[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ptasiej Twierdzy stało się jasne, że dzień zapowiada się upalnie. Placyk z zachowanymi
gdzieniegdzie kamiennymi płytami już się nagrzał, pył, wzbijany stopami ludzi pachniał słodko i
gorąco. Daleko w dole, niebieskie w cieniu skały Dewa, znieruchomiało morze.
Kora nie miała odwagi pierwsza podejść do urwiska to było uczucie znane każdemu
początkującemu spadochroniarzowi, który zawsze szuka jakiegoś ciemnego kąta w trzewiach
samolotu, mając cichą nadzieję, że nie zauważą go i zapomną o nim.
Ale kątem oka nie mogła nie widzieć Kseni Michajłownej, która dołączyła do towarzystwa, tej
staruszki, tak wczoraj miłej i dobrej, a dziś wyglądającej trochę jak kat, trzymający w ręku zwiniętą i
czekającą okazji pętlę.
Natomiast Weronika, całkowicie nieświadoma burzy uczuć w duszy Kory, odważnie podeszła do
urwiska i położyła bukiet na kamiennej balustradzie, oddzielającej placyk od przepaści.
Kochany Wsiewołodzie wyrecytowała Weronika, wpatrując się w bezkresne niebo.
Gdybyś jakimś astralnym sposobem słyszał nas, to wiedz, że nasze uczucia i dzwięki mowy dochodzą
do ciebie, do Walhalli.
Jaka oczytana dziewuszka Misza Hofman uznał za konieczne skomentowanie słów
Weroniki. On dobrze wiedział, co to jest Walhalla, przerabiał to w studium chóru na zajęciach z
literatury muzycznej. A ponieważ w domu również wykładano to na lekcjach dla dzieci z muzycznym
słuchem, to i Kora wiedziała czym jest Walhalla, i Weronika.
Nie przerywaj! warknęła ta ostatnia. Tak można zepsuć każdą pieśń.
Rzeczywiście, ma rację, młody człowieku& dodała z wyrzutem Ksenia Michajłowna.
Kora wyczuwała, że szefowa wywiadu jest zainteresowana w tym, by naiwna Weronika
stworzyła sprzyjającą eksperymentowi atmosferę.
O, niech leci dar nasz, drogi lotniku, niech odszuka człowieka wśród obłoków i ptaków, niech
przylgnie do bezcielesnego serca&
Weronika chwyciła bukiet, zaczęła wyszarpywać zeń pojedyncze kwiaty i ciskać je w przestrzeń,
jakby siała pszenicę.
Ale czy oni stale dyżurują? zapytała cicho Kora, choć problem ten był nie raz podnoszony
minionej nocy. A jak nie zauważą?
Na pewno ktoś obserwuje szepnęła w odpowiedzi Ksenia Michajłowna. Przecież
wiesz, że dobrze ich pilnowałam!
Boję się.
Rozumiem cię, ale tylko ty możesz to zrobić. Naprzód!
Ostatnie słowo pasowałoby bardziej do konia, ale i Kora podporządkowała się mu, jak koń. Być
może zaaplikowano jej jakieś środki, które spowodowały oklapnięcie jej ducha.
Teraz miał nastąpić ten przypadek& wesołe towarzystwo podeszło do urwiska, żeby uczcić
pamięć zaginionego wczoraj inżyniera, ale nagle stało się coś nieprzewidzianego&
Naprzód! powtórzyła Ksenia Michajłowna, nie dbając o to, że ktoś ją usłyszy.
Stój! przypomniała sobie Kora wyuczone słowa i działania zaplanowane w scenariuszu.
Pozwól, że i ja rzucę. Ja też chcę!
Wyrwała z rąk Weroniki ostatni kwiatek i zręcznie wskoczyła na kamienny parapet. Cisnęła
kwiatek daleko przed siebie, tak by stracić równowagę& ale w ostatniej chwili instynkt
samozachowawczy okazał się silniejszy.
Ciało jej, już niemal gotowe do upadku w przepaść, zaczęło konwulsyjnie wyginać się na skraju
urwiska, starając się zachować równowagę, i być może nic by z tego skoku do piekła nie wyszło,
gdyby nie niezgraba Misza Hofman, który rzucił się do Kory z krzykiem:
Uważaj! Spadniesz!
Jednym skokiem znalazł się przy nogach dziewczyny i usiłował chwycić ją, ale tak niezręcznie, że
pchnął ją przed siebie wystarczająco mocno, by Kora ostatecznie straciła równowagę i niczym
ptak poleciała w przepaść, wolno obracając się w powietrzu, jakby nie była człowiekiem, a
szmacianą laleczką, którą pochwycił poryw wiatru i na chwilę niemal powstrzymał jej opadanie w
dół, jakby starał się zwrócić ciało na placyk twierdzy& ale bez powodzenia. I w straszliwej,
fatalnej, koszmarnej ciszy, której okropność ogarnęła nie tylko ludzi, ale i ptaki, a nawet owady,
Kora zaczęła opadać coraz szybciej, pędząc ku morzu czy kamieniom, odgradzającym skałę od wody.
A kiedy jej ciało zbliżyło się do wody, błysnęło nagle jaskrawym światłem, tak jasnym, że
wszyscy, wpatrujący się z przerażeniem w owo spadanie, odruchowo zamknęli oczy. A kiedy je
otworzyli po sekundzie, czy kilku sekundach, po Korze zostało tylko niejasne i niknące w oczach
lśnienie, powidok, pamięć o lśnieniu&
Ale morze nie zakołysało się od uderzenia weń ciała, krew nie bryznęła na głazy, i tylko kilka
przestraszonych upadkiem dziewczyny mew odleciało dalej w morze, i nie wiadomo było, czy
znajduje się wśród nich duch Kory&
10
Na szczęście dla siebie Kora nie zdążyła dobrze uświadomić sobie, że ginie, ponieważ w jej
świadomości wymieszały się: przekonanie o własnym bezpieczeństwie, gwarantowane przez Ksenię
Michajłownę, i zwyczajny strach człowieka, który został strącony z olbrzymiej skały.
W miarę jednak spadania, a zajęło to jakieś dziesiąte części sekundy, gdy bezwładne ciało Kory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]