[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głem doliczyć się tych  albo", więc czekałem z wzrastającym zainteresowaniem.
Tymczasem nasz opiekun zaskoczył nas niespodziewanie. Zatrzymał się przed cu-
kiernią i zaprosił na lody.
 Czy to nie wydaje ci się podejrzane?  zapytał blady z przejęcia Duduś.
 Trochę... tak.
 Może to kidnaper. Porwie nas, a potem będzie od rodziców żądał okupu.
Widziałem taki film.
 Ja też widziałem, ale to było w Ameryce.
 W takim razie kto to może być?
 Może święty Mikołaj  zażartowałem.
Duduś nie wytrzymał. Przy lodach zapytał mimochodem:
 Bardzo pana przepraszam, ale czym się pan właściwie zajmuje?
 Robaczkami  zaśmiał się głośno.
Dudusiowi opadła szczęka.
 Robaczkami?...  wybąkał.  Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś zajmował
się robaczkami.
Nasz staruszek przymrużył łobuzersko oko.
 Jest cała gałąz nauki, która zajmuje się robakami, owadami, motylami...
 Już wiem  jęknął Duduś. - Entomologia! To pan jest entomologiem? Do
tatusia przychodzi jeden kolega, który zajmuje się entomologia z amatorstwa.
To
musi być ciekawe. Czy pan jest amatorem, czy zawodowcem?
 Czy ty wszystko musisz wiedzieć, człowieku?  przerwałem mu, bo by
łem pewny, że za chwilę zapyta, ile nasz staruszek ma dzieci i jakie
przechodził
choroby w dzieciństwie.
Brodacz uśmiechnął się dobrodusznie.
51
 Nie szkodzi, nie szkodzi... Jeżeli jesteś tak bardzo ciekawy, to ci powiem.
Zajmuje się wyszukiwaniem robaków na przynętę, zwłaszcza prosówek i glist. Na
nie najlepiej biorą węgorze i okonie.
Parsknęliśmy głośno śmiechem, a Duduś najpierw zbladł, potem zarumienił
się jak panienka, a potem wykrzywił usta w płaczliwym grymasie.
 A ty co myślałeś, mój drogi?  starał się go udobruchać nasz święty Mi
kołaj.
 On myślał, że pan jest kidnaperem  powiedziałem.
Zdawało się, że brodacz pęknie ze śmiechu. Kładł się na stół, prychał, trząsł,
a z oczu płynęły mu łzy.
 A toście mnie ubawili!  zawołał tubalnym głosem.  Dawno się tak nie
uśmiałem. Kidnaper! Najlepszy dowcip, jaki w życiu słyszałem. Ja porywaczem
dzieci!
Naraz wstał, otarł chusteczką załzawioną twarz, skinął nam przyjaznie
głową i powiedział:
 No, moi drodzy, dziękuję wam za miły poranek i za to, żeście mnie tak
serdecznie ubawili. %7łyczę wam, żebyście szczęśliwie wrócili do domu.  Potem
nachylił się i dodał szeptem.  Tylko nie wsypcie mnie, że ja was podwiozłem,
boby się rodzice na mnie pogniewali. Ja was rozumiem, bo też byłem taki jak wy.
Trzymajcie się.  Skinął nam ręką i szybko wyszedł z cukierni. Za chwilę jego
czarny  fiat" śmignął przed oknami i wnet zniknął za rogiem ulicy.
Długo siedzieliśmy w milczeniu.  Kto to może być?  zapytywaliśmy w my-
ślach.  Dlaczego zaprosił nas na śniadanie? Dlaczego podwiózł do miasta
i fundnął podwójne lody?" Duduś myślał i ja myślałem i nic nie mogliśmy wy-
myślić. Zupełnie nas zamurowało. Ocknęliśmy się dopiero, gdy kelnerka podeszła
zebrać naczynia. Przyglądała się nam z kłopotliwym zainteresowaniem.
 A co wyście tak rozśmieszyli pana profesora?  zapytała znienacka.
 Profesora?  zdziwiłem się.
 Jakże to, jedliście z nim lody i nie wiecie, że to profesor uniwersytetu
z Warszawy. Sławny fizyk atomowy. On tu przyjeżdża co lato. Ogromnie go
wszy
scy lubimy, bo wesoły i z każdym ma ochotę pożartować.
Duduś zbladł jeszcze bardziej.
 Sławny fizyk atomowy!  wybąkał i spojrzał zezem na koniec nosa.
ROZDZIAA PITY
List, który wysłaliśmy z Brodnicy:
Kochana Mamusiu! Kochana Ciociu! A to ci pech! O mały figiel
bylibyśmy się spotkali z wujkiem Waldkiem. Niestety, wujaszek przy-
jechał tam, gdzieśmy byli wtedy, kiedy już nas nie było. Po prostu
wyjechaliśmy wcześniej, niż mieliśmy wyjechać. Ale nic się nie sta-
ło, bo za to spotkaliśmy nad jeziorem sławnego fizyka atomowego!!!
Profesora uniwersytetu. Duduś myśłał, że to złodziej samochodów, bo
miał podarte portki i brodę, i wspaniałego  fiata", najnowszy mo-
deł 1800. Ałe on w całe się nie obraził, tylko ugotował nam hałdszłe
{zgadnijcie, co to znaczy?) i potem w Brodnicy fundnął nam jeszcze
orzechowe lody. Byczy chłop, co? Jesteśmy w Brodnicy. Zwiedzamy
stare zabytki (przyda mi się do nauki historii, jak znalazł) i okoli-
ce. Pewien nauczyciel historii (nawiasem mówiąc podobny do siwej
czapli) pochwalił nas za to, że zwiedzamy i tak bardzo interesujemy
się historią ziemi ojczystej. Bylibyśmy nawet nocowali na kolonii let-
niej, ale tak się złożyło, że nocowaliśmy trochę dałej. Nie martwcie
się o nas. Nie macie pojęcia, jak nam służy świeże powietrze i tłen,
którego jest w powietrzu dwadzieścia jeden procent. Szkoda, że nie
więcej. Jak tam Basia, Maciuś, Henia i Boguś? Nie podajemy adresu,
bo łada chwiła będziemy już gdzie indziej. Przyjeżdżamy niebawem.
Zasyłamy pozdrowienia spod Wieży Mazurskiej (XIV w.) i ucałowania
prosto z poczty.
Połdek i Duduś
 Tak się powinno pisać listy  powiedziałem z dumą do Dudusia.  Szczyt
dyplomacji. Jestem przekonany, że gdy dorosnę, będę ambasadorem tureckim
w Pernambuco.
53
Duduś nic nie powiedział. Gniewał się na mnie i udawał, że mnie nie widzi.
Byłem bardzo zadowolony z listu. Nie skłamałem w nim ani krztyny, a to, że
pominąłem niektóre fakty, nie miało znaczenia, a raczej miało, bo ciocia Benia
cierpiała na nadciśnienie i niepotrzebne fakty mogły jej tylko zaszkodzić.
Pisałem:  przyjeżdżamy niebawem", lecz to  niebawem" równało się wielkie-
mu znakowi zapytania. Wciąż byliśmy jeszcze w Brodnicy, chociaż bardzo pra-
gnęliśmy być nieco dalej, i wciąż podziwialiśmy zabytki historyczne. Podziwia-
libyśmy tak do wieczora, gdyby nie olbrzymi wóz meblowy, który zajechał nagle
na rynek. Był to wóz bardzo okazały i jeszcze bardziej pakowny. Mógł pomieścić
ze stu Dudusiów z walizkami i krostami. Błyszczał w słońcu świeżą farbą, a na
bokach budy miał olbrzymie napisy: ZAKAADY PRZEMYSAU DRZEWNEGO,
TUCHOLA.
 Jeżeli Tuchola, to dobra nasza  pomyślałem.  Wszystko świetnie się skła-
da. Tuchola leży przecież po drodze do Szczecina i Międzywodzia". W wyobraz-
ni ujrzałem już nas obu z walizką w zacisznym zakamarku wozu meblowego.
Widziałem bowiem niejeden taki wóz w Warszawie. Są one obite wewnątrz lub
pikowane jak drzwi do naszego dyrektora szkoły. Komfort!
Z radością zaobserwowałem, że kierowca z jakimś drugim mężczyzną  jak
gdyby nigdy nic  poszli do gospody na piwo, a wóz zdawał się nas zapraszać
do przytulnego wnętrza. Skorzystaliśmy więc z zaproszenia, zwłaszcza że drzwi
do budy były otwarte. Wśliznęliśmy się wraz z cud-walizką, torbą i plecakiem.
Nie przyszło nam to łatwo, cały bowiem wóz naładowany był jakimiś długimi,
nieforemnymi pakami. Początkowo w żaden sposób nie mogłem ustalić, co to
za dziwne paki, ale wnet mój cioteczny brat, który znał się przecież na wszyst- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl