[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kości. Deszcz walił mocno, aż rozbolał mnie nos. Musiałem schylić głowę i
spoglądać przed siebie spod brwi. Powierzchnia wody stawała się coraz bardziej
wzburzona. Im dalej wypływałem, tym trudniej było utrzymać prędkość i
kierunek, stawiając czoło silnemu wiatrowi. Wiosłowałem i wiosłowałem, prawie
cały czas patrząc w dół na deskę. Woda kotłowała się w wirach. Gdy przód deski
wynurzał się, wyglądała na suchą, bo była nawoskowana. Gdy jednak nachylałem
się, żeby zrobić kolejny ruch, zaraz zapadała się w kipiel.
Plaża i cała wyspa zniknęły gdzieś za ścianą deszczu. To był sztormowy
przebój, z wiatrem, falami, całkowicie nieobliczalny. Gdy złapałem falę, nie
wiedziałem, jak się zachowa, czy załamie się, czy najzwyczajniej się oddali.
Nie było typowych harmonijnych ruchów ani znajomych mi punktów orientacyjnych.
Mogłem już być tysiące mil od brzegu. Słyszałem tylko wiatr, deszcz i fale. W
myślach widziałem fantastyczne kształty na falach i w otaczającej mnie
kurtynie szarości. Pomyślałem o rekinach patrolujących wody zaraz pod
powierzchnią i szybko wyciągnąłem ręce i nogi na deskę. Położyłem się płasko,
ale nagła fala z tyłu wywróciła mnie. W panice wgramoliłem się z powrotem, jak
kot tuląc uszy ze strachu. Poddałem się działaniu fal i wiatru, które spychały
mnie w stronę brzegu, i szukałem znaków świadczących o zbliżaniu się do wyspy,
poczucia pewności, że nie jestem sam na pełnym morzu. Ulżyło mi, gdy ujrzałem
niewyraźne zarysy budynków. Płetwa denna deski zahaczyła o rafę. Później
ukazała się wyludniona plaża, jej powierzchnia pokryta była milionami
malutkich kraterów utworzonych przez uderzenia kropel deszczu. Kilkoro ludzi
biegło po piasku; groteskowe, anonimowe plamy usiłujące schronić się przed
deszczem i wiatrem.
W samochodzie włączyłem ogrzewanie zgrabiałymi z zimna palcami i delektowałem
się ciepłym nawiewem. Zanim dojechałem do szpitala, zatrzęsły mną dreszcze i
byłem w złym nastroju. Cały czas musiałem się też przechylać w stronę miejsca
pasażera, żeby coś widzieć przez rozmazaną szybę. Ciągle lało, a światła
innych samochodów omiatały chodniki i mokrą drogę.
Gorący prysznic to pełnia szczęścia. Kłęby pary wypełniły kabinę, woda zmywała
sól, zimno i mój mały strach, który ogarniał zmęczone myśli. Siedziałem pod
prysznicem prawie dwadzieścia minut. Woda spadała mi na czubek głowy i
spływała po wszystkich zakątkach ciała.
Gdy się odprężyłem, zacząłem myśleć, jak spędzić wieczór. Spać. Powinienem się
przespać. Wiedziałem o tym. Czułem też konieczność wyrwania się ze szpitala,
żeby się z kimś spotkać. Karen. Mówiła, że nie wychodzi z domu. Karen. To
będzie tak: usiądę przed jej telewizorem, wypiję piwo i pozwolę moim myślom na
wszystko. Dotychczas, gdy miałem wolne, telefon nie dzwonił. Zapowiadał się
spokojny wieczór. Świetnie!
Wytarłem się, powoli i z namaszczeniem, a potem spokojnie wróciłem do pokoju z
ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Łóżko wyglądało kusząco. Bałem się, że
jeśli zasnę na parę godzin, a później wstanę, nie będę już mógł normalnie
spać. Lepiej będzie, jeśli się nie położę. Zadzwonił telefon. Odebrałem, nie
przeczuwając niczego złego. Nie powinienem tego robić. Był to stażysta na
dyżurze. Miał jakieś kłopoty i musiał na godzinę wpaść do domu, najwyżej na
dwie godziny. Sprawa nie mogła czekać.
- Peters, głupio mi, ale nie mam wyjścia. Zastąpisz mnie?
- Masz w planie jakąś operację?
- Nie, żadnej. Ogólnie spokój.
Perspektywa zastąpienia go nie była zachęcająca. Nie mogłem jednak odmówić.
Kto wie, może i ja będę potrzebował rewanżu?
- Dobra, załatwione.
- Peters, wielkie dzięki. Zgłoszę na centrali, że mnie zastępujesz, i wracam
jak najszybciej. Jeszcze raz dziękuję.
Odkładając słuchawkę, pomyślałem, że gdybym miał brać udział w jakimś zabiegu,
odmówiłbym. Byłem święcie przekonany, że umarłbym fizycznie albo psychicznie,
gdybym miał jakąś długą operację, szczególnie z kimś takim jak Doładowara,
Herkules albo Wszechmocny.
Na wszelki wypadek przebrałem się na biało, żywiąc nadzieję, że odpędzi to złe
przeznaczenie. Zadzwoniłem do Karen, ale nikt nie odpowiadał. Przypomniałem
sobie, że mówiła coś o jedenastej, ale nie pamiętałem dokładnie. Nie miałem
nic do roboty, więc położyłem się i otworzyłem podręcznik chirurgii, opierając
go na klatce piersiowej. Był strasznie ciężki. Trochę utrudniał oddychanie.
Nie bardzo mogłem się skupić na książce, więc wróciłem myślami do Karen. Co
robi o siódmej, jeśli nie jest ze swoim chłopakiem? Nie powiem, żebym miał
powody, żeby jej ufać. A właściwie co rozumiem przez zaufanie? Po co w ogóle
używać tego słowa? Mówienie o zaufaniu brzmiało trochę młodzieńczo, gdy po
prostu chodziło o naszą wygodę.
Myśli te ukołysały mnie do snu, ale zadzwonił telefon i obudził mnie. Ciągle
miałem ciężką księgę na piersi i oddychałem dzięki mięśniom brzucha. To było
NW.
- Doktorze Peters, tu siostra Shippen. Centrala mówi, że zastępuje pan doktora
Greera.
- Tak, to prawda - stwierdziłem bez entuzjazmu.
- Stażysta, który jest tu na dyżurze, nie daje sobie rady ze wszystkimi
pacjentami. Czy mógłby pan tu przyjść i pomóc?
- Ile kart czeka?
- Dziewięć. Nie, dziesięć.
- Czy stażysta prosił o pomoc?
Cholera, w każdy piątek czy sobotę, gdy byłem na NW, miałem dziesięciu
pacjentów w kolejce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]