[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potrząsał nim, niemal wyrywając z korzeniami, tak silne były mięśnie jego szyi. Towarzysząca mu
samica skubała jagody, które spadły w śnieg. Peckin Pua skierował na zwierzęta lornetkę, którą
nosił zawieszoną na szyi. Spojrzał na oznaczenia, które ukazały się nad szkłami.
- To ponad trzysta metrów. Z takiej odległości strzał jest niemożliwy. - Trudny, ale nie
niemożliwy - sprostował Tancredi, odbezpieczając kuszę.
- Mało prawdopodobny i wymagający dużo szczęścia - dodał Indianin.
Tancredi uklęknął, uzbroił kuszę i oparł ją o skałę. Przyłożył oko do celownika, w którego
okienku natychmiast pojawił się jeleń. Piękny, beztroski, niewinny. W pełnym słońcu zmagał się z
gałęziami krzaków, zrzucał je z siebie, jego poroże tańczyło, zginając w łuk plecy. Miał silne
mięśnie i nogi przyzwyczajone od zawsze do wspinaczki po okolicznych skałach. Nagle jakby coś
usłyszał. Zamarł. Uniósł łeb i utkwił wzrok w jakimś punkcie. Stał nieruchomy i podejrzliwy. Coś
poczuł. Niebezpieczeństwo, inne zwierzę albo, co gorsza, człowieka. Jeleń rozejrzał się gwałtownie
raz i drugi. Promienie słońca oślepiły go - niczego nie zauważył. Nierozważnie wrócił do skubania
jałowca.
Tancredi oparł palec wskazujący na cynglu.
- Stój. - Dłoń Indianina niespodziewanie spoczęła na kuszy. Tancredi odwrócił się i zmierzył go
wzrokiem. Indianin nadal patrzył
przez swoją potężną lornetkę.
- Proszę spojrzeć. - Wskazał ręką w tym samym kierunku. Tancredi ponownie przystawił oko do
celownika i przesunął go o kilka milimetrów. Zza dorosłych jeleni wyłonił się młodziutki biały
jelonek. Poruszał się niepewnie na wiotkich nogach, ślizgał się i co chwila upadał pyskiem w śnieg.
Wtedy matka stawiała go z powrotem na nogi, pomagała jak umiała najlepiej, popychając go od
dołu. W zalanych słońcem ośnieżonych górach panowała absolutna cisza.
Co jakiś czas z gałęzi wysokich sosen spadał biały puch. Odgłos tłumił leżący pod drzewami
całun śniegu. Rodzina białych jeleni była wolna, szczęśliwa i kompletna, w zamkniętym cyklu
natury: żyć, jeść i rozmnażać się.
- Poszukamy innego osobnika trochę wyżej, chodzmy. - Peckin Pua patrzył z uśmiechem na
zwierzęta.
Tancredi tylko pokręcił głową. Gregorio zrozumiał, o co mu chodzi. Powstrzymał Indianina.
- Przyjechaliśmy tu, by zapolować, a nie bawić się w sentymenty.
- Ale... - Niemałe pieniądze, których pan sobie zażyczył, nie patrzą na emocje. Dyskusja pewnie
toczyłaby się dalej w tym duchu, gdyby nie nagły
świst. Kusza nieznacznie drgnęła. Bełt został wystrzelony. Peckin Pua chwycił w obie dłonie
lornetkę, ścisnął ją mocno i natychmiast przystawił do oczu, śledząc jego lot w nadziei, że chybi. Z
odległości trzystu metrów ten niedoświadczony myśliwy może nie trafić. Niestety... Nieskalany
obraz dwóch młodych jeleni i maleństwa między nimi, białych gór za ich plecami, śnieżnej
pierzynki na drzewach niespodziewanie uległ zniszczeniu. Znieg zabarwił się na czerwono. Indianin
opuścił lornetkę.
- Pomylił pan cel.
Tancredi odłożył kuszę na miejsce.
- Nieprawda. Ten był trudniejszy. Celowałem w niego.
Pod małym jelonkiem ugięły się nogi i upadł na ziemię, ryjąc łbem w śnieg. Bełt przeszył
czaszkę na wylot, wokół rozlewała się strużka krwi. Dwa dorosłe jelenie znieruchomiały, patrzyły
na swoją pociechę, niczego nie rozumiejąc. Polowanie dobiegło końca.
- Wracamy do miasta.
11
Rzym. Dzielnica Aventino. Małymi uliczkami u wylotu via Appia, między starożytnymi łukami,
pośród rzymskich willi i wielkich skamielin z minionych epok, Tancredi uprawiał poranny jogging.
Wokół było zielono i ciepło. Biegał codziennie rano bez względu na to, gdzie się akurat
znajdował, w Nowym Jorku, San Francisco, Londynie, Rzymie, Buenos Aires czy Sydney.
Bieganie było dla niego odskocznią od codzienności, okazją do uporządkowania myśli,
zaplanowania kolejnych dni, sprecyzowania planów i pragnień. Kiedy biegał, przychodziły mu do
głowy najlepsze pomysły. Jakby rodziły się same z siebie, jakby z każdym krokiem się
krystalizowały.
Przyspieszył. W najnowszym modelu miniaturowego iPoda znalazły się najlepsze kawałki
ostatnich lat z całego świata: Shakira, Michael Buble, Coldplay. Playlistę przygotowała mu
Ludovica Biamonti, która przed trzema laty zastąpiła Ariannę. Od tamtej pory wszystko chodziło
jak w szwajcarskim zegarku. Była doskonałą osobistą stylistką o nieskazitelnym wyczuciu.
Stworzyła siatkę ludzi, którzy czuwali nad każdym najdrobniejszym szczegółem życia Tancrediego.
Ulubioną wodę Ty Nant znajdował w każdym ze swoich domów, od Sycylii po Piemont, od Paryża
po Londyn, od Nowego Jorku po malutką wysepkę na Fidżi. Podobnie było z wyborem win, kawy i
każdego innego produktu, który zanim zagościł na stałe w jego licznych domach, był testowany,
próbowany i oceniany. Pod koniec każdego miesiąca w jego posiadłościach przeprowadzano
inwentaryzację, sprawdzając, czego brakuje. Kiedy Tancredi przyjeżdżał w te miejsca, czuł się tak,
jakby tam mieszkał od zawsze. Począwszy od świeżego pieczywa po mleko, od codziennej prasy po
zestawienie najważniejszych wydarzeń na arenie lokalnej i światowej. Co roku Ludovica Biamonti
całkowicie zmieniała umeblowanie domów zgodnie z najnowszymi trendami. Z wyjątkiem
posiadłości na pięknej i zielonej wyspie w archipelagu Fidżi, gdzie z biegiem lat niewiele trzeba
było zmieniać. Uznany architekt zrobił z willi prawdziwy klejnot wbudowany w skały, idealnie
harmonizujący z roślinnością wyspy. Oddający piękno natury basen sięgał wnętrza domu. Pod
basenem, po drugiej stronie grubego na dziesięć centymetrów kryształowego szkła, pływały
mureny, rekiny i wielkie żółwie. Podczas kąpieli miało się wrażenie przebywania w wielkim
akwarium, tyle że bez żadnego ryzyka.
Salon wyłożony był białym drewnem sprowadzonym z wielkich lasów rosyjskich, gdzie Tancredi
wykupił ogromne parcele, powiększając tym samym bez umiaru swoje imperium i jednocześnie
zachowując w tej kwestii absolutną dyskrecję. W oczach innych ludzi był zwykłym
trzydziestoparolatkiem, eleganckim i kochającym piękno. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że
zajmuje miejsce w czołówce najbogatszych ludzi na świecie.
Ludovica Biamonti zadbała o każdy szczegół, ta posiadłość była olśniewająca. Wytworny salon,
przeszklona ściana zanurzona w zieleni oraz gołębioszare kanapy harmonizowały idealnie z dwoma
obrazami, Aha oefeii? Paula Gaugaina i A Bigger Splash Davida Hockneya. W rogu stała rzezba
Damiena Hirsta Rekin. Ten dom był stworzony do życia w miłości. Może dlatego Tancredi podczas
swoich podróży tak niechętnie się w nim zatrzymywał. Był mężczyzną światłym i bogatym,
mężczyzną, który nie chciał kochać. W tym domu, podobnie jak w innych, nigdy nie rozlegnie się
śmiech szczęśliwej, kochanej kobiety ani odgłosy zabawy dziecka. Jednak Ludovica Biamonti nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl