[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czenia. Oni też w końcu pójdą za mną! A teraz żegnajcie! Głos Feanora dzwię-
czał taką siłą, że nawet herold Manwego skłonił się, jak gdyby otrzymał właściwą
odpowiedz, i odszedł, Noldorowie zaś, na nowo rozgrzani wymową przywódcy,
ruszyli w drogę.
Feanor ze swą świtą wyprzedzał wszystkich, posuwając się wybrzeżem Elda-
maru i nie oglądając się ani razu za siebie na zielone wzgórze Tuna i na Tirion.
Wolniej i nie tak ochoczo ciągnął za nim hufiec
Fingolfina. W jego szeregach wysuwał się na czoło Fingon, lecz Finarfin, Fin-
rod i inni najszlachetniejsi i najrozumniejsi z Noldorów trzymali się na końcu
pochodu i często odwracali głowy, by spoglądać na swoje piękne miasto, dopóki
latarnia na wieży Ingwego nie zniknęła im z oczu wśród ciemności. Ci nieśli ze
sobą więcej niż inni Wygnańcy wspomnień o porzuconym szczęściu, a niektórzy
unosili też różne rzeczy własnej roboty pociechę i brzemię w drodze.
Feanor prowadził Noldorów ku północy, bo głównym jego celem było od-
szukanie Morgotha. Przy tym Tuna wznosząca się w pobliżu Taniquetilu leżała
prawie na równiku Ardy i Wielkie Morze było tam niezmiernie szerokie, dalej zaś
ku północy zwężało się tak, że pustkowia Aramanu od wybrzeży Zródziemia dzie-
73
liła niezbyt duża odległość. Ochłonąwszy jednak z pierwszego uniesienia, Feanor
zastanowił się i zrozumiał poniewczasie, że wielka gromada nie zdoła pokonać
niezliczonych mil drogi na północ i przeprawić się za morze bez statków; budowa
floty zajęłaby za dużo czasu, nawet gdyby Noldorowie mieli w swoich szeregach
wprawnych szkutników. Powziął więc myśl, by nakłonić do wspólnego działania
Telerich, z dawna przyjaznych Noldorom; w swym buntowniczym zacietrzewie-
niu liczył, że tym sposobem jeszcze bardziej przyćmi chwałę Valinoru, a wzmocni
własne siły do walki z Morgothem. Podążył więc do Alqualonde i przemówił do
Telerich podobnie jak przedtem w Tirionie do swojego szczepu.
Nic wszakże z tego, co mówił, nie mogło przekonać Telerich. Przeciwnie,
zmartwili się postępkami pobratymców z dawna z nimi zaprzyjaznionych i próbo-
wali ich nakłonić do zmiany planów, których nie chcieli wcale wspierać; odrzekli,
że nie użyczą swoich statków ani też nie pomogą Noldorom przy budowie wła-
snej floty wbrew woli Valarów. Nie pragnęli dla siebie innej krainy niż wybrzeża
Eldamaru ani innego pana niż Olwe; książę Alqualonde; on bowiem nigdy nie słu-
chał podszeptów Morgotha i nie przyjmował go życzliwie w swoim kraju; ufał, że
Ulmo i inni możni Valarowie naprawią zło wyrządzone przez Nieprzyjaciela i że
nowy świt przepędzi nocne ciemności.
Feanor zawrzał gniewem, gdyż lękał się zwłoki w wyprawie, i odpowiedział
Olwemu zapalczywie:
Odmawiasz nam przyjazni w godzinie, gdy jej najbardziej potrzebujemy.
A przecież chętnie korzystałeś z naszej pomocy, kiedy przybyliście nareszcie na
te wybrzeża, bojazliwi maruderzy z pustymi rękami. Po dziś dzień gniezdziliby-
ście się w szałasach na plaży, gdyby Noldorowie nie zbudowali wam przystani,
ciosając skały i wznosząc mury.
Nie odmawiamy wam przyjazni odparł Olwe ale czasem przyjazń
właśnie nakazuje powściągać szaleństwo druha. A gdy Noldorowie powitali nas
życzliwie i wspomogli przed laty, inna była umowa. Wszyscy mieliśmy na za-
wsze zostać w Amanie, jak bracia i sąsiedzi. Ale nie od was dostaliśmy nasze
białe okręty. Nie od Noldorów nauczyliśmy się sztuki budowania statków, lecz
od Władców Morza; własnymi rękami cięliśmy i gładzili białe belki, nasze żony
i córki utkały białe płótno na żagle. Toteż statków nie odstąpimy ani nie sprzeda-
my nawet w imię przyjazni. Wiedz, Feanorze, synu Finwego, że statki są dla nas
tym, czym dla Noldorów klejnoty, dziełem, w które włożyliśmy serce i którego
nigdy nie moglibyśmy stworzyć po raz drugi.
Feanor wyszedł z domu Olwego i siedział za murami Alqualonde pogrążo-
ny w czarnych myślach, dopóki nie zgromadziły się tam jego hufce; gdy uznał,
że rozporządza już dostatecznymi siłami, poprowadził Noldorów do Aabędziej
Przystani i kazał im wchodzić na pokłady zakotwiczonych statków, aby je zająć
przemocą. Jedynie Teleri stawili opór i wielu napastników zepchnęli do morza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]