[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wątpił w słuszność swoich opinii.
Zechce pan może zjeść z nami obiad? spytała, powodowana
raczej konwencjonalną uprzejmością niż szczerą sympatią. W gruncie
rzeczy to nie wina Gemmy, jeśli trzeba będzie znów słuchać wykładu
o owcach!
Ku jej cichej uldze Arnold wstał i złożył jej poprawny, choć wyzby
ty wdzięku ukłon.
Nie chciałbym nadużywać pani uprzejmości. Może kiedy indziej.
Panna Smith powinna chyba wypocząć po takim wysiłku. Z pewnoś
ciÄ… zobaczymy siÄ™ znowu.
Cieszę się na to już teraz - skłamała. Po jego wyjściu zerknęła na
przyjaciółkę.
Ucieszyła cię jego wizyta?
Gemma przez chwilę wahała się z odpowiedzią.
Zrozum, podczas mego pobytu w szkole nie spotykałam zbyt
wielu młodych ludzi. Kiedy się mną zainteresował, byłam wniebo
wzięta.
141
Nie jesteś jeszcze z nim zaręczona. Nie rób tego, skoro masz wąt
pliwości. Pamiętasz, co mi mówiłaś?
Nieładnie byłoby odrzucić jego zaloty tylko dlatego, że... nie do
równuje tutejszym dżentelmenom. To nie jego wina, że cale życie
spędził w Yorkshire. Prócz tego obawia się, że małżeństwo ze mną
może być dyshonorem dla jego rodziny.
Jeśli mu naprawdę na tobie zależy, nie powinien na to zważać
zaczęła Louisa, ale Gemma pokręciła głową.
Nie mogę mu zarzucać, że dba o reputację. Ma prawo wiedzieć,
kogo chce poślubić.
Louisa westchnęła. Może pan Cuthbertson zyska przy bliższym
poznaniu? W końcu żaden z jej adoratorów nie grzeszył nadmiarem
uczuć. Lucas bawił się świetnie z nowymi przyjaciółmi, a porucznik
McGregor emablował lady Jersey. Och, niechże ich licho porwie!
Colin McGregor wcale nie zaprzątał sobie myśli utytułowanymi da
mami. Zdecydował, że wystarczy mu własny, przedziurawiony przez
kulę płaszcz. Załatany i wybrudzony, prezentował się, ku jego zmar
twieniu, na tyle nędznie, że mógł uchodzić za kupiony na wózku ze
starzyznÄ….
Ubrania Fallona ani te należące do jego sługi nie miały odpowied
niego rozmiaru i Colin uznał, że wygodniej mu będzie w zniszczo
nym, ale własnym odzieniu. Trudno mu jednak było przeboleć, że
mimo wysokiej ceny tak szybko zamieniło się w szmaty.
Dorożkarz skrzywił się, słysząc podany przez niego adres.
Na pewno chce pan jechać właśnie tam? - spytał nieufnie. Móg
łbym pana zawiezć do tuzina lepszych miejsc, gdzie można się napić
albo przytulić do ciepłej dziewuszki, niż ta nora.
Przykro nu, właśnie tam muszę się udać. Dam panu szylinga więcej.
Dobrze, ale wróci pan na piechotę, bo nie będę tam czekał
w środku nocy.
142
Podczas jazdy przez coraz mniej godne szacunku dzielnice Londy
nu Colin rozmyślał o swoim dzieciństwie w poludniowo-zachodniej
Szkocji. Ojciec miał małą farmę w Ayshire, matka była córką pastora
z północnej Anglii. Oboje byli biedni. Jako młodzieniec zaciągnął się
do wojska, skuszony urokiem czerwonego munduru, mimo że ojciec
nie miał szacunku dla żołnierskiej profesji. W jakimś sensie los Colina
przypieczętowało to, że nie miał żadnej ochoty objąć farmy po jego
śmierci. Za skromny spadek po stryjecznym dziadku nabył patent ofi
cerski, a że trwały właśnie wojny z Napoleonem, poszedł na nie ocho
czo, pewny, że zdobędzie awans i fortunę. Gdy nastał pokój i nie było
już z kim wojować, okazało się, że jest prawie bez pieniędzy.
Przeżył jednak, a zgryzotą się chleba nie posmaruje, jak lubiła ma
wiać jego babka. Mimo to nie sądził, że przyjdzie mu upaść tak nisko
i że będzie się musiał uganiać za posażną panną. Gdyby mógł wybrać
sobie żonę wedle własnego gustu, zostałaby nią impulsywna i pocią
gająca panna Crookshank. Prawda, ona też miała pieniądze, ale po
dobałaby mu się nawet i bez nich. Ale miała już narzeczonego. A on,
chociaż wyszedł cało z tylu bitew, dał się teraz postrzelić wynajętemu
zbirowi! Co za wstyd!
Wysiadł z dorożki w ciasnej uliczce, która wyglądała na siedzibę
najgorszych szumowin, woznica pospiesznie zawrócił konia i odje
chał. W zadymionej tawernie wisiał gęsty odór skwaśniałego piwa,
brudnej odzieży i jeszcze brudniejszych ciał. Przy stołach siedziało
wielu ludzi w płaszczach jeszcze bardziej obszarpanych niż jego włas
ny. Patrzyli na nowego przybysza bez życzliwości. Ale się nie zawahał.
Utorował sobie drogę do najbliższego stołka i skinął na niechlujną
szynkarkÄ™.
Piwo - oznajmił, podając jej monetę. W takim lokalu należało
płacić z góry. Rozejrzał się wokoło. Gdzieś tu musiał siedzieć detek
tyw Fallona. Colin nie wątpił, że nie różni się on wyglądem od innych
obwiesiów. Gdy kobieta wróciła z zamówionym piwem, zdołał już
zauważyć, że w rogu trwa w najlepsze gra w kości. Z kuflem w ręce
podszedł bliżej.
Mogę obstawić kolejkę?
143
Gracze, klęczący na kamiennej posadzce, unieśli głowy. Kilku spojrza
ło na niego spode łba, ale ten, który trzymał bank, powiedział tylko:
- Pokaż forsę.
Colin wyjął z kieszeni kilka pensów. Lepiej było nie protestować,
poderżnęliby mu gardło, zanim zdążyłby wyjść. Ukląkł więc razem
z innymi na zimnych płytach i sięgnął po kubek z zatłuszczonymi
kostkami.
Przesypał je między palcami, czując wyraznie, że nie mają równej
wagi ale w końcu cóż go mogło obchodzić, że gra jest nieuczciwa?
Rzucił je na posadzkę. Grubo ciosane kostki potoczyły się po niej,
a gdy zamarły w bezruchu, ciżba naokoło ryknęła głośnym śmiechem
na widok rezultatu.
- Ha, przerżnąłem - przyznał bez złości. Zapłacił i oddał kubek,
przyglądając się uważnie następnym rzutom. Wkrótce wiedział już,
kto wygrywał, kto przegrywał i jak manipulowano grą.
Wielu graczy najwyrazniej było zwykłymi robotnikami, tylko jeden
miał na sobie skórzany fartuch kowala. Właśnie ten mężczyzna prze
grywał za każdym razem. Kiedy znów nadeszła kolej Colina, kowal,
który stracił już większość pieniędzy, miał nadzieję, że nowy" po
wtórnie się poszkapi.
Colin raz jeszcze obmacał kostki, wybrał spośród nich jedną, wyraz
nie cięższą od innych, i odrzucił ją.
- Z tÄ… jest coÅ› nie w porzÄ…dku.
Gruby mężczyzna, który przewodził grze, spojrzał na niego krzy
wo.
- Nie umiesz grać, a mnie chcesz zarzucić oszustwo!
- Wolałbym inną i już.
W tłumie naokoło rozległ się głuchy pomruk.
- Jaką znów inną?
- Tę z twojej kieszeni odparł chłodno Colin. Tę, którą rzucasz,
kiedy nadchodzi twoja kolej.
- Odszczekasz mi to! - zaczął jego przeciwnik, ale nie zdążył skoń
czyć.
144
Pomruki w tłumie wzmogły się, a kowal podszedł do grubasa i za
mknął go w potężnych, usmolonych ramionach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]