[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Największą odrazę budzi we mnie zawartość drugiego pudła. Są tam zdjęcia, które
oglądam razem z tatą, rozkładając je na szpitalnym łóżku.
,,Wyzdrowiejesz” - powtarzał, przesuwając palcem po fotografii przedstawiającej
mnie w wieku jedenastu lat. Świadoma swojego wyglądu dziewczynka w szkolnym
mundurku. Pierwszy dzień w szkole średniej.- A tu jesteś w Hiszpanii- mówi.- Pamiętasz ten
wyjazd?”
Byłam szczupła, opalona, pełna nadziei. Po raz pierwszy przechodziłam remisję. Jakiś
chłopak gwizdnął na mój widok na plaży. Tata zrobił to zdjęcie w przekonaniu, że nie będę
chciała zapomnieć pierwszego gwizdnięcia. Teraz chcę.
Nagle nachodzi mnie ochota, aby pobiec do domu i przynieść coś jeszcze. Ubrania,
książki.
- Mogę wpaść następnym razem, kiedy będziesz coś palił?- pytam.
Adam przytrzymuje butem koniec gałęzi i łamie ją nad ogniem.
- Dlaczego pozbywasz się tych wszystkich rzeczy?
Zwijam w kłębek sukienkę Zoey; mieści się w mojej dłoni. Rzucam ją w ogień.
Materiał rozbłyskuje się, zanim ulega unicestwieniu. Topi się jak plastik.
- Niebezpieczna kiecka- stwierdza Adam i patrzy mi prosto w oczy, jakby czegoś się
domyślał.
Materia składa się z cząsteczek. Im bardziej solidna wydaje się jakaś rzecz, tym
większa jest gęstość tworzących ją cząsteczek. Ludzie robią wrażenie posiadających solidną
konstrukcję, tymczasem w środku mają wodę. Może przebywanie zbyt blisko ognia wpływa
na układ moich cząsteczek, bo nagle zaczyna kręcić mi się w głowie, czuję się lżejsza. Nie
wiem, co mi jest- może to z powodu złego odżywiania się- ale odnoszę wrażenie, że nie
jestem osadzona w ciele. Ogród nieoczekiwanie się rozjaśnia. Podobnie jak iskry strzelające z
ogniska i osiadające na moich włosach oraz na ubraniu zgodnie z prawem grawitacji,
wszystkie ciała, które zostały wyrzucone w górę, muszą upaść na ziemię.
Nagle odkrywam, że leżę na trawę i patrzę w górę na bladą, otoczoną chmurami twarz
Adama. Przez chwilę nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co się stało.
- Nie ruszaj się- mówi. - Chyba zemdlałaś.
Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę sprawnie poruszać językiem. Znacznie łatwiej jest
po prostu leżeć.
- Masz cukrzycę? Potrzebujesz cukru? Masz colę.
Siada obok i czeka aż się podniosę. Częstuje mnie napojem. Zaczyna mi szumieć w
głowie, kiedy cukier dociera do mózgu. Czuję się niesamowicie lekko, jak duch, a
jednocześnie jestem w lepszym humorze. Oboje wpatrujemy się w ogień. Zawartość moich
pudełek spłonęła: kartony obróciły się w zwęglone szczątki. Sukienka zamieniła się w popiół.
Z ogniska został tylko żar, dostatecznie jasny, żeby przyciągnąć ćmę. Głupi owad tańczy nad
żarzącymi patykami. Kiedy trąca je skrzydełkami, w jednej chwili obraca się w proch.
Patrzymy w miejsce, w którym zniknęła ćma.
- Dużo pracujesz w ogrodzie- mówię.
- Lubię to.
- Obserwuję się. Widzę przez okno, jak kopiesz i tak dalej.
- Obserwujesz mnie? Dlaczego?- Adam wygląda na zaniepokojonego.
- Lubię na ciebie patrzeć.
Marszczy brwi, jakby usiłował zrozumieć, co mam na myśli. Odnoszę wrażenie, że
chce coś powiedzieć, ale zamiast tego odwraca głowę i spogląda na ogród.
- Mam zamiar założyć ogródek warzywny w tamtym rogu- oznajmia.- Posadzę
groszek, kapustę, sałatę, fasolę. Wszystko, co mi wpadnie w ręce. Robię to bardziej dla mamy
niż dla siebie.
- Dlaczego?
Wzrusza ramionami i patrzy na okna, jakby mówienie o niej mogło ją przywołać.
- Lubi ogrody.
- A twój tata?
- Nie mieszka z nami.
Zauważyłam cienką strużkę krwi na jego ręku. Podąża za moim wzrokiem i wyciera o
dżinsy.
- Powinienem już wracać do pracy- stwierdza.- Dasz sobie radę? Możesz dopić colę.
Towarzyszy mi, kiedy powoli idę ścieżką w stronę furtki. Cieszę się, że spaliłam
zdjęcia i dziennik. Sukienka Zoey też poszła z dymem. Czuję się tak, jakbym zrobiła miejsce
dla czegoś nowego.
Przy furtce odwracam się do Adama.
- Dzięki za pomoc.
- Zawsze do usług.
Wkłada ręce do kieszeni, uśmiecha się i wbija wzrok w buty, ale jestem pewna, że
mnie widzi.
Rozdział 9
- Nie wiem, dlaczego państwa tutaj przysłano- mówi kobieta w rejestracji.
- Proszono nas, żebyśmy się zgłosili- tłumaczy tata.- Dzwoniła do mnie sekretarka
doktora Ryana.
- Ale to nie tutaj- protestuje tamta.- I nie dzisiaj.
- Tutaj- upiera się tata.- I dzisiaj.
Recepcjonistka prycha i zagląda do komputera.
- Punkcja lędźwiowa?
- Nie.- Tata jest coraz bardziej rozdrażniony.- Czy doktor Ryan jest dzisiaj w pracy?
Siadam w poczekalni i zostawiam ich. Są tutaj wszyscy podejrzani. Grupa osób w
czapkach w kącie, podłączonych do przenośnych kroplówek z chemią. Rozmawiają o
rozwolnieniu i wymiotach. Chłopiec trzymający matkę za rękę. Odrastają mu włosy, tak jak
mnie. I dziewczyna pozbawiona brwi, która udaje, że czyta. Namalowała sobie ołówkiem
kreski nad okularami. Widzi, że na nią patrzę, i uśmiecha się, ale ja nie zamierzam się bratać.
Nie nawiązuję kontaktów z umierającymi. Przynoszą pecha. Kiedyś zaprzyjaźniłam się z
jedną dziewczyną. Miała na imię Angela. Codziennie pisałyśmy do siebie e-maile, a potem
ona nagle przestała odpisywać. Jej matka zadzwoniła w końcu do mojego taty i powiedziała,
że Angela nie żyje. Po prostu. Umarła i nic mi o tym nie powiedziała. Postanowiłam wtedy,
że nie będę tu szukała znajomych.
Biorę do ręki czasopismo, ale nie mam czasu go otworzyć, bo tata już klepie mnie w
ramię.
- Oczyszczony z zarzutów!- oznajmia.
- Co?
- To my mieliśmy rację.- Macha wesoło do kobiety w rejestracji, pomagając mi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl