[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydawało jej się, że to jej odpowiada. Jednak teraz w sercu zaczynało
rodzić się głębsze uczucie i czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana
i niepewna siebie.
- W porządku. Nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie zamierzam
wywierać na ciebie presji. Do tanga trzeba dwojga, a my nie musimy
się spieszyć.
- Wes, muszę ci coś powiedzieć. Obawiam się, że nie mam zbyt
wiele doświadczenia, jeśli chodzi o związki z mężczyznami. W liceum
wszyscy mnie unikali.. Koledzy wyśmiewali się ze mnie i przezywali.
- Dlaczego?! - Poczuł gniew i nie potrafił go ukryć. Nie mógł
znieść bólu, który widział w jej oczach i słyszał w jej głosie.
- Moi rodzice byli bardzo biedni i nie stać ich było na to, żeby
mnie modnie ubierać. Mama szyła ubrania dla całej rodziny.
Mieszkaliśmy na farmie w Minnesocie, ojciec uprawiał ziemię, ale
potem miał wypadek i uszkodził sobie kręgosłup. Do dziś porusza się
na wózku inwalidzkim. Straciliśmy ziemię, farmę. Staliśmy się
bankrutami... i to złamało mojego ojca. Przedtem ciężko pracował, ale
nikogo nie musiał o nic prosić. Uwielbiał przyrodę, często zabierał nas
na wycieczki. A teraz został przykuty do wózka... - Przygryzła wargę i
zamilkła na chwilę. Potem zdecydowała, że Wes zasługuje na to, by
poznać całą prawdę. Mówiła więc dalej, ściszonym głosem. - Po
szkole pracowałam, żeby pomóc w utrzymaniu rodziny. Byłam
najstarsza z rodzeństwa i czułam się za to odpowiedzialna. Mama nie
mogła iść do pracy, bo musiała zajmować się najmłodszymi dziećmi.
Starałam się, jak mogłam, żeby nam wszystkim żyło się lepiej.
Pracowałam w dwóch różnych miejscach, ale i tak nie starczało nam
pieniędzy, żeby kupić wszystkim ubrania i buty. W końcu zaczęliśmy
robić zakupy w sklepach z używaną odzieżą. Ale nawet w
najcięższych czasach, gdy było naprawdę trudno, nasze ubrania
zawsze były czyste i uprasowane. Wes spochmurniał.
- A dzieci w szkole jak to dzieci, i tak o wszystkim wiedziały. I
dlatego się z ciebie wyśmiewały.
- Tak. Dzieci potrafią być okrutne wobec tych, którym gorzej się
powodzi. To, skąd kto pochodzi, też było ważne, a nasza okolica nie
cieszyła się szacunkiem. - Uśmiechnęła się lekko. - Ty nie wyglądasz
mi na osobę pochodzącą z ubogiej rodziny.
- Nie, nigdy nie musieliśmy walczyć o przetrwanie tak jak twoja
rodzina. Mój ojciec jest znanym architektem, mieszka w Hartford w
stanie Connecticut. - Wes był zadowolony, że nieoczekiwanie
nadarzyła się okazja do dłuższej rozmowy. - Chciał, żebym poszedł w
jego ślady i kontynuował rodzinną tradycję. Wtedy zaczęły się
kłopoty. - Uśmiechnął się gorzko. Kiedy w odpowiedzi kąciki jej ust
również uniosły się w górę, poczuł, jak bardzo pragnie wziąć ją w
ramiona. Stojąca obok namiotu latarnia rzucała trochę światła,
podkreślając jej regularne rysy i wielkie, błyszczące inteligencją oczy.
- Wolałeś karierę wojskową - domyśliła się Callie.
- Tak. - Wes zaśmiał się chrapliwie. - Chciałem uczestniczyć w
budowaniu nowego, lepszego świata. Chyba odziedziczyłem po nim
zdolności, ale bardziej zależało mi na tym, żeby pomagać innym.
Pochodzę z uprzywilejowanej rodziny, Callie. Nigdy nie musiałem
głodować ani martwić się o to, skąd wziąć pieniądze, by przeżyć
kolejny dzień. Potem zdałem na Harvard, tak samo jak ojciec. Nie
musiałem zabiegać o stypendium, ojciec wszystko finansował. Po
studiach zgłosiłem się do szkoły oficerskiej, a potem wstąpiłem do
armii.
- Pewnie twój ojciec nie był z tego powodu zadowolony? Wes
potrząsnął głową i odparł:
- Nie, ale od tego czasu minęło już kilka lat i chyba się z tym
pogodził.
Callie spojrzała na dziecko.
- Masz jakieś rodzeństwo?
- Nie, jestem rozpieszczonym jedynakiem. Zaśmiała się cicho i
powiedziała:
- Nas było w rodzinie sześcioro. Trzej bracia i trzy siostry. Co
miesiąc posyłam połowę pensji do domu, rodzicom. To dla nich
wielka pomoc. Dzięki temu nie muszą już brać zasiłku i ojciec nie
czuje się już taki przygnębiony swoim kalectwem. Jest bardzo
dumnym człowiekiem. Do czasu wypadku nigdy nie musiał nikogo
prosić o pomoc.
- Wciąż mieszkają w Minnesocie? - Wes cieszył się z tej
rozmowy. Marzył, by mogli bez przeszkód poznawać się nawzajem i
rozmawiać, rozmawiać... Bardzo chciał dowiedzieć się jak najwięcej o
Callie.
- Tak. Mają ładny mały domek w International Falls. To bardzo
blisko granicy z Kanadą. Razem z rodzeństwem staramy się uzbierać
trochę pieniędzy, żeby na stare lata kupić im małą farmę. Ojciec na
pewno czułby się lepiej, gdyby mógł wyprowadzić się z miasta i znów
zamieszkać na wsi. Miasto go przygnębia.
Wes skinął głowa.
- Doskonale go rozumiem. Chociaż wychowałem się na
przedmieściach dużego miasta, każdą wolną chwilę spędzałem w
lesie. Uwielbiam kontakt z przyrodą, kocham zapach lasu.
- Jako inżynier budownictwa lądowego chyba dużo czasu
spędzasz na dworze?
- Tak. - Popatrzył na nią badawczo. - Twoją pracę też trudno
nazwać biurową.
Uśmiechnęła się pomimo zmęczenia.
- Nie wiem jak ty, ale ja zamarzam tu na kość.
Wes właśnie miał zamiar ją przytulić, kiedy usłyszał na zewnątrz
odgłos kroków. To pewnie Bertram wracał z butelką dla dziecka.
- Pamiętaj, że moja propozycja wciąż jest aktualna. Sposób, w
jaki to powiedział, sprawił, że Callie nagle opuściła niepewność i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]