[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Maszyny stop! - ryknął do mikrofonu Boland.
- Wydruk obrazu dna jest doskonale wyrazny, sir. - Stanley był
podniecony. - Czterysta pięćdziesiąt stóp i nadal się wznosi.
Pitt zerknął na monitory. Nie było na nich obrazu dna, gdyż
widoczność ograniczona była do około stu stóp. Otarł czoło i kark
chusteczką, zastanawiając się, dlaczego nagle zrobiło mu się duszno;
kabina była klimatyzowana. Chustka była tak przemoczona, że składanie
jej nie miało sensu. Wsunął ją do kieszeni i skoncentrował się na
monitorze.
- Tu kapitan - rozległ się z głośników głos Bolanda. - Uzyskaliśmy
kontakt przy pierwszym przejściu i wszystko wskazuje na to, że jesteśmy
na cmentarzysku hawajskiego wiru. Zarządzam czerwony alarm. Chcę,
byście zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa: jak dotąd nie wrócił stąd
ani jeden statek. Mam zamiar zmienić tę statystykę.
Pitt słuchał go jednym uchem, wpatrując się w monitory, na których
pojawiło się z początku niewyrazne, ale z każdą chwilą bliższe dno, gdy
rozpęd statku posuwał ich do przodu. Obraz był wyrazny, gdyż wodę
rozświetlały promienie słoneczne przekształcone przy zetknięciu z wodą w
cienkie słupy złocistego światła przesuwające się niczym sceniczne
reflektory. W obiektywach kamer pojawiły się podmorskie rośliny i
wielobarwne, tropikalne ryby.
Boland był tymczasem przy stanowisku magnetometru.
- Kiedy będziemy nad jednym wrakiem, chcę mieć namiar na
najbliższy, który jest w prostej linii - polecił operatorowi i zwrócił się do
Stanleya: - Proszę skontaktować się z maszynownią i powiedzieć
porucznikowi Harperowi, że ma iść małą naprzód najwolniej jak potrafi.
Napięcie w kabinie wzrastało z każdą chwilą. Minęły dwie minuty od
dostrzeżenia dna, zdające się ludziom dwoma godzinami, i nadal nic nie
było widać; nic z tego, na co czekali. Dno wraz z morską florą i fauną było
doskonale widoczne. Powinno być gołe i pozbawione życia, które
tymczasem kwitło tu w najlepsze. Nie było śladu podłoża koralowego, z
którego dno powinno się składać. Zamiast korali był piasek i skały ciągle
zmieniające swoją konfigurację. Przypominało to podziwianie orientalnego
ogrodu zatopionego pod powierzchnią morza i nadal bujnie się
rozwijającego.
- Wrak na kursie - powiedział beznamiętnie długowłosy młodzieniec
obsługujący sonar.
- Przygotować sondaż komputerowy - polecił Boland. - Chcę
wiedzieć, który to. Jeśli te cuda są tak dobre, jak mówią, to z danymi,
które mają w pamięci i z taką jakością obrazu, jaką tu mamy, powinno
udać się wyrwać morzu trochę tajemnic.
- Jest! - ucieszył się Stanley.
Wszyscy, którzy mogli, przywarli wzrokiem do ekranów, na których
ukazały się pozostałości statku, potrzaskane i porośnięte grubą warstwą
podmorskiej roślinności. Jednostka miała dwa maszty - na dziobie i na
rufie - które teraz groteskowo i bezradnie sterczały pod dziwacznymi
kątami. Pojedynczy, pordzewiały komin był nie tknięty przez morskie
życie. Pokład usłany był skręconymi i trudnymi do rozpoznania kawałkami
metalu. Przez jeden z wybitych bulajów wypłynęło długie, zielonkawe ciało
mureny kłapiącej złowróżbnie paszczą. Po chwili ryba zniknęła w jakimś
zakamarku.
- Jezu, to bydlę miało z dziesięć stóp! - westchnął Boland.
- Raczej osiem, biorąc pod uwagę powiększenie tworzone przez
obiektyw - odparł Pitt.
- Może mam halucynacje - stwierdził samokrytycznie Stanley - ale w
ładowni widzę resztki traktora!
Nagle rozległo się przenikliwe brzęczenie drukarki. Papier z
wydrukiem zaczął składać się w koszyku. Gdy hałas ucichł, Boland wyrwał
zapisaną kartkę i przeczytał na głos:
- Jednostka klasy Liberty, nazwa  Oceanie Star , nośność pięć
tysięcy sto trzydzieści pięć ton, ładunek: guma, maszyny rolnicze, uznana
za zaginioną czternastego czerwca tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego
szóstego roku.
Operatorzy spoglądali na niego w zupełnej ciszy, której nikt nie
śmiał przerwać. Wiedzieli, co to oznacza: odnalezli pierwszą ofiarę
hawajskiego wiru.
Pierwszy ocknął się Boland i sięgnął po mikrofon.
- Radio, tu kapitan. Na częstotliwości handlowej wysłać wiadomość
numer szesnaście. Natychmiast!
- Nie sądzisz, że to trochę za wcześnie? - spytał Pitt. - To jeszcze nie
 Starbuck .
- Zgadza się, ale chcę, żeby stary znał naszą dokładną pozycję i
wiedział, że coś tu jest. Ot, tak na wszelki wypadek.
- Spodziewasz się kłopotów?
- Można by to tak określić. Nie lubię niepotrzebnie ryzykować.
- Następny kontakt, namiar dwieście osiemdziesiąt stopni -
oświadczył spokojnie operator sonaru.
Wrócili do ekranów, ale tym razem i napięcie, i emocje były znacznie
mniejsze. Po chwili ukazał się kadłub kolejnej ofiary - był to tankowiec
zaryty dziobem w dnie, z wysoko uniesioną rufą. Kamery ukazały
masywny, owalny komin i wysoką nadbudówkę usytuowaną na rufie.
Reszta pokładu pokryta była plątaniną obrośniętych rur, zaworów i
wentylatorów. Nawet linki odciągowe masztu pokrywały rozmaite formy
życia. Pomiędzy nimi przemykały ławice różnobarwnych, egzotycznych
ryb. Drukarka ponownie ożyła.
- Japoński tankowiec  Ishiyo Mam - rozległ się chwilę pózniej głos
Bolanda. - Osiem tysięcy sto sześć ton, zaginiony z całą załogą
czternastego września tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego czwartego roku.
- Zaczynam się czuć jak hiena cmentarna - mruknął Stanley.
W ciągu następnej godziny odkryto sześć kolejnych wraków - cztery
frachtowce, duży szkuner i trawler oceaniczny. Napięcie wzrastało z
każdym odnalezionym i zidentyfikowanym statkiem - ludzie czuli się jak
uczestnicy jakiegoś niesamowitego koszmaru. Gdy nadeszło najważniejsze
odkrycie, to, na które podświadomie każdy się przygotowywał, byli
zaskoczeni.
Operator sonaru nagle drgnął, poprawił słuchawki i wpatrzył się w
ekran.
- Mam kontakt z okrętem podwodnym, namiar sto dziewięćdziesiąt
stopni - oznajmił po chwili nieco drżącym głosem.
- Jesteś pewien? - spytał z naciskiem Boland.
- Mogę się założyć o następną wypłatę, sir. Wykrywałem już na tym
sprzęcie okręty podwodne, nie może być mowy o pomyłce.
- Mostek! - Boland ponownie miał w dłoni mikrofon. - Na mój sygnał
maszyny stop i rzucać kotwicę. Jasne?
- Aye, aye, sir - szczeknął głośnik.
- Jaka głębokość? - zapytał Pitt.
- Sto osiemdziesiąt stóp, sir.
Pitt i Boland wymienili spojrzenia, rozumiejąc się bez słów.
- Jeszcze jedna zagadka, co? - spytał cicho Dirk.
- Właśnie - zgodził się komandor. - Jeśli wiadomość była fałszywa, to
dlaczego podano prawdziwą głębokość?
- Nasz geniusz doszedł widać do wniosku, że nikt nie uwierzy w taki
odczyt, przepływając w pobliżu. Widzę tę głębokość na własne oczy,
spodziewałem się jej, a mimo to nadal w nią nie wierzę.
- Mamy go już na ekranach - przerwał im Stanley. - To... to
rzeczywiście okręt podwodny.
Monitory ukazały okręt podwodny powoli przesuwający się pod
kadłubem ich statku. Był potężny - czarny kadłub miał prawie dwukrotną
długość normalnych atomowych okrętów i inny kształt, bardziej zbliżony
do kształtu konwencjonalnych jednostek podwodnych. Nie było to idealne
cygaro charakteryzujące atomowy okręt podwodny. Klasyczny wysoki
kiosk zastąpiony został niższym i bardziej opływowym, sprawiającym
wrażenie przystosowania do dużych szybkości. Jedynie para brązowych
śrub i stery na rufie wyglądały tak samo jak u innych okrętów.  Starbuck
spoczywał na piaszczystym dnie niczym prehistoryczny stwór w czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl