[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego feralnego dnia? I jeszcze ten pierścień  moja ręka sięgnęła do najgłębszej kieszeni
przy pasku. Nie odpiąłem jej jednak i nie dotknąłem klejnotu. Wyczułem jedynie jego
kształt pod palcami. Czy słusznie myślałem, że zabójca mojego ojca szukał właśnie
tego? Jeśli tak... Czy możliwe było również...? Nie wiedziałem, jaki związek mógł mieć
pierścień z wydarzeniami na Tanth. Wszystko, co znajdowano przy ofiarach demona,
należało do Zielonych Szat, które składały to w ofierze swemu bóstwu. Gdybym wpadł
w ich ręce, nikt nie mógłby wejść w posiadanie pierścienia bez ich zgody.
Zebrałem wiele faktów i zdarzeń i mógłbym bez końca zgadywać, co było prawdą,
a co nie. W międzyczasie jednak musiałem znalezć jakieś zajęcie, które pozwoliłoby
mi zarobić na życie. Z czasem powinienem dowiedzieć się, co kryło się za śmiercią
Vondara. To bowiem, co nas łączyło, wymagało zemsty podobnej do przysięgi noża,
jaką składali sobie Wolni Kupcy.
Wciąż zajęty byłem własnymi myślami, gdy dotarła do mnie wiadomość, że
 Vestris podchodzi do lądowania nie w przewidywanym wcześniej miejscu, lecz na
mniejszej planecie. Nadzorca transportu Ostrend pokrótce objaśnił mi przyczyny tego
nagłego lądowania. Zwiat, do którego mieliśmy zawitać, porośnięty był wyjątkowo
bujną roślinnością. Klimat był tu bardziej gorący niż przywykliśmy, a mieszkańcy
bliżej spokrewnieni z płazami niż z ludzmi. Mieli do zaoferowania substancję
o właściwościach leczniczych, którą wytwarzali z roślin. W zamian otrzymywali od
Wolnych Kupców zarodki skorupiaków, uważane za ogromny rarytas.
 Może cię to zainteresować  Ostrend wyjął z pudełka trzy niewielkie przedmioty
i postawił je na stole.
Wyjąłem swoje jubilerskie szkła, żeby przyjrzeć się im dokładniej. Były to maleńkie
figurki w kolorze różowopurpurowym, równie groteskowe jak te wymyślane przez
artystów z Tanth. Wykonano je z nieobrobionej masy perłowej. Nigdy wcześniej
nie widziałem czegoś takiego. Stanowiły osobliwość, która mogła zainteresować
kolekcjonerów dziwnych rzeczy.
 Jest taki facet, Salmscar, hoduje macicę perłową. Eksperymentuje z morskimi
skorupiakami. To podstawa naszego lokalnego handlu. Mutacja zachodzi tak szybko,
że umierają przed upływem dwóch lat. Salmscar umieszcza w nich maleńkie metalowe
ziarenka i po dwu, trzech latach otrzymuje coś takiego. Traktuje to jako swoje hobby.
Możesz z nim pohandlować, jeśli zechcesz.
26
Wiedziałem, że Wolni Kupcy zazdrośnie strzegli zródeł, z których otrzymywali
swoje towary. Gdyby te zmutowane perły miały jakąkolwiek wartość, Ostrend nigdy nie
wspomniałby o nich przy mnie. Chyba że chciał mnie sprawdzić lub wciągnąć w pułapkę.
Widziałem teraz wyraznie niebezpieczeństwa piętrzące się po obu stronach drogi, którą
przyszło mi wędrować. Wyglądało na to, że nadzorca wręcz namawiał mnie do złamania
praw obowiązujących na statku. Nic na ten temat nie powiedziałem, traktując to jako
kolejną zagadkę w całej tej dziwnej historii. Wyraziłem natomiast zainteresowanie,
którego nie musiałem ukrywać, i zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zaproponować
w zamian za te perły. Klejnoty, które mi pozostały, nie wchodziły w grę, podobnie jak
handel bez pełnego przyzwolenia moich współtowarzyszy.
Rozdział czwarty
Załoga statku, bardzo ze sobą zżyta, raczej nie tolerowała obcych, skazany więc
byłem na samotność. Towarzystwa dotrzymywał mi tylko jeden członek załogi. To do
niego należała owa włochata głowa, którą zobaczyłem tuż po odzyskaniu świadomości.
Teraz widywałem ją jeszcze częściej, bo Valcyr, pokładowa kocica, upodobała sobie
moje towarzystwo i większość czasu spędzała w mojej kabinie, wpatrując się we mnie.
Z początku jej ciągła obecność drażniła mnie. Nie byłem przyzwyczajony do
zwierząt i wydawało mi się, że za tymi okrągłymi, mrugającymi oczami ukrywał się
umysł, który uważnie obserwował, analizował i oceniał każdy mój ruch. Z czasem
jednak przyzwyczaiłem się i nawet zacząłem do niej mówić, nie mogąc znalezć nikogo
wśród załogi, kto zechciałby ze mną porozmawiać w tej kosmicznej głuszy. Miedzy
sobą załoganci posługiwali się językiem, którego ani nie rozumiałem, ani nie potrafiłem
powtórzyć.
Gdy po rozmowie z Ostrendem wróciłem do swojej kabiny, znalazłem Valcyr,
wylegującą się na moim posłaniu. Była zwinnym i pięknym stworzeniem. Miała grube
futro o krótkim włosie i jednolicie stalowoszarej barwie. Jedynie na ogonie pojawiały
się ciemne plamki. Zastałem ją w jednej z tych chwil, kiedy okazywała swe uczucia.
Podeszła do mnie i otarła się głową o moją dłoń, mrucząc przy tym przymilnie. Taki
nastrój zdarzał się jej wyjątkowo rzadko, więc pogłaskałem ją czule, zastanawiając się
jednocześnie nad propozycją Ostrenda.
Mieliśmy wylądować na krótko, w pobliżu placówki handlowej, którą załoga  Vestris
odwiedzała już wcześniej. Zwiat ten zaludniony był głównie przez płazopodobne stwory,
które żyły w niewielkich klanach, przemieszczających się często wzdłuż rzek. Kilka
bardziej ucywilizowanych i przedsiębiorczych plemion osiadło na stałe w miejscach,
gdzie można było hodować skorupiaki. Zamieszkiwali niepozorne wioski, złożone
najczęściej z kilku mizernych lepianek z tataraku i mułu.
Na  Vestris miałem tylko to, co na sobie. Zrobiłem przegląd swego skromnego
dobytku, żeby sprawdzić, czy w moim posiadaniu pozostało cokolwiek, co nadawałoby
się do wymiany handlowej. Kilku małych klejnotów, które wciąż skrywałem w pasku, nie
chciałem na razie ruszać. Bynajmniej nie dlatego, że mogłyby zainteresować Salmscara.
28
%7łal mi było paczek porzuconych w oberży na Tanth i bagażu, który odleciał razem
z frachtowcem. Jeśli jednak miałem żałować tych drobiazgów, należało też pamiętać
o całym dobytku, jaki porzuciłem w świątyni. Tu nie miałem nic do stracenia. Valcyr,
do której zwracałem się przez cały ten czas, ziewnęła szeroko i delikatnie ugryzła mnie
w dłoń, dając tym samym do zrozumienia, że ma już dosyć pieszczot.
Gdy prom wylądował, nabrałem jednak sporej ochoty, by wyjść na zewnątrz. Jak
każdy powietrzny podróżnik, chciałem poczuć pod stopami stały ląd. Nie byłem
jednym z tych załogantów, którzy na ląd wychodzą tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie
konieczne.
Gdy wyszliśmy już ze statku na otwartą przestrzeń, przywitał nas okropny smród,
mieszanka zapachu spalonej przez silniki  Vestris ziemi i jakichś chemikaliów. Ostrend
wyjaśnił mi, że tubylcy uwielbiali gorące zródła i inne formy wulkanicznej działalności.
Smród i brudna woda wydobywały się z dziur w ziemi.
Wszędzie dookoła rozciągały się trzęsawiska. Spora część substancji wyrzucanych co
chwila z wnętrza planety zasilała żółtawą rzekę, płynącą w pobliżu. Gorące powietrze
zmieszane ze smrodem chemikaliów dławiło nas. Kasłaliśmy i pluliśmy, przedzierając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl