny wieczór musi się jednak
kiedyś skończyć. Gdyby tylko można było znalezć jakiś sposób na
rozciągnięcie go na całą noc...
- To był najcudowniejszy wieczór walentynkowy w moim życiu -
wyznała.
- Cieszę się. - Pocałował ją lekko. - Nie był zbyt przeciętny? - zażartował.
Potrząsnęła głową.
- %7ładnej przeciętności. - Dotknęła jego twarzy. - Och, Max - zaczęła,
czując potrzebę wyrażenia uczuć.
Nie zdążyła. Zanim wypowiedziała następne słowa, w sali zadzwięczał
donośny głos C.J.
- A więc o to chodzi? Powinnam była się domyślić.
117
S
R
Stanęła przed nimi z rękami na biodrach, a jej zielone oczy miotały
gromy.
- C.J. - rzekł Max pojednawczo - co tu robisz?
- Szukam cię. Są walentynki. Ale najwyrazniej o tym wiesz. Nie sądzisz,
że powinieneś spędzać ten wieczór ze mną? Przecież masz się ze mną ożenić.
Maxa aż zamurowało.
- C.J. - wycedził po chwili - do niczego się nie zobowiązywałem. Chyba
zdajesz sobie z tego sprawę?
- To przez nią! - zawołała. - Zakochałeś się. - Skierowała swój gniew
przeciw Cari. - Gdyby nie ty, cała sprawa już byłaby zakończona. - Postąpiła
krok w jej stronę. - Posłuchaj, patrzyłam na was z daleka i starałam się być
wyrozumiała. Widziałam, że Max leci na ciebie, a nie na mnie. W porządku.
Pomyślałam, że jak chce się zabawić na boku, to proszę bardzo, mnie to nie
przeszkadza. Ale chcę mieć obrączkę na palcu i akt ślubu w ręku. A potem
niech robi, co chce.
- C.J., tylko się kompromitujesz - powiedział Max cicho, z trudem
opanowując gniew.
- Taak? - Odrzuciła do tyłu płomiennorude włosy i teraz dopiero
naprawdę się rozzłościła. - Posłuchaj, stary. Dosyć tego. %7łądam daty ślubu, i to
natychmiast. A jak nie, to zapomnij o odzyskaniu ukochanego rancza dla
mamusi.
- C.J., idz do domu. Nikt cię tutaj nie zapraszał.
Twarz C.J. poczerwieniała z wściekłości.
- Uważaj, Max. Moja cierpliwość ma granice.
- To dobrze. Zanim się skończy, pozwól, że wszystko ci wyjaśnię. Nie
mam zamiaru się z tobą żenić. Nigdy w życiu. Jeżeli to oznacza, że moja matka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl