[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obrzeżu pola widzenia znów dostrzegł ten kształt. Nie przestawał wpatrywać
się w jeden punkt - w nicość. To coś leżało pod drzwiami; musiałby na to
nadepnąć, kiedy przez nie wchodził. To on z przeszłości leżał tam, gdzie upadł.
A właściwie był to jego duch - nie ogolona, rozczochrana zjawa, czekająca, aż
St. Ives z przyszłości opuści pokój.
Duchy, zjawy. To wszystko brało się z wzajemnego przenikania
światów - jeden znikał, gdy materializował się drugi. Tak jak konkretne
przedmioty - on, maszyna, właściwie wszystko rozpadało się, gdy kopia
jakiegoś obiektu przybywała z innego punktu na osi czasu. To samo dotyczyło
pamięci. Dwa sprzeczne epizody z przeszłości nie mogły egzystować w
pamięci obok siebie; jedno wspomnienie musiało zająć miejsce drugiego.
Kimkolwiek Narbondo był wcześniej, czy może - kim by się stał, gdyby St.
Ives pozostawił go samemu sobie, z pewnością teraz już był kimś innym. St.
Ives napoił go lekarstwem Fleminga, dzięki czemu wyzdrowiał. W rezultacie
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 158
na jego plecach nie wyrósł pózniej garb, co musiało stać się w tej innej historii,
którą St. Ives zdołał wymazać. Znaczyło to, jeśli St. Ives rozumował
prawidłowo, że dziecko i tak by nie umarło. Wróciłoby do zdrowia, choć
zdeformowane przez ciężką chorobę.
Znów ogarnął go strach. Tym razem to zrobił. Stał się ofiarą własnego
współczucia; igrał z przeszłością i w rezultacie powrócił do innego świata, niż
ten, który opuścił. Jak bardzo różnił się ten świat, tego nie wiedział. Nie
pamiętał. Nie miało to zresztą znaczenia, bo przecież i tak nie można było
odzyskać tego utraconego fragmentu dziejów. Wszystko to przestało po prostu
istnieć. Nieodwołalnie.
Jakim głupcem się okazał, tak beztrosko wędrując w czasie, jakby był
na niedzielnej przechadzce. Dlaczego na litość boską St. Ives z przyszłości go
nie ostrzegł? Przeklęty stary głupiec. Może mógłby jeszcze wrócić tam i
próbować odkręcić zmiany, których dokonał, gdyby nie to, że te zmiany
zaszły ponad pięćdziesiąt lat temu. Musiałby wrócić do Limehouse i przekonać
samego siebie, żeby nie zostawiać eliksiru Fleminga matce chłopca, tylko
spuścić go z dachu na bruk i pozwolić dziecku cierpieć... Hmm...
Wracając tam mógłby nawet pogorszyć rzeczywistość. Był tego
świadom. Westchnął, czując, że nareszcie pojmuje, o co chodzi. Cóż miałoby
to znaczyć? Wszystko mogło się jeszcze zmienić - może na lepsze? Może
jednak Alicja żyje? Dlaczego nie? Na chwilę ogarnęła go fala optymizmu, ale
na krótko. Ona na pewno nie żyje. Zmiany nie mogły zajść aż tak daleko. St.
Ives myślał intensywnie, próbując wydobyć z tego jakiś sens. Oto ma przed
sobą zagracone biurko i nie ogolonego sobowtóra, zjawę leżącą jak kłoda przy
drzwiach. Czy nie mogło to posłużyć za, wątpliwy wprawdzie, dowód, że ten
świat jest niemal idealnie podobny do tego, który diabli wzięli?
Co więcej, on go pamiętał. Pamiętał, jak wyszedł z domu bez butów, jak
wreszcie udało mu się uruchomić maszynę, jak ocalił psa Bingera... pamiętał,
jak Alicja zginęła w Seven Dials.
Ale gdzie jest pani Langley? Musi przecież się z nią natychmiast
rozmówić. Wyjaśnić jej wszystko i uciekać stąd. Tylko jeden dzień dzielił go
od jego rzeczywistego czasu. Tak, musi tylko zminimalizować szkody i pora
wracać do domu.
Zastał ją w kuchni. Wszedł tam w chwili, gdy poczciwa kobieta
pakowała do torby swój skromny dobytek. Gdy skończy, odejdzie do domu
swojej siostry. Jej twarz wyrażała zdecydowanie, ale oczy były
zaczerwienione. Na pewno bardzo to przeżywała. St. Ives znienawidził siebie
w tej jednej chwili. Gotów był paść na kolana i błagać o wybaczenie, ale
pamiętał, że pani Langley nie znosiła takiego braku godności; on zresztą też.
- Pani Langley - odezwał się. Kobieta spojrzała na niego gniewnie. Usta
miała mocno zaciśnięte. Chyba nie ustąpi tak łatwo. A niech to; ona
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 159
rzeczywiście chce odejść do siostry, i to zaraz. To trwało już zbyt długo, a ona
nie ma zamiaru dłużej znosić takiego traktowania, takiego tonu. Nigdy więcej -
odczytał z jej miny.
Ale przecież - pomyślał z radością St. Ives - ona w końcu jednak
zostanie. Zostanie, by kiedyś rzucić się z wałkiem na starego Parsonsa. A więc
powiedzie mu się przynajmniej w tej jednej małej sprawie. Gosposia patrzyła
na niego w taki dziwny sposób, jakby miał na głowie śmieszny kapelusz.
- Ze mną już wszystko w porządku - oznajmił. Kobieta przytaknęła, ale
po oczach mógł poznać, że mu nie wierzy. Patrzyła na niego, jakby dopiero
teraz zupełnie postradał zmysły, i to bezpowrotnie. Profesor odruchowo
pogłaskał się po policzku, myśląc, że coś... Zaraz, zaraz. Oczywiście! Nie był
przecież tym samym człowiekiem, co pół godziny temu - gładko ogolony,
włosy schludnie przycięte. Na dodatek miał na sobie ubranie ze śmiesznymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]