[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mbongi, mogący stawić im opór. Byli zdyszani, strudzeni, ociekający krwią.
Starannie przeszukiwali każdą chatę i każdy kąt wioski, lecz nie mogli odnalezć śladu porucznika
d Arnot. Zapytywali o niego jeńców na migi, a w końcu udało się jednemu z marynarzy, który służył
we francuskim Kongo, rozmówić się z mieszkańcami wioski w mieszanym języku, którym
porozumiewają się biali z najbardziej barbarzyńskimi plemionami pobrzeża Afryki, lecz i przez niego
nie dowiedziano się nic pewnego o tym, co się stało z porucznikiem d Arnot.
Na pytania dotyczące porucznika otrzymywali jedynie odpowiedzi wyrażające podnieconymi
gestami i słowami wielki strach. W rezultacie doszli do przekonania, że wszystko to było dowodem,
że ci barbarzyńcy zamordowali przed dwoma dniami porucznika i pożarli jego ciało.
W końcu utracili wszelką nadzieję odnalezienia czegokolwiek i zaczęli robić przygotowania, by
zanocować w wiosce. Jeńców zapakowano do trzech chat, przy których ustawiono straże.
Rozstawiono placówki przy zapartych wrotach. Zapanowała ostatecznie w wiosce cisza snu,
przerywana zawodzeniem tubylczych kobiet opłakujących zabitych.
Następnego ranka wyruszyli w drogę powrotną. Początkowo mieli zamiar podpalić wioskę, lecz
myśl tę porzucono i pozostawiono jeńców, płaczących i rozpaczających, lecz mających dach nad
głowa i ogrodzenie, broniące ich od zwierząt drapieżnych dżungli.
Powoli powracali tą samą drogą, którą przybyli dnia poprzedniego. Dziesięć obciążonych
hamaków wstrzymywało ich kroki. W ośmiu niesiono ciężko rannych, a w dwu zabitych żołnierzy.
Clayton i porucznik Charpentier byli w tylnej straży. Anglik zachowywał milczenie z szacunku
dla cudzego smutku, gdyż d Arnot i Charpentier od dzieciństwa byli nierozłączonymi przyjaciółmi.
Clayton rozumiał, że dla Francuza poniesiona strata była tym boleśniejsza, że poświęcenie
d Arnota było próżne, gdyż Janina Porter została ocalona jeszcze przedtem, zanim wpadł w ręce
czarnych, że prócz tego posługa, przy której spełnieniu utracił życie, nie wypływała z jego
obowiązków i dokonana została dla ludzi obcych, innej narodowości. Gdy przemówił o tym do
porucznika Charpentiera, ten potrząsnął głową i rzekł:
 Nie, panie, d Arnot wybrał sobie taką śmierć. Boleję tylko nad tym, że nie mogłem oddać
swego życia w jego obronie lub zginąć wraz z nim. Chciałbym, żeby pan znał go lepiej. Był to godny
oficer i człowiek jakich mało, zasługiwał on prawdziwie na wszelkie pochwały.
 Nie zginął on na próżno, gdyż śmierć jego w obronie obcej Amerykanki natchnie nas odwagą
do spotkania przeznaczonej nam śmierci, cokolwiek nam wypadnie.
Clayton nie dał odpowiedzi, lecz poczuł szacunek dla Francuza, który zachował odtąd na zawsze.
Było już pózno, kiedy dotarli do chaty na pobrzeżu. Pojedynczy wystrzał dany przy wynurzaniu
się z puszczy oznajmił pozostałym w obozowisku i załodze okrętu, że wyprawa przybyła za pózno 
umówiono się bowiem, że kiedy się zbliżą na milę lub dwie, jeden wystrzał miał oznaczać
niepowodzenie, trzy miały być znakiem pomyślnego rezultatu, a dwa  że nie znalezli śladów ani
porucznika, ani czarnych, którzy go pochwycili.
Z powagą i smutkiem spotkano powracającą wyprawę. Niewiele wymieniono słów, kiedy
rannych i ciała zabitych starannie ładowano do łodzi, by je w milczeniu odwiezć na krążownik.
Clayton wyczerpany z sił po pięciu dniach nużących marszów po puszczy i strudzony dwoma
bitwami z czarnymi, skierował się do chaty, aby posilić się i znalezć względny wypoczynek na łożu z
traw po dwu nocach spędzonych w dżungli.
U drzwi chaty spotkał Janinę Porter.
 Co się stało z biednym porucznikiem?  zapytała.  Czy żadnych śladów nie było?
 Przybyliśmy za pózno, panno Porter  odpowiedział ze smutkiem.
 Opowiedz mi pan, proszę. Co się stało?
 Nie mogę, panno Porter, to są rzeczy zbyt okropne.
 Czy sądzisz pan, że go umęczyli?  szepnęła.
 Nie wiem, co z nim robili, nim mu śmierć zadali  odpowiedział, wymawiając z naciskiem
ostatnie wyrazy, przy czym twarz jego wyrażała znużenie i ból.
 Zanim śmierć mu zadali! Co pan chcesz przez to powiedzieć. Przecież nie byli to& Przecież
nie byli to&
Przypomniała sobie, co Clayton przedtem powiedział o prawdopodobnym pokrewieństwie
leśnego człowieka z tym plemieniem i nie mogła wymówić okropnego wyrazu.
 Tak, panno Porter, niestety byli to ludożercy  odrzekł prawie z goryczą, gdyż i jemu przyszła
teraz nagle myśl o leśnym człowieku, i dziwne, nie wytłumaczone uczucie zazdrości, którą poczuł
dwa dni temu, znów go opanowało.
I z nagłym wybuchem gwałtowności, tak nienaturalnej u niego, jak względy na uprzejmą
grzeczność są nienaturalne u małpy, rzucił słowa:
 Kiedy pani leśne bóstwo opuściło panią, zapewne śpieszyło się na ucztę.
Zaledwie te słowa wypowiedział, żałował, że je wyrzekł, chociaż nie domyślał się wcale, jak
boleśnie zranił dziewczę. Pożałował swych słów z powodu bezpodstawnej nieuczciwości, jaka w
nich tkwiła, względem człowieka, który ocalił wszystkim im po kolei życie, i nikomu z nich nie
wyrządził najmniejszej krzywdy.
Dziewczę wyprostowało się.
 Jedną tylko znam odpowiednią odpowiedz na to, coś pan powiedział, panie Clayton 
wyrzekła z lodowatym chłodem  i żałuję, że nie jestem mężczyzną, żebym mogła ją panu wyrazić.
 Odwróciła się szybko i weszła do chaty.
Clayton był Anglikiem, dziewczyna przeto już zniknęła mu sprzed oczu, zanim zorientował się,
jaka odpowiedz dostałby od mężczyzny.
 Na honor  rzekł z żalem  nazwała mnie oszczercą. I wydaje mi się, że zupełnie na to
zasłużyłem  dodał po pewnym namyśle.  Claytonie kochany, wiem że jesteś udręczony i
wyprowadzony z równowagi, lecz to nie jest dostateczną racją, abyś miał narażać swój honor w
sposób niemądry. Należy się przespać.
Przed udaniem się jednak na wypoczynek zastukał ostrożnie do Janiny Porter na przeciwległą
stronę żaglowego przepierzenia, pragnął bowiem usprawiedliwić się, lecz nie otrzymał żadnej
odpowiedzi. Napisał więc kilka słów na kawałku papieru i przesunął go pod przepierzeniem.
Janina Porter spostrzegła kartkę i początkowo nie zwracała nań uwagi, gdyż była zła, czuła się
dotkniętą i zasmuconą  lecz będąc kobietą w końcu podniosła ją i przeczytała.
 Droga panno Porter  nie miałem racji na robienie takich przypuszczeń, jakie Pani posłyszała.
Jedynym usprawiedliwieniem niech będzie to, że nerwy odmawiają mi posłuszeństwa, co nie jest
właściwie żadnym usprawiedliwieniem.
Proszę spróbować zapomnieć o tym, co powiedziałem. Bardzo mi przykro. Za nic w świecie nie
chciałbym dotknąć pani. Powiedz, że mi przebaczasz.
W. Cecyl Clayton .
 Bez kwestii jest to jego myślą, gdyż w innym razie nie wypowiedziałby tego  rozumowało
dziewczę  lecz to nie może być prawdą, ach, ja wiem, że to jest nieprawdą!
Jedno zdanie w liście przestraszyło ją:  Za nic w świecie nie chciałbym dotknąć pani. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl