[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grę rozpoczynał gracz, który siedział po lewej od rozdającego, a toczyła się ona
zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Każdy zagrywał jedną kartą. Inni musieli dorzucić
kartę tego samego koloru. Gdy każdy z czterech graczy rzucił już swoją, nazywało się to lewą
- cała gra liczyła zatem trzynaście lew. Lewę zgarniał ten, kto zagrał kartą o najwyższej
wartości lub atu, a zwycięska para zyskiwała wówczas jeden punkt. Ponieważ chodziło o
turniej, kolory zawsze wyznaczano zawczasu, wedle tradycyjnych reguł. Przy pierwszym
rozdaniu były to kiery, przy drugim - karo, przy trzecim - piki i wreszcie trefle.
Treflami nie grano w pierwszej turze, bo wtedy rozdań byłoby tylko trzy. Kto zyskał
najwięcej punktów po rozdaniu, wygrywał partię. Para, która najwyżej wygrała partię,
przechodziła do drugiej tury, gdzie grało już tylko szesnastu graczy przy czterech stołach.
Wyeliminowani po pierwszej turze musieli pokwitować przegraną przy stole mistrza
ceremonii, a potem wychodzili gęsiego poza teren gry przez udekorowany girlandami,
łukowato sklepiony szpaler, wśród aplauzu, którym nagradzano ich za sam udział w turnieju.
Był to prosty sposób na błyskawiczną utratę fortuny. Becky z zapartym tchem rozglądała się
za Alekiem, gdy przegrani z pierwszej tury opuszczali szeregi graczy. Nie było go wśród
nich.
- Przeszedł! - wyszeptała niemal bezgłośnie, kiedy ostatni gracz ukazał się na końcu
szpaleru i przyjaznie pomachał wszystkim ręką.
- Drax także - mruknął Fort.
- I Kurkow - dodał ponuro Rush. Becky odwróciła się pospiesznie i wstrzymała
oddech, gdy dwaj Kozacy podjechali ku tłumowi, pobrzękując bronią. Przyjaciele Aleca
zasłonili ją, póki Kozacy ich nie minęli. Potem wszyscy troje wymienili porozumiewawcze
spojrzenia.
W namiocie szesnastu pozostałych uczestników turnieju czekało w skupieniu. Czas
wlókł się dziwnie wolno, mimo że kolejny sygnał rogu zabrzmiał ledwie pół godziny pózniej.
Rozpoczęła się druga tura.
Podobnie jak poprzednim razem, para, która przy każdym ze stołów osiągnęła
najwyższy wynik, przechodziła do tury trzeciej, gdzie już tylko ośmiu graczy grało przy
dwóch stołach.
Ta tura miała się rozegrać następnej nocy w Arundel Castle, zamku, należącym do
księcia Norfolk, koło którego Becky i Alec niedawno przejeżdżali na wynajętych koniach.
Powinna się zakończyć po północy, bo tym razem chodziło o tzw. długiego wista, w którym
każda partia liczyła po dziewięć punktów.
Wreszcie trzeciej nocy regent będzie gościł graczy, którzy wejdą do ostatniej tury.
Udostępni im swój wspaniale wyposażony statek, zakotwiczony w pewnej odległości od
brzegu. W ostatniej turze wezmą udział tylko czterej gracze. Będzie ona najtrudniejsza i
najbardziej wyczerpująca ze wszystkich - zwycięstwo ogłoszone zostanie dopiero wtedy, gdy
jedna z par osiągnie pięciopunktową przewagę nad przeciwnikami.
- Tłusty jak wieloryb - burknął Rush, gdy regent kaczkowatym krokiem opuścił
namiot, z trudem przeciskając swoje korpulentne ciało przez wąskie przejście, i powitał
swoich ukochanych brightończyków dżentelmeńskim ukłonem. Odpowiedzią był burzliwy
aplauz, gdyż w przeciwieństwie do całej reszty Anglii mieszkańcy Brighton wręcz uwielbiali
księcia.
- Och, nie taki znowu tłusty. - Becky uśmiechnęła się blado, gdy książę, który
promieniał, uradowany objawami sympatii, ustąpił w końcu miejsca pozostałym przegranym.
Tłum ponownie oklaskiwał ich hojność.
Alec i tym razem nie znalazł się wśród wychodzących.
- Znów przeszedł! - szepnęła w napięciu. - Co za szczęściarz!
- Powiesz mu to pózniej - uśmiechnął się Fort.
- Lord Draxinger też przeszedł - odparła.
- Kurkow także - powtórzył Rush, z oczami wlepionymi w odległy namiot.
Kwadrans pózniej Alec i Drax wyszli stamtąd razem i skierowali się ku nim. Alec
przesłał Becky dyskretny uśmiech. Popołudniowe słońce lśniło na jego złotych włosach.
- Och, co za dranie - wymruczał Rush, kiwając głową. - Teraz nie sposób będzie z
nimi wytrzymać!
Alec zbliżał się do nich, powiewając jakimś, trzymanym w ręku, papierkiem.
- Co on nam pokazuje? - spytała Becky.
- Kartę wstępu do trzeciej tury - wyjaśnił Fort, patrząc na przyjaciół z radosnym
uśmiechem.
Następnej nocy w westybulu Arundel Castle zapłonęły pochodnie w ciężkich,
mosiężnych uchwytach. Przodkowie księcia spoglądali dumnie ze złoconych ram, fryz pełen
barwnych herbów obiegał dokoła całe pomieszczenie pod kasetonowym, dębowym stropem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl