[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jupiter skinął głową,
- Tak, to jedno jest pewne.
- A może chodzi o to, że deszcz i ocean są w gruncie rzeczy tym samym - powiedział
Bob. - No, bo wiemy, że deszcz faktycznie powstaje z oparów unoszących się znad oceanu.
Potem para zmienia się w górze w wodę i spada w formie deszczu, który zasila rzeki i tak
dalej.
- Słusznie, deszcz powstaje z oceanu i wraca do oceanu - zgodził się Jupiter. - A jaki
to ma związek z prochem i popiołem?
- Proch może powstać z popiołów, ale chyba nie musi - powiedział Diego.
- Popioły nie powstają z prochów. Nie ma mowy - zauważył Pete.
- Nie - powiedział Jupiter z wolna. - Ale dalej trzeba się nad tym zastanawiać. Musi
być jakiś związek, coś wspólnego w tych czterech słowach. Spróbujmy się domyślić, jaką
wiadomość miały one przekazać Josemu.
%7ładen z chłopców się nie odezwał.
- Dobra - powiedział w końcu zażywny przywódca - próbujcie zgadywać dalej, a
tymczasem wrócimy do małej jaskini i zobaczymy, czy nie udałoby się nam przekopać na
zewnątrz.
- Do kopania możemy użyć tych starych strzelb - podsunął Pete. . Bob zajrzał do swej
torby rowerowej.
- Niewiele z tego się przyda, ale można wygrzebywać ziemię śrubokrętem.
W małej jaskini na powrót zbadali rozmiękłą ziemię po lewej stronie zablokowanego
wyjścia. Była wilgotna i kleista.
- Padało przez cały tydzień i ziemia namokła. Musi jej być sporo między nami a
zewnętrznym światem. No, to co? - Pete uśmiechnął się. - Sprawdzmy!
Chłopcy zabrali się do kopania, posługując się starymi strzelbami, śrubokrętem i
płaskimi kamieniami, które znalezli. Początkowo gliniasta ziemia była twarda, kleista i zbita.
Gdy wkopali się głębiej, stawała się bardziej wodnista. Co wykopali kawałek, ciężka glina
osuwała się z powrotem i musieli zdwoić wysiłki, żeby w ogóle robić jakieś postępy. Ciągle
też natykali się na głazy i kamienie, które trzeba było usunąć.
Zlewał ich pot, a twarze i ubrania mieli oblepione ciężką, gliniastą ziemią. W miarę
upływu czasu, coraz bardziej doskwierało im zmęczenie i głód. W końcu poczuli się zbyt
wyczerpani, by kopać dalej. Zapadli w sen i nie obudzili się aż przed świtem - przed świtem
na ich zegarkach.
W jaskini panowała bowiem ciągła noc. Baterie w latarce Boba były na wyczerpaniu i
dawały niewiele światła. Wszyscy czterej pracowali jeszcze ciężej niż przedtem.
Było wpół do ósmej, gdy Pete wykrzyknął:
- Widzę światło!
Z zapamiętaniem i odzyskaną werwą wbijali się w głąb wąskiego otworu, który już
wydrążyli, i kopali jak szaleni. Otwór stawał się coraz większy i coraz więcej wpadało
upragnionego światła. Wreszcie przekopali się! W radosnym zamieszaniu wyczołgali się
jeden za drugim i stanęli na otwartym stoku wzgórza w strugach deszczu.
- Hej! - zawołał Pete. - Słyszycie ten hałas? Potężny ryk wezbranej rzeki zdawał się
wstrząsać całą okolicą. Diego wskazał w stronę tamy.
- Połowa tamy się zwaliła! I...
- Znikło całe wzniesienie! - stwierdził Bob.
- Patrzcie! - krzyknął Jupiter, wskazując strumień.
W dole, pod nimi, strumień, który płynął do oddalonej o milę hacjendy, przestał być
strumieniem. Była bystrą, głęboką rzeką. Masa wody, lejąca się przez zburzoną tamę, zmyła
wzniesienie, które oddzielało strumień od rzeki. Potoki wody płynęły teraz do morza nie
jedną rzeką, lecz dwoma!
- Rany, teraz rzeka płynie wprost przez twoją hacjendę - powiedział Bob do Diega.
W tym momencie, patrzącemu ze stromego stoku wzgórza Jupiterowi zapłonęły oczy.
- Chłopaki! - wykrzyknął w zadziwieniu. - To jest odpowiedz!
Rozdział 20
Miecz Cortesa
- Jaka znów odpowiedz?! - zapytali równocześnie Pete i Bob.
Jupiter zamierzał to wyjaśnić, ale nagle wyciągnął rękę w stronę odległej drogi.
- Jacyś ludzie nadchodzą! Jeśli to ci kowboje...
Pete osłonił oczy ręką. Czterej mężczyzni biegli ku nim wąską ścieżką przez wzgórza,
tą samą, którą przed tygodniem chłopcy wracali na hacjendę po ugaszeniu pożaru.
- To mój tato i pan Andrews! Szeryf i komendant Reynolds są z nimi.
Chłopcy puścili się pędem w dół wzgórza, na spotkanie nadchodzącym.
- Pete! - krzyknął pan Crenshaw. - Nic wam się nie stało?!
- Jesteśmy cali i zdrowi, tato! - Pete uśmiechnął się szeroko do ojca.
- Co wyście robili tutaj przez całą noc?! - zapytał gniewnie pan Andrews.
- To nie nasza wina, tato - tłumaczył się Bob i opowiedział, jak zostali uwięzieni w
jaskini. - Osunięcie ziemi najpierw ją otworzyło, a potem, kiedy byliśmy wewnątrz, zamknęło
na powrót. Ale dowiedzieliśmy się, co się stało z don Sebastianem Alvaro i tymi trzema
żołnierzami!
- Wyjaśniliście więc kolejną starą tajemnicę - powiedział komendant Reynolds z
uśmiechem.
- A rodzice zamartwiali się na śmierć! - odezwał się szeryf surowo. - Pico Alvaro
powiedział nam o szaleńczych staraniach uratowania jego rancza i szukaliśmy was wszyscy
przez pół nocy! Twój wuj, Jupiterze Jones, ze swoimi pracownikami, panem Norrisem i jego
ludzmi szukają was po drugiej stronie rzeki. Powiedzcie nam lepiej, jak znalezliście się w tej
jaskini!
- Tak, proszę pana - powiedział Pete. - My...
Jupiter wpadł mu w słowa.
- Wytłumaczymy wszystko w drodze do hacjendy, proszę pana. Nie chcę, żeby mój
wujek niepokoił się dłużej. Czy mógłby pan poprosić go przez radio, żeby czekał na nas przy
spalonej hacjendzie?
- W porządku, ale lepiej, żeby to, co macie do powiedzenia, miało ręce i nogi. Nie
pozwolę, żeby mi się lekkomyślni chłopcy uganiali po moim rejonie.
Szeryf dał znać o spotkaniu przy hacjendzie przez walkie-talkie, a chłopcy
opowiedzieli o swej przygodzie w drodze przez wzgórza. Mówili o swych poszukiwaniach
miecza Cortesa i o kłopotach z trzema kowbojami. Opowiadając, minęli drogę, przeszli przez
most nad byłym strumieniem i dotarli do hacjendy.
Wujek Tytus z Hansem i jego bratem Konradem byli już na miejscu. Dalej, obok
półciężarówki stali pan Norris, Chudy, rządca Cody i jeszcze dwóch mężczyzn. Pomocnik
szeryfa czekał w samochodzie policyjnym.
Wujek Tytus podbiegł do Jupitera.
- Jupe? Nic ci się nie stało? A twoi przyjaciele?
- Wszystko w porządku, wujku.
Podszedł Chudy z panem Norrisem i Codym.
- Mój Boże, do czego może doprowadzić głupota - zadrwił Chudy.
- Dość tego, Skinner - uciął gniewnie pan Norris. - Cieszę się, że się odnalezliście,
chłopcy.
- Powiedzcie mi teraz, dlaczego ci trzej mężczyzni was ścigali? - zapytał szeryf.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]