[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawności fizycznej i miał tylko nadzieję, iż jego twarz również odzyskuje dawny wygląd.
Dopiero przypadkiem dotknąwszy łysej czaszki, przypomniał sobie, jak dalece
zniszczona i pokryta bruzdami była twarz, którą widział w lustrze.
Jego umysł stał się bardziej sprawny. Winston mógł teraz usiąść na pryczy,
235
oprzeć się o ścianę i z tabliczką na kolanie całkiem świadomie przystąpić do swojej
reedukacji.
Skapitulował, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zastanawiając się nad tym
obecnie, zrozumiał, że właściwie gotów był skapitulować znacznie wcześniej, niż sobie to
uświadomił. Już w chwili kiedy znalazł się w Ministerstwie Miłości - a nawet wcześniej,
wtedy gdy stał bezradnie z Julią słuchając poleceń żelaznego głosu płynącego z
teleekranu - zdał sobie sprawę z lekkomyślności i naiwności swojej próby buntu
przeciwko Partii. Teraz wiedział, że przez siedem lat Policja Myśli obserwowała go
niczym owada przez lupę. Uwadze funkcjonariuszy nie umknął żaden jego czyn, żadne
słowo; znali nawet jego myśli. Ostrożnie kładli jasny paproch z powrotem na okładce
pamiętnika. W trakcie przesłuchań puszczano mu nagrania, pokazywano zdjęcia.
Niektóre przedstawiały jego i Julię. Tak, nawet wówczas, gdy... Nie potrafił dłużej walczyć
z Partią. A zresztą, Partia ma rację. Musi mieć, bo czy nieśmiertelny, zbiorowy mózg
może się mylić? Według jakich zewnętrznych kryteriów można oceniać jego sądy?
Normalność to średnia statystyczna. Należało jedynie nauczyć się myśleć tak jak oni.
Tylko...!
Ołówek, który trzymał w palcach, wydawał mu się jakiś gruby i nieporęczny.
Winston zaczął notować myśli, które przychodziły mu do głowy. Na początku napisał
dużymi, krzywymi literami:
WOLNOZ TO NIEWOLA
Po czym, nie zastanawiając się, dopisał:
DWA I DWA TO PI
Ale nagle coś się w nim zacięło. Jego umysł, jakby pragnąc czegoś uniknąć,
odmawiał posłuszeństwa. Więzień miał świadomość, że wie, jak brzmi kolejna maksyma,
lecz chwilowo nie mógł sobie przypomnieć. Wreszcie udało mu się ją odtworzyć; nie tyle
236
przypomnieć, ile zrekonstruować w myślach. Zanotował:
BÓG TO WAADZA
Zgadzał się na wszystko. Przeszłość była zmienna. Przeszłości nigdy nie
zmieniono. Oceania prowadziła wojnę ze Wschódazją. Oceania zawsze prowadziła
wojnę ze Wschódazją. Jones, Aaronson i Rutherford byli winni zbrodni, o które zostali
oskarżeni. Nigdy nie widział zdjęcia, które stanowiło dowód ich niewinności. Nigdy nie
istniało, po prostu je wymyślił. Pamiętał sprzeczne ze sobą fakty, lecz wiedział, że wiele
wspomnień sobie uroił, powstały z jego zmyśleń. Jakież to było proste! Wystarczyło się
poddać, a reszta wynikała sama. Zupełnie jakby człowiek płynął pod prąd, który spycha
go do tyłu mimo najrozpaczliwszych wysiłków, a potem nagle decydował się zawrócić i
płynąć z prądem, zamiast mu się opierać. Nie zmieniało się nic oprócz nastawienia:
działo się i tak to, co było nieuchronne. Winston właściwie nie wiedział, dlaczego w ogóle
się buntował. Przecież prościej jest zaniechać oporu; jedynie...!
Wszystko może być prawdą. Tak zwane prawa przyrody to nonsens. Prawo
ciążenia to nonsens. Gdybym chciał - powiedział O'Brien - mógłbym wznieść się do góry
niczym bańka mydlana . Winston rozważał to przez chwilę. Jeśli jemu się wydaje, że się
unosi, a mnie, że to widzę, wówczas tak jest w istocie . Nagle jednak, niczym zanurzony
pod wodę drąg, który wypływa na powierzchnię, z głębi mózgu wyłoniła się refleksja:
Nie, wcale tak nie jest. Po prostu ponosi nas fantazja. Ulegamy halucynacji . Czym
prędzej odepchnął ją od siebie. Opierała się na ewidentnym błędzie, na fałszywym
założeniu, że gdzieś na zewnątrz istnieje rzeczywisty świat, w którym dzieją się
rzeczywiste rzeczy. Ale jak może istnieć? Jak można mieć świadomość czegokolwiek
inaczej niż poprzez myśli? Wszystko dzieje się w głowie. A co dzieje się w głowach
wszystkich, dzieje siÄ™ naprawdÄ™.
Odrzucenie błędu nie sprawiło mu trudności; nie obawiał się, że da się
znów sprowadzić na manowce. Jednakże taki fałszywy tok rozumowania w ogóle nie
powinien był mu przyjść do głowy. Umysł musi umieć się wyłączać, ilekroć zbacza na
237
niebezpieczne tory. Proces ten powinien zachodzić automatycznie, odruchowo. W
nowomowie określano go mianem zbrodnioszlaban.
Winston zaczął wyrabiać w sobie tę umiejętność. Przywoływał w myślach różne
tezy - na przykład: Partia twierdzi, że ziemia jest płaska , Partia twierdzi, iż lód jest
cięższy od wody - i ćwiczył zdolność niedostrzegania lub nierozumienia argumentów,
które mogłyby je obalić. Nie było to łatwe. Należało szybko myśleć, a ponadto mieć dar
improwizacji. Już problemy arytmetyczne typu dwa i dwa to pięć znacznie przekraczały
intelektualne możliwości Winstona. Wymagały niesłychanej giętkości umysłu
pozwalającej w jednym momencie dokonywać najsubtelniejszych operacji logicznych, w
następnym nie dostrzegać najbardziej podstawowych błędów w rozumowaniu. Głupota
okazywała się równie niezbędna jak inteligencja, a znacznie trudniej było mu ją w sobie
wykształcić.
Przez cały czas nurtowało go pytanie, kiedy go zastrzelą. Wszystko zależy od
ciebie - powiedział O'Brien; Winston zdawał sobie jednak sprawę, że żadnym swoim
czynem nie zdoła przybliżyć końca. Mogą go zastrzelić za dziesięć minut lub za dziesięć
lat. Mogą trzymać latami w izolatce, zesłać do obozu pracy, a nawet na krótko zwolnić,
jak to się niekiedy zdarza. Bardzo możliwe, że wówczas, zanim go zastrzelą, powtórzy
się cały cyrk z aresztowaniem i przesłuchaniem. Jedno było pewne: śmierć nadchodzi
nieoczekiwanie. Zgodnie z tradycją - nie mówioną tradycją; choć nikt o tym nie
wspominał, jakoś się wiedziało - więzniowi strzelano zawsze w tył głowy, zawsze
znienacka, prowadzÄ…c go korytarzem niby to z jednej celi do drugiej.
Pewnego dnia - aczkolwiek mógł to być nie dzień, a środek nocy - Winston zapadł
w dziwny, błogi sen. Szedł korytarzem czekając na kulę. Wiedział, że strzał padnie w
następnej sekundzie. Wszystko było załatwione, wyjaśnione, umierał pogodzony. Nie
dręczyły go już wątpliwości, nie wdawał się w żadne spory, nie czuł bólu ani strachu.
Ciało miał zdrowe i silne. Szedł bez wysiłku, radując się ruchem, przekonany, że idzie w
pełnym słońcu. Nie znajdował się w jednym z wąskich, białych korytarzy Ministerstwa
Miłości, lecz w ogromnym, zalanym słońcem pasażu, ponad kilometr szerokim, który
pamiętał z majaków wywołanych zastrzykami. Był w Złotej Krainie, szedł ścieżką po
238
wyskubanej przez króliki łące. Czuł pod stopami krótką, sprężystą trawę, a na twarzy
ciepłe promienie słońca. Na skraju pola widział kołyszące się łagodnie wiązy, a gdzieś w
oddali wił się strumień, w którego zielonych rozlewiskach pod wierzbami pływały klenie.
Nagle poderwał się niczym rażony prądem. Pot zrosił mu plecy. Usłyszał, jak
krzyczy na głos:
- Julio! Julio! Julio, moja najdroższa! Julio!
Przez chwilę trwał w iluzji, iż Julia jest tuż obok niego. A właściwie nie tyle obok,
ile w nim, jakby stanowili jedność. W tym momencie kochał ją bardziej niż kiedykolwiek,
bardziej niż wtedy, gdy byli razem i na wolności. Zrozumiał, że Julia wciąż żyje i
potrzebuje jego pomocy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]