[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ilekroć z kolejnego wozu wysypywali się turyści, Craig poszukiwał wśród nich
wzrokiem znajomej kaskady czarnych włosów i wielkich, ciemnych oczu. Ale nigdy nie
przyjechała. Nadszedł wreszcie sierpień.
Craig poprosił, by pozwolono mu wybrać się na trzy dni w góry. Wyjechał tuż
przed świtem. U podnóża gór znalazł specjalne drzewo zwane drzewem Indian Osage,
wyciągnął toporek pożyczony z kuzni, i zabrał się do roboty. Kiedy w końcu wyciął,
oheblował i wygładził drzewce łuku, spiął je sznurkiem zabranym z fortu, nie miał
bowiem zwierzęcych ścięgien.
Strzały wystrugał z twardych i idealnie prostych gałązek jesionowych. Wyposażył
je w lotki z piór dzikich indyków. Nad rzeką znalazł krzemienie, z których wyciosał
groty. Trzeciego dnia rano upolował jelenia.
Wrócił do fortu z rogaczem przewieszonym przez grzbiet konia. Strzała wciąż
tkwiła w jego sercu. Zabrał jelenia do kuchni, rozwiesił go, wypatroszył, obdarł ze skóry
i podzielił. Na oczach zaskoczonych turystów wręczył kucharzowi blisko trzydzieści
kilogramów świeżej dziczyzny.
- Nie smakuje ci moje jedzenie? - spytał nieco urażony kucharz.
- Ależ skąd! Smakuje mi bardzo. Szczególnie ten placek z serem i różnymi
kolorowymi dodatkami.
- Pizza.
- Właśnie. Po prostu pomyślałem, że moglibyśmy spróbować trochę świeżej
dziczyzny.
Kiedy zwiadowca mył ręce w korycie dla koni, kucharz chwycił zakrwawioną
strzałę i pobiegł z nią prosto do kwatery majora.
- Cóż za piękny przedmiot - zachwycił się profesor Ingles, biorąc strzałę do rąk.
- Widziałem podobne w muzeum. A te lotki z piór indyczych to typowa robota
Czejenów. Skąd to masz?
- Ben twierdzi, że sam ją zrobił - odparł kucharz.
- Niemożliwe. Nikt już dzisiaj nie potrafi tak ciosać krzemienia.
- Ma ich cztery - dodał kucharz. - A ta tkwiła w sercu jelenia. Dziś na obiad
będziemy mieli świeżą dziczyznę.
Zjedzono ją upieczoną na ruszcie ustawionym poza palisadą. Wszystkim
ogromnie smakowała.
W POAOWIE miesiąca Bena Craiga zaczęły ogarniać czarne myśli. Nikt z
wesołej gromady młodych ludzi dookoła nie miał pojęcia, że w głębi serca podjął już
decyzję. Jeśli do końca lata nie odnajdzie swojej miłości, dla której posłuchał nakazu
starego szamana, wróci w góry i z własnej ręki dołączy do niej w zaświatach.
Tydzień pózniej dwa furgony ciągnięte przez spocone konie ponownie wjechały
na dziedziniec fortu i zatrzymały się. Z pierwsze go wyskoczyła gromada chichoczących,
podnieconych dzieci. Schował do pochwy nóż, który właśnie ostrzył na kamieniu, i
podszedł bliżej. Jedna z nauczycielek stała do niego tyłem. Do połowy pleców spadały jej
czarne jak smoła włosy. Odwróciła głowę. Okrągła, dziecinna buzia Japonki. Craig od
szedł. Poczuł, że zaczyna w nim wrzeć. Nagłe zatrzymał się, uniósł zaciśnięte pięści do
nieba i krzyknął:
- Okłamałeś mnie, Meh - y - yah! Kazałeś mi czekać, ale zamiast tego zawiodłeś
mnie tu, w tę dzicz, odrzuconego przez Boga i ludzi!
Wszyscy znajdujący się na dziedzińcu zamilkli i wbili w niego wzrok. Przed nim
znieruchomiał jeden z oswojonych Indian.
I wtedy spod cylindra spojrzała na niego wiekowa twarz, pomarszczona i brązowa
jak spalony orzech włoski, stara jak skały gór Beartooth, okolona kosmykami
śnieżnobiałych włosów. W oczach szamana widniał bezgraniczny smutek. Powoli
pokręcił głową, po czym podniósł wzrok i skinął, spoglądając na coś, co znajdowało się
za plecami zwiadowcy.
Craig obejrzał się za siebie, ale ponieważ nie zobaczył nic, odwrócił głowę. Spod
ronda cylindra patrzył na niego jak na wariata Brian Heavyshield, jeden z dwóch
młodych indiańskich przewodników. Ben okręcił się na pięcie i odszedł w kierunku
bramy.
Drugi furgon był już pusty. Gromadka dzieci tłoczyła się wokół nauczycielki.
Dżinsy, kraciasta koszula, czapka z daszkiem. Odwróciła się, by rozdzielić dwóch
szturchających się chłopców, po czym otarła czoło rękawem, potrącając niechcący
daszek czapki. Czapka spadła. Burza czarnych włosów sfrunęła jej aż do pasa. Czując, że
ktoś na nią patrzy, odwróciła głowę w stronę Craiga. Owalna twarz, ogromne, ciemne
oczy. Szepczący Wiatr.
Znieruchomiał. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Wiedział, że powinien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]