[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jako jedyny materiał długie opowiadanie Karola Ludwika Konińskiego  Straszny czwartek w
domu pastora .
Sytuacja zaostrzyła się dramatycznie natychmiast po śmierci Stalina. Wozniakowski, który
był wtedy sekretarzem redakcji, odbierał z cenzury numery poprzekreślane na wszystkich ko-
lumnach od brzegu do brzegu. Jednocześnie zaczęły się rozmowy z władzami. Ja nie brałam
w nich udziału, nigdzie wówczas nie byłam wzywana. Z opowiadań kolegów wiem natomiast,
że najpierw były naciski, żebyśmy ogłosili komentarz na temat śmierci Stalina, a potem za-
częły się przetargi i żądania usunięcia z zespołu przede wszystkim Stommy i Turowicza. Pa-
miętam, że złamaliśmy wtedy kolejno cztery numery, które wracały z cenzury poprzekreślane
od początku do końca. Postanowiliśmy, że jeżeli zdejmą nam czwarty numer, to już więcej nie
będziemy próbowali, i rzeczywiście przestaliśmy posyłać materiały do drukarni. Potem, do
czerwca, już tylko spotykaliśmy się w redakcji. Przyjechał wówczas do nas dyrektor Siemek z
Warszawy, a tam jezdziły kolejne nasze delegacje. Pamiętam, że jedną z ostatnich rozmów,
Antoni Gołubiew przeprowadził z Franciszkiem Mazurem. Pojechaliśmy wówczas do War-
szawy większą grupą i oczekiwaliśmy w mieszkaniu księdza Jana Zieji, mieszkającego wtedy
u Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu. Trwało to wiele godzin. Gołubiew wrócił pod
wieczór i powiedział:  Rozbiłem  Tygodnik Powszechny . Ten moment został mi szczegól-
nie w pamięci. Zajęcie lokalu i ostateczne zamknięcie pisma odbyło się 7 czerwcu 1953 roku.
 A czy może przypomina Pani sobie, jak odbyło się ustalenie terminów tych rozmów?
43
 Tego nie wiem, bo w odróżnieniu od większości moich kolegów, nigdy w tych rozmo-
wach nie brałam udziału. Natomiast, o ile pamiętam, zawsze odbywało się to dość nagle.
 Jak to się stało, że Pani nie wzywano?
 Nie mieliśmy jeszcze wtedy zwyczaju podawania składu redakcji. Turowicz figurował w
stopce jako redaktor naczelny, natomiast inni tylko podpisywali artykuły, jeżeli chcieli. Było
już wówczas dookoła  Tygodnika dość pusto. W pierwszych latach współpracowało z nami
bardzo wiele osób. Potem różni ludzie odchodzili, bo im po prostu pisanie u nas wyperswa-
dowano. Przez całe lata pod pseudonimem pisywał u nas na przykład Wacław Sadkowski, ale
potem i z tego się wycofał. W ostatnim miesiącu zaczęła już wokół nas powstawać próżnia,
bo wielu autorów uważało, że współpraca z nami może być zwyczajnie niebezpieczna. Pa-
miętam, jak byliśmy z Kisielem na zjezdzie polonistów w Poznaniu. Różni studenci czekali
tam na nas, żeby  za kulisami , w hotelu, pogadać jeszcze, ale było ich bardzo niewielu, ra-
czej oderwane gromadki. Jednocześnie na sali odbywało się zbiorowe szczucie, łącznie z za-
rzucaniem  Tygodnikowi , że pochwala hitleryzm za  rozwiązanie kwestii żydowskiej . An-
drzej Wasilewski potrafił powiedzieć tak z trybuny, nie bojąc się, że ktoś sprostuje. Nasza
sytuacja była więc także o tyle łatwiejsza, że nikt nas specjalnie do kompromisu nie zapraszał.
Z drugiej strony, nasi ówcześni wrogowie prasowi to jednak byli wrogowie wspaniali  tak
zwani  wierzący komuniści . Polemizowaliśmy wówczas na przykład ze Stefanem %7łółkiew-
skim, z Tadeuszem Borowskim, z Wiktorem Woroszylskim, z Janem Kottem. Oni najchętniej
stawialiby przeciwnikom gilotynę, ale nie mieliśmy wątpliwości, że ta ich postawa wynika z
pobudek ideowych, że nie ma w nich koniunkturalizmu.
 A czy nie mieliście Państwo trudności z zapełnianiem numerów wobec tych ciągłych
konfiskat i malejącego grona współpracowników?
  Tygodnik był wówczas jednak znacznie mniejszy. Poza tym było to raptem osiem lat
po wojnie. Wciąż jeszcze istniała nie wyczerpana studnia twórczości wojennej. Ludzie prze-
cież dużo pracowali przez całą okupację i ciągle mogliśmy z efektów tej pracy korzystać, ale
w ostatnich miesiącach dno zaczęło już wyraznie przeświecać. Kisiel pisał recenzje muzycz-
ne, które były wspaniałe, literacko świetne, ale był to już tylko jakiś azyl, jakaś oranżeria.
Tyrmand z kolei pisał obyczajowo-literackie obrazki  a to jak jezdził na nartach, a to jak by-
wał gdzieś tam indziej. To było ciekawe, ale gdyby  Tygodnik miał poważny ciężar gatun-
kowy, to mówiłoby mu się, żeby napisał coś innego. Drukowaliśmy dużo prozy Szczepań-
skiego. Nikt inny nie chciał go drukować, nie było mowy, żeby wydał książkę, więc powstał
nawet projekt, żeby napisać recenzję tomiku, który się nie ukazał, a który można by ułożyć z
tego, co przez te lata u nas wydrukował. Co najmniej kilka razy drukowaliśmy też całe sztuki
Zawieyskiego. On również skazany był na milczenie, odkąd w 1947 roku przestano go wy-
stawiać.
 Zaskoczyło mnie to, że w ośmiu numerach, które zdążyły się ukazać w 1953 roku, były
bodaj trzy teksty Dobraczyńskiego, co czyniło go najbardziej lansowanym autorem  Tygodni-
ka Powszechnego . Czy rzeczywiście był on z Państwem aż tak blisko związany?
 Dobraczyński nie był formalnie w PAX-ie i utrzymywał z nami kontakty. Bywał u Zofii
Morstinowej, spotykał się z naszymi kolegami w Warszawie. Bliskie też były nasze kontakty
z Wydawnictwem PAX-u. Jako jedyne katolickie wydawnictwo, wydające także literaturę i
przekłady z Zachodu, organizowało ono na przykład spotkania na temat każdej nowowydanej
przez nie książki literackiej, na które i my byliśmy zapraszani. Kiedy przyszłam do  Tygodni-
ka , Dobraczyński już tam pisywał. Odbywało się to chyba na zasadzie jakiejś osobistej zna-
jomości z moimi starszymi kolegami. Problem Dobraczyńskiego powstał dopiero po przejęciu
 Tygodnika przez PAX, a zwłaszcza po umieszczeniu przez Dobraczyńskiego wielu nie-
prawdziwych szczegółów w jego opublikowanym pamiętniku, do czego doprawdy nikt go
przecież nie zmuszał. Natomiast wydawnictwo PAX wystąpiło  już po zamknięciu  Tygo-
44
dnika  wobec kilku osób z redakcji z propozycją drukowania ich książek. Po zamknięciu
 Tygodnika byliśmy też co najmniej raz na spotkaniu poświęconym wydanej przez PAX
książce. W pierwszych latach stosunki pomiędzy naszymi grupami były jeszcze zupełnie po-
prawne. Nie znałam Bolesława Piaseckiego, ale znałam kilku młodych z PAX-u, między in-
nymi Zygmunta Lichniaka, Mikołaja Rostworowskiego, Marka Antoniego Wasilewskiego,
którzy należeli do kręgu tak zwanych  dobrze zapowiadających się młodych intelektualistów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl