[ Pobierz całość w formacie PDF ]

schronić się przed światem. Na razie po prostu nie posiadała
się z radości, że znów ma przed sobą Bena takiego, jakim go
zapamiętała. Pragnęła, żeby pozostał taki jak najdłużej.
Właśnie zdała sobie sprawę, że pomimo jego irytują-
scandalous
cej zdolności nieokazywania uczuć, ponownie się w nim
zakochała.
- RozpadaÅ‚o siÄ™ na dobre - zagadnÄ…Å‚. - Co masz za­
miar robić?
Na dworze szalała letnia burza, ale w bibliotece prawie
nie było jej słychać.
Julie wzruszyła ramionami, obciągnęła bluzkę. Czuła
się dziwnie ociężała, po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Może spróbuję poczytać. Będziesz mógł spokojnie
popracować.
Chciała wyjść, ale Ben ją zatrzymał.
- Zaczekaj. - Podszedł do antycznego barku, nalał
brandy do kieliszka, postawił go w podgrzewaczu.
- Nie odchodz - poprosił, czekając, aż brandy osiągnie
odpowiedniÄ… temperaturÄ™.
Serce podskoczyło Julie do gardła.
Cóż za odmiana, pomyślała podekscytowana. Dotąd
zawsze kazał mi się wynosić!
- Jeśli to dla mnie - powiedziała - to dziękuję, nie
trzeba.
- To tylko odrobina brandy - przekonywał Ben. - Od
tego się nie uzależnisz, a będzie ci się dobrze spało.
Julie usiadÅ‚a na miÄ™kkiej kanapie. Ben podaÅ‚ jej kieli­
szek, przyklęknął na dywanie.
- Strach caÅ‚kiem ciÄ™ wykoÅ„czyÅ‚ - mówiÅ‚ Å‚agodnie. - Je­
steś śmiertelnie zmęczona.
Spędziła tutaj trzy noce i ani jednej nie przespała, pomy-
scandalous
Å›laÅ‚. Nawet w mojej fortecy nie czuje siÄ™ bezpiecznie. Naj­
wyższy czas dać jej odrobinę wytchnienia.
- Wiem - westchnęła. - Zastanawiam siÄ™, czy kiedy­
kolwiek zdołam przespać spokojnie całą noc.
- Spróbuj tego. - ZbliżyÅ‚ kieliszek do jej ust i Julie zde­
cydowaÅ‚a siÄ™ upić Å‚yczek. - JesteÅ› tu bezpieczna. Nie po­
zwolę, żeby ten drań cię dotknął. We śnie nie może cię
skrzywdzić.
- A jednak to robi - szepnęła sÅ‚abo, w oczach zakrÄ™­
ciły się łzy.
Była okropnie obolała. Benowi ścisnęło się serce.
- Jego siła polega na tym, że pozwalasz mu się dręczyć
- powiedział, odgarniając z jej czoła kosmyk włosów.
- Wiem. - Julie westchnęła, upiła jeszcze odrobinę
brandy. Poczuła, jak ogarnia ją miłe ciepło. - Lepiej już
sobie pójdę. Na pewno masz dużo pracy.
Powieki jej ciążyÅ‚y. ChciaÅ‚a wstać, lecz Ben jÄ… przytrzy­
mał, odebrał od niej pusty kieliszek, ułożył poduszki.
- ZostaÅ„ tutaj - poprosiÅ‚. - Rozbudzisz siÄ™, zanim doj­
dziesz na górę.
- Przecież ty pracujesz - broniła się coraz słabiej.
Zdjął jej sandały, przykrył ją kocem, który zawsze leżał
na starym kufrze.
- Nic nie szkodzi - powiedział łagodnie. - Zamknij
oczy.
- Robi się, proszę pana. - Westchnęła, wtuliła twarz
w poduszkÄ™.
Ben chciał jej dotknąć, pocałować, ale zamiast tego wstał,
scandalous
wróciÅ‚ za biurko. SiedziaÅ‚ cichutko jak mysz pod miot­
łą, przyglądał się Julie. Wydawała się całkiem maleńka na
ogromnej sofie. Mimo rozpierajÄ…cej jÄ… energii nadal w Å›rod­
ku była obolała, wciąż nie mogła zaznać spokoju. Mógł się
dowiedzieć od detektywów i od prawników, co jej zrobił
Kreeg, ale nie chciał. Miał nadzieję, że pewnego dnia Julie
obdarzy go zaufaniem i sama o wszystkim opowie.
PrzeÅ‚Ä…czyÅ‚ wszystkie rozmowy na automatycznÄ… sekre­
tarkę, zajął się pracą. Od czasu do czasu podnosił głowę,
a potem znów pochylał się nad papierami, zadowolony, że
Julie wciąż śpi spokojnie.
W koÅ„cu zostawiÅ‚ jÄ… samÄ…. WyszedÅ‚szy z biblioteki na­
tknął się na przerażonego Bensona.
- Nigdzie nie ma panny Julie, sir!
- Zasnęła. - Ben ruchem głowy wskazał bibliotekę.
Benson był zszokowany i Ben doskonale go rozumiał.
Obaj z Bensonem Å›wietnie wiedzieli, że Ben nigdy przed­
tem nikogo nie dopuścił do takiej poufałości.
- Dopilnuj, żeby nikt jej nie przeszkadzał - poprosił
Ben.
Benson skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. Jego nieprzeniknionÄ… minÄ™ roz­
jaśnił ciepły uśmiech.
Minęła północ, a Julie wciąż spaÅ‚a. Nareszcie spaÅ‚a spo­
kojnie, bez koszmarów.
Ben wziÄ…Å‚ jÄ… na rÄ™ce, zaniósÅ‚ do sypialni. ByÅ‚a taka kru­
cha w jego mocnych ramionach... Położył ją do łóżka,
przykrył bardzo starannie.
scandalous
Dla jej spokoju, dokładnie zamknął drzwi balkonowe
i okna. Tylko nie postawił psa koło łóżka, choć miał na to
wielką ochotę. Nim wyszedł, jeszcze raz jej się przyjrzał.
Stwarza strasznie dużo problemów jak na tak małą
osóbkÄ™, pomyÅ›laÅ‚. Ale mnie siÄ™ to podoba. O wiele bar­
dziej, niżby należało. Julie wniosła trochę życia do tego
starego domu, życia, którego tu bardzo brakowało.
Wiedziony impulsem pochyliÅ‚ siÄ™, delikatnie pocaÅ‚o­
wał jej mięciutkie usta. Pocałowała go przez sen i w sercu
Bena coś drgnęło.
scandalous
ROZDZIAA SIÓDMY
Trzeci raz tego dnia opuścił bibliotekę. Nie rozumiał,
co siÄ™ z nim dzieje. A wÅ‚aÅ›ciwie rozumiaÅ‚, tylko nie bar­
dzo chciał się do tego przyznać.
Przez jego myÅ›li przebiegÅ‚o tysiÄ…c powodów, dla któ­
rych powinien pozostać zamknięty w tej swojej jaskini,
jak określała to Julie. Starał się nie słyszeć hałasu, który
nie pozwalaÅ‚ mu siÄ™ skupić, ale ponieważ wiedziaÅ‚, że Ju­
lie jest blisko, że wnosi radość do tego pustego domostwa,
nie mógł usiedzieć w miejscu. Miał odrobinę nadziei, że
nie zdoła jej znalezć.
Jednak byÅ‚a. W szklarni. Z Willisem. MÅ‚odzieniec wÅ‚aÅ›­
nie podał jej lunch. Julie siedziała na ogrodowej kanapie
z nogami ułożonymi na małym stoliku jak na podnóżku.
Mówiła coś z ożywieniem, ale Ben nie rozumiał słów.
Ben oparÅ‚ siÄ™ o framugÄ™ oszklonych drzwi, patrzyÅ‚. Fa­
scynowała go żywa mimika Julie.
WÅ‚aÅ›nie tÅ‚umaczyÅ‚a Willisowi, że Jean Claude najwy­
razniej uznaÅ‚, że ona jest za chuda i dlatego daje jej ta­
kie ogromne porcje jedzenia. Willis się roześmiał, Julie się
uśmiechnęła i pokój jakby pojaśniał.
Willis ją ubóstwiał i choć Ben poczuł ukłucie zazdro-
scandalous
ści, nie mógł nie podziwiać, jak Julie potrafi owinąć sobie
człowieka koło małego palca.
Zauważyła Bena, uśmiechnęła się radośnie.
- Miło cię widzieć - zawołała ucieszona.
Willis odwróciÅ‚ siÄ™ gwaÅ‚townie, spoglÄ…daÅ‚ wystra­
szony to na Julie, to na swego pracodawcÄ™. Ben po raz
kolejny zdał sobie sprawę, że pracownicy się go boją.
Rzeczywiście, był bardzo wymagający i często wpadał
w złość. A przecież ci ludzie nie zasługiwali na jego
gniew, zwÅ‚aszcza że tak naprawdÄ™ wÅ›ciekaÅ‚ siÄ™ na same­
go siebie.
- Nie denerwuj siÄ™, Willis - powiedziaÅ‚ Å‚agodnie, wcho­
dząc do cieplarni. - A najlepiej wez sobie wolny dzień.
- Sir? - Willis zrobił wielkie oczy.
- Wez wolny dzieÅ„ - powtórzyÅ‚ Ben. - My tu jakoÅ› so­
bie poradzimy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl