[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tom powiedział, że tam musiało być bardzo przyjemnie.
Och tak, to był istny raj - mówiła - i jej ojciec był wielce szanowany w ich
barrio. Naturalnie, że w lecie było tam bardzo gorąco i to było najgorsze, temperatura
sięgała czasem stu dwunastu stopni w cieniu. Potem czarne ogromne chmury
gromadziły się ponad Sierra Mądre Occidental i lał deszcz tak ulewny, że w ciągu
godziny spadało kilka cali wody. Potem znów słońce świeciło. Słońce, słońce, słońce!
Tak się toczyło życie w Sinaloa.
Tom chciał wiedzieć, czy jej ojciec jeszcze żyje. Z radością odpowiedziała
mu, że tak, ma już przeszło siedemdziesiąt lat i cieszy się dobrym zdrowiem. Perez
odwiedził go w czasie swojej podróży do Meksyku.
- Chciałbym zobaczyć twojego ojca.
- Może go kiedyś zobaczysz.
Otworzyłem drzwi. Tom siedział przy stole kuchennym kończąc jeść zupę.
Pani Perez stała nad nim pochylona, z macierzyńskim uśmiechem na ustach i dalekim
spojrzeniem. Spojrzała na mnie nieufnie. Byłem obcy w ich kraju Sinaloa.
- Czego pan sobie życzy?
- Zamienić kilka słów z Tomem. Chciałbym, żeby pani na chwilę wyszła.
Zesztywniała.
- A zresztą nie, dosyć już sekretów w tym domu. Równie dobrze może pani
zostać, pani Perez.
- Dziękuję.
Zabrała miseczkę po zupie, pośpiesznie przeszła do zlewu i odkręciła kran z
gorącą wodą na pełny regulator. Tom patrzył na mnie przez stół z bezbrzeżnym
znudzeniem młodych. Był umyty, wyświeżony i blady.
- Przykro mi cię męczyć szczegółami - powiedziałem - ale ty jesteś jedyną
osobą, która może odpowiedzieć na kilka moich pytań.
- Już dobrze.
- Nie wszystko jest dla mnie jasne. Chodzi o dzień wczorajszy, zwłaszcza
wieczór. Czy byłeś jeszcze w hotelu  Barcelona , kiedy Mike Harley wrócił z Las
Vegas?
- Tak. Był w okropnym nastroju. Powiedział mi, żebym zmiatał stąd, bo mnie
zabije. Zresztą i tak miałem zamiar prysnąć.
- I nikt cię nie zatrzymał?
- Mike chciał się mnie pozbyć.
- A Sipe?
- Był tak pijany, że ledwie wiedział, co się dzieje. Stracił przytomność, nim
wyszedłem.
- O której wyszedłeś?
- Trochę po ósmej. Jeszcze nie było ciemno. Wsiadłem w autobus na rogu.
- Nie było cię, kiedy przyjechał Dick Leandro?
- Nie, proszę pana. - Oczy jego rozszerzyły się. - On był w hotelu?
- Najwidoczniej. Czy Sipe albo Harley wspominali kiedykolwiek o nim?
- Nie.
- Nie wiesz, co mógł tam robić?
- Nie, proszę pana. Niedużo o nim wiem. On jest ich przyjacielem. - Poruszył
ramieniem wskazując front domu.
- Czyim w szczególności, jego czy jej?
- Jego. Ale ona też się nim wysługuje.
- Każe się wozić samochodem?
- Każe mu robić wszystko, co jej się podoba - mówił z urazą i bezsilną złością
wydziedziczonego syna. - Kiedy robi to, co ona chce, mówi, że zostawi mu w
testamencie pieniądze. Jeżeli odmawia, bo na przykład ma randkę, to ona mówi, że go
wydziedziczy. Toteż zwykle rezygnuje z randki.
- Jak myślisz, czy zabiłby dla niej kogoś?
Pani Perez zakręciła kran z gorącą wodą. W kącie kuchni, pełnej pary, rozległ
się odgłos podobny do wybuchu, jakby chciała powiedzieć: cicho, sza!
- Nie wiem, co by zrobił - powiedział Tom z namysłem. - To jest maniak żagla
i wszyscy oni są tacy sami, ale też i różnią się wszyscy między sobą. To by zależało,
ile by w tym było ryzyka. I ile pieniędzy.
- Harley - powiedziałem - został pchnięty nożem, który ci podarował twój
ojciec, myśliwskim nożem z prążkowaną rękojeścią.
- Ja go nie zabiłem.
- Gdzie widziałeś ten nóż ostatni raz? Zastanowił się nad pytaniem.
- Był w moim pokoju, w najwyższej szufladzie z chustkami do nosa i bielizną.
- Czy Dick Leandro wiedział, gdzie ón jest?
- Nigdy mu go nie pokazywałem. Nigdy nie wchodził do mego pokoju.
- Czy twoja matka... czy Elaine Hillman wiedziała, gdzie go przechowujesz?
- Chyba tak. Stale wchodziła do mojego pokoju i grzebała w moich rzeczach.
- Co to, to prawda - powiedziała pani Perez. Oceniłem jej komentarz
spojrzeniem, które ją zniechęciło do dalszych komentarzy.
- O ile wiem, pewnego niedzielnego ranka weszła do twego pokoju o jeden raz
za dużo. Zagroziłeś jej wtedy, że ją zastrzelisz rewolwerem twojego ojca.
Pani Perez znów z łoskotem puściła gorącą wodę. Tom ugryzł z całej siły
czubek prawego kciuka. Patrzył z ukosa, ponad moją głową i w bok, jak gdyby ktoś
stał za mną.
- Tak oni panu powiedzieli? - spytał.
- To nieprawda! - wybuchnęła pani Perez. - Słyszałam tutaj, jak wrzeszczała.
Zeszła na dół, wzięła rewolwer z biblioteki i poszła z nim na górę.
- Dlaczego jej pani nie powstrzymała?
- Bałam się. Zresztą nadjechał pan Hillman - usłyszałam jego samochód - więc
wyszłam i powiedziałam mu, że coś się dzieje na górze. Co mogłam innego zrobić,
kiedy Perez jest w Meksyku?
- To nie ma znaczenia - rzekł Tom. - Nic się nie stało. Zabrałem jej rewolwer.
- Próbowała cię zastrzelić?
- Groziła, że to zrobi, jeżeli nie cofnę czegoś, co powiedziałem.
- A co powiedziałeś?
- %7łe wolałbym mieszkać w motelu z moją prawdziwą matką niż w tym domu z
nią. Wpadła w furię i zbiegła po schodach po rewolwer.
- Dlaczego nie powiedziałeś o tym ojcu?
- On nie jest moim ojcem.
Nie dyskutowałem. Trzeba czegoś więcej niż genów na to, żeby ojcostwo było
ojcostwem.
- Dlaczego mu nie powiedziałeś, Tom? Zrobił niecierpliwy ruch ręką.
- Po co? Nie uwierzyłby mi. Zresztą byłem na nią wściekły za to, że nie
powiedziała mi prawdy, kim jestem. Zabrałem jej rewolwer i wycelowałem w głowę.
- Chciałeś ją zabić?
Skinął głową. Zdawało się, że jego głowa jest wielkim ciężarem dla szyi. Pani
Perez wymyśliła sobie jakieś pilne polecenie do spełnienia i pośpiesznie przeszła
obok niego ściskając w przejściu jego ramię. Jakby na dany sygnał w tej samej chwili
rozległ się dzwięk dzwonka elektrycznego nad drzwiami spiżarni.
- To do drzwi frontowych - oznajmiła nie zwracając się do nikogo
określonego.
Pobiegłem tam co prędzej razem z Ralphem Hillmanem. Wszedł Dick
Leandro. Przyśpieszony proces przybywania wieku wszystkim w tym tygodniu
dokonywał się obecnie w Dicku Leandro. Tylko jego ciemne włosy wydawały się
pełne życia. Twarz była ściągnięta i lekko pożółkła. Rzucił mi zgasłe spojrzenie i
zwrócił się do Hillmana:
- Chciałbym pomówić z panem na osobności, kapitanie. Chodzi o coś bardzo
ważnego - mówił drewnianym, niemal rozklekotanym głosem.
Elaine odezwała się od drzwi salonu:
- Nie może być nic aż tak dalece ważnego, żeby zapominać o dobrym
wychowaniu. Chodz tu, Dick, i porozmawiaj ze mną. Cały wieczór dziś byłam sama,
a przynajmniej tak mi się wydaje.
- Pózniej do ciebie przyjdziemy - rzekł Hillman.
- Już jest bardzo pózno - powiedziała ostro. Zgaszone spojrzenie brązowych
oczu Dicka przenosiło się to w jedną, to w drugą stronę, jak wzrok widza na meczu
tenisowym, na którego wynik postawił wszystko, co posiada.
- Jeżeli nie będziesz dla mnie miły - powiedziała cicho - ja też nie będę dla
ciebie miła, Dick.
- Nie zależy mi na tym - w jego głosie brzmiało wyzwanie.
- Będzie ci zależało - sztywno wyprostowana wróciła do salonu.
- Nie traćmy dłużej czasu - zwróciłem się do Leandro. - Czy zawiózł pan
dokądś panią Hillman wczoraj wieczorem? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl