[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miesiąc. Wyszedł z akademika. Wsiadł na ślizgacz. Przedstawiciel firmy był już na miejscu. Artur obejrzał sobie
wnętrza i zadowolony dokonał przelewu. Pracownik firmy zostawił mu klucze kodowe do wszystkich zamków w
domu i wyszedł. Agent działał błyskawicznie. Za pomocą laptopa połączył się z magazynem stacji orbitalnej oraz
agentem Człowiek z Góry Bólu, który nadzorował tajne operacje w tej części świata. Po chwili na dachu powiewała
Gruzińska flaga wciągnięta na wysoki maszt. Człowiek z Góry bólu skontaktował się z pracującym dla Prezydenta
uczonym. Po dalszych dwudziestu minutach bramkę posesji ozdobiła tablica pokryta robaczkami gruzińskiego
alfabetu.
49
MISJA WOJSKOWA KRÓLESTWA GRUZJI.
Kładkowski zainstalował automat powiadamiający przy drzwiach i pojechał ślizgaczem w drugi koniec miasta. W
ciągu trzech godzin w centrum Gdańska pojawiło się siedem misji wojskowych królestwa Gruzji, cztery ambasady i
dwa konsulaty. Budynki pułapki otoczyły starówkę pierścieniem. Artur usiadł na ławeczce koło szaletu niedaleko
żurawia i wyciągnął z kieszeni gazetę. Nie miał nic więcej do roboty. Na razie.
I V
Nodar przeciągnął się leniwie. Z kieszeni wyciągnął nóż. Wpatrywał się przez chwilę w pokryte platyną ostrze. Było
zdecydowanie za krótkie. Przymknął oczy. Najlepiej planowało mu się z zamkniętymi oczyma. Człowiek jedzie na
takim latającym motocyklu. Jedzie wolno. On Nodar wskakuje na siodełko za nim i przykłada mu nóż do gardła.
Facet wciska stopÄ… alarm i po chwili sÄ… otoczeni przez setkÄ™ gliniarzy. Gliniarze strzelajÄ… laserem i zostaje z niego
wypalony zezwłok. Albo polewają go ciekłym helem i zostaje z niego zamrożony zezwłok. Ta myśl była mu
szczególnie przykrą.
-Ni, to na nic - powiedział cicho otwierając oczy. - Trzeba wymyśleć coś innego...
V
To było sympatyczne miejsce. Iglica Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Na niedużej metalowej kuli z której
sterczał grot stało krzesełko. Krzesełko było drewniane, pobrudzone odchodami gołębi i obłaziło z lakieru. Odchody
były sztuczne, bo prezydent nie lubił gołębi i przyjął z dużą ulgą wiadomość że wyginęły. Czasami z innych
segmentów przedostawały się tu wiewiórki, ale nie spędzały tu z reguły dużo czasu. Nie było tu absolutnie nic co
nadawałoby się dla nich do zjedzenia. Czasami któraś po wejściu na płaszczyznę przedstawiającą widok miasta z
wysokości stu pięćdziesięciu metrów, dostawała zawału serca i zdychała. Trochę go to martwiło, bo zawsze lubił
wiewiórki a w każdym razie lubił je bardziej niż ludzi. Wokoło rozciągała się oszałamiająca panorama Warszawy,
tej z drugiej połowy dwudziestego pierwszego wieku. Ulicami tam na dole sunęły grawitobusy, a tłumy ludzi
uwijały się jak mrówki wokół mrowiska. Krzesło znajdowało się zaledwie metr nad podłogą. Dawno dawno temu,
gdy prezydent powrócił, okazało się ze Pałac Kultury został rozwalony. Trafiła go bomba termitowa podczas
dziewiątej światowej. Ale on lubił tą budowlę więc postarał się odtworzyć na podstawie archiwaliów, może nie
doskonałą kopię, ale doskonałą namiastkę. Kiedyś bardzo bawiło go skakanie w dół. Kładł się na podłodze a
komputery uruchamiały obraz i mógł podziwiać jak ziemia zbliża się z przerażającą szybkością a potem spod jego
ciała wycieka bardzo dużo krwi, prosto na chodnik. Komputer wyświetlał wówczas hologramy jego byłych
wpółpracowników. Otaczali jego ciało, a ich twarze wyrażały smutek. Parskał wówczas śmiechem. Chciało by się.
Wiały tu dość paskudne wiatry, ale jeśli chciał mógł je wyłączyć. Zapikał pager. Ktoś chciał się z nim skontaktować
ale nie wiedział gdzie jest. Wcisnął guzik podając mu dokładny namiar. W ułamek sekundy pózniej zmaterializował
się koło niego ten sam X'htla z którym rozmawiał w cytadeli. Tym razem przemodelował nieco swoją twarz i tylko
w ogólnych zarysach przypominał cara. Jego oczy stały się jak u wszystkich przedstawicieli jego rasy jednolicie
czarne. Zmaterializował się na podłodze i odruchowo spojrzał pod nogi. Należał do rasy nieulękłych wojowników i
zdobywców przestrzeni kosmicznej, toteż prezydent Koćko omal się nie posikał ze śmiechu, słysząc obłędny
skowyt, jaki wydał jego gość. Pstryknął jednak przełącznikiem niwecząc obraz miasta pędzącego do góry.
Zmaterializował z powietrza krzesło i podsunął je przybyszowi. Gość usiadł ciężko i chyba usiłował się uspokoić.
Koćko zmaterializował miedzianą czarę wypełnioną czymś co wyglądało jak ropa naftowa zmieszana z towotem.
Gość wypił zawartość czary kilkoma dużymi łykami.
-Nie za dużo fluorosilikonów? - zapytał z udaną troską gospodarz.
-W porządku - powiedział gość. - Już mi przeszło.
-Zapewne przybył pan tu z oficjalnym wypowiedzeniem wojny? -zagadnął Koćko nie wychodząc z roli uprzejmego
gospodarza.
-Dokładnie tak ale chcę zaproponować coś innego. Rozwiązanie pośrednie.
-Wobec tego zamieniam się w słuch.
-Ta planeta przeżyła już wystarczająco dużo wojen. Zniszczenia będące skutkiem tych ostatnich były
najpotwornieszą jatką w całej poznanej części kosmosu.
-Tym razem zapewne będzie podobnie. Ludzie z Ziemi potrafią walczyć za swoją wolność.
Gość zamachał rękami.
-Przecież nie o to chodzi. Edonici przeprowadzili analizę pańskich prądów mózgowych podczas przekazywania
ultimatum rady. Utrzymanie dotychczasowego statusu jest dla pana jedynie sprawÄ… honoru.
-W zasadzie tak.
-Nasza propozycja jest następująca. Zamiast toczyć walkę rasa przeciw rasie proponujemy pojedynkę dwu
wybranych osobników obu ras. Były precedensy w waszej historii.
-Hmm?
-Pojedynek polegałby na starciu w przestrzeni wokół planety za pomocą dwu lekkich kutrów pościgowych.
Uzbrojenie - konwencjonalne rakiety bojowe. Obaj piloci zabezpieczeni zostaną za pomocą przenośnych pól
siłowych. Ten kto zostanie zestrzelony lub w inny sposób wyłączony z walki przegrywa. Wówczas musi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]