[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słowa wyjaśnienia. Sam fakt, że uwierzyłeś Orchidei
oraz w jej wierutne kłamstwa i przybiegłeś tu mnie kon
trolować, dowodzi, że nie mamy sobie nic więcej do
powiedzenia.
- Nie przyszedłem tu na kontrolę. Przyszedłem, bo
pomyślałem, że może chciałabyś kontynuować naukę.
Obiecałem, że nauczę cię latać. Jeśli chcesz, żebym cię
przeprosił, to podaj mi logiczne wytłumaczenie tej sy
tuacji.
- Poświęciłam już wystarczająco dużo czasu na tłu
maczenie się przed tobą. Więcej niż zasługujesz. Ciągle
zadajesz pytania, żądasz wyjaśnień. Nigdy nie ufasz.
- Oczy Laine zapłonęły gniewem. - Wyjdz teraz z mo-
140 NORA ROBERTS
jego pokoju. Chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju do
końca mojego pobytu w domu ojca.
- Już wychodzę. - Zacisnął palce na jej ramieniu.
- Kupiłem to wszystko. Nabrałem się na te duże, nie
winne oczy, na kruchą, niewinną kobietkę, która przed
stawiła się jako biedna córka szukająca miłości ojca
i niczego więcej. Mówisz o zaufaniu? Sprawiłaś, że
ufałem ci bardziej niż sobie samemu. Wiedziałaś, że cię
pragnę, i wykorzystałaś to umiejętnie. Odgrywałaś do
skonale swoją rolę. - Pociągnął ją gwałtownie do sie
bie, niemal odrywając od ziemi.
- Dillon, to boli.
- Pragnąłem cię - kontynuował, jakby jej nie sły
szał. - Zeszłej nocy pożądałem cię, ale pohamowałem
się i okazałem ci szacunek, jakiego nie okazałem jesz
cze żadnej kobiecie. Przybierasz pozę niewiniątka, która
doprowadza mężczyzn do szaleństwa. Ale nie powinnaś
robić tego mnie, księżniczko.
Strach ścisnął jej serce. Oddychała szybko i niespo
kojnie.
- Koniec zabawy. Zamierzam wziąć to, czego chcę.
- Zignorował jej protest i pocałował ją gwałtownie
i mocno.
Próbowała się bronić, ale zdziałała tyle co liść pró
bujący opierać się wichurze. Poczuła, jak pokój prze
chyla się, i wylądowała na materacu, przygnieciona
przez Dillona. Starała się walczyć, ale nic nie mogła
poradzić na atak jego zapalczywych ust i dłoni. Brutal
nie zerwał z niej szlafrok i namiętnie pieścił jej ciało.
Z wolna jego ruchy stawały się delikatniejsze i bar-
WYSPA KWIATW 141
dziej zmysłowe. Całował jej usta i szyję. Ze szlochem
przechodzącym w jęk rozkoszy Laine poddała się jego
pieszczotom. Jej ciało uległo jego atakom, przytłoczone
podnieceniem, jakiego nigdy nie zaznało. Azy wzbiera
ły w jej oczach i nie próbowała ich zatrzymać, podob
nie jak nie powstrzymywała pieszczot mężczyzny, który
te łzy wywołał.
Nagle Dillon zastygł w bezruchu. W pokoju zaległa
grobowa cisza, przerywana tylko ich przyspieszonymi od
dechami. Dillon uniósł głowę i przyjrzał się łzom płyną
cym po jej policzkach. Zaklął gniewnie i wstał. Przeczesał
palcami włosy i odwrócił się do Laine plecami.
- Po raz pierwszy zostałem doprowadzony do takie
go stanu, że niemal wziąłem kobietę siłą. - Jego głos
był niski i ochrypły. Odwrócił się i spojrzał na nią. Lai
ne leżała nieruchomo, zupełnie wyczerpana psychicz
nie. Nie próbowała nawet zakryć swego nagiego ciała.
Patrzyła na niego wzrokiem zranionego dziecka. - Nie
mogę poradzić sobie z tym, jak na mnie działasz, Laine.
Obrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju. Laine po
myślała, że dzwięk zatrzaskiwanych drzwi jej pokoju
był najbardziej przejmującym dzwiękiem, jaki kiedy
kolwiek słyszała.
ROZDZIAA DWUNASTY
Przez swoje okno w sypialni Laine patrzyła na wio
senny deszcz. Zza drzwi słyszała dziewczęta schodzące
do holu na śniadanie, ale nie uśmiechnęła się na dzwięk
ich beztroskiego chichotu. Nadal uśmiech przychodził
jej z trudem.
Nie minęły przecież jeszcze dwa tygodnie od dnia,
kiedy Miri przyłapała Laine na pakowaniu walizek. Mi-
ri ze skrzyżowanymi na piersiach rękami wysłuchała
wyjaśnień Laine, która jednak pozostała niewzruszona
na dziesiątki pytań i prośby o przełożenie daty wyjazdu.
Liścik, który zostawiła ojcu, nic w zasadzie nie wyjaś
niał. Były w nim tylko przeprosiny za niespodziewany
wyjazd oraz obietnica napisania dłuższego listu, kiedy
już wróci do Francji. Jak do tej pory, Laine nie znalazła
w sobie jeszcze tyle odwagi, żeby zabrać się do pisania.
Wspomnienia ostatnich chwil spędzonych z Dillo-
nem wciąż ją prześladowały. Nie potrafiła też zapo
mnieć zapachu kwiatów z wyspy, ciepłego, wilgotnego
powietrza morskiego pieszczącego jej skórę. Gdy pa
trzyła na księżyc, przed oczami stawał jej obraz palm
oświetlonych jego światłem. Laine liczyła na to, że
z biegiem czasu wszystkie te wspomnienia wyblakną.
Kauai to była przeszłość.
WYSPA KWIATW 143
Tak jest lepiej, pomyślała, szykując się do pracy.
Lepiej dla wszystkich. Jej ojciec ma swoje szczęśliwe
życie i na pewno wystarczy, jeśli od czasu do czasu
napiszą do siebie. Być może któregoś dnia ją odwiedzi.
Laine wiedziała, że na Hawaje już nie poleci. Miała
przecież swoje życie, pracę, przyjaciół. Tu wiedziała,
czego od niej oczekują. Tutaj żadne emocjonalne burze
nie będą zakłócać jej spokojnej egzystencji. Zamknęła
oczy i pomyślała o Dillonie.
Jeszcze za wcześnie, powiedziała sobie. Zbyt wcześ
nie na myślenie o nim bez uczucia bólu. Może za jakiś
czas, kiedy wspomnienia osłabną, łatwiej przyjdzie jej
rozpamiętywać tamten czas i piękne chwile na wyspie.
Aatwiej przychodziło jej zapomnieć, kiedy oddawała
się rutynowym zajęciom. Plan dnia Laine był tak napię
ty, że zostawało jej tylko niewiele wolnego czasu. Lek
cje zajmowały jej poranki i przedpołudnia. Resztę dnia
spędzała na różnych pracach domowych, tak żeby nie
mieć czasu na rozmyślania.
Deszcz padał przez cały dzień. Krople, wpadając
przez nieszczelny dach, stukały o podłogę w klasie,
w której uczyła Laine. Budynek był już bardzo stary
i zaniedbany. Naprawy nigdy nie były zakończone lub
odkładano je na bliżej niesprecyzowaną przyszłość. Ok
na były zamknięte przed napływem wilgoci, ale ponura
mgła wpełzła do sali. Uczniowie wydawali się znudzeni,
senni i niezainteresowani tematem zajęć. Ostatnią lek
cję miała z dziewczętami z Anglii. Były wyraznie znu
dzone nauką francuskiej gramatyki. Ponieważ była so-
144 NORA ROBERTS
bota, zajęcia trwały tylko pół dnia, ale godziny bardzo
się dłużyły. Laine otuliła się szczelnie granatowym
swetrem i pomyślała, że popołudnie lepiej wypełni
łaby lektura dobrej książki i miła pogawędka przy ko
minku, niż odmiana czasowników w wilgotnej sali lek
cyjnej.
- Eloise - zawołała Laine, przypominając sobie
o swych obowiązkach. - Drzemkę warto odłożyć na
czas po zajęciach.
Dziewczyna zamrugała oczami. Uśmiechnęła się za
kłopotana, a jej koleżanki zachichotały pod nosem.
- Oczywiście.
Laine westchnęła.
- Za dziesięć minut będziecie wolne - przypomniała
uczennicom, siadając na brzegu biurka. - Jeśli zapo
mniałyście, to przypominam wam, że dzisiaj jest sobota.
A jutro niedziela. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl