[ Pobierz całość w formacie PDF ]

%7ładna nie ośmieliła się zaoponować i wkrótce wszystkie rozjechały się do swoich zajęć.
Ostatnim wozem, który opuścił kościelny placyk, był jednak zaprzęg z Rudningen.
W Sletten Marit i Karoline siedziały na schodkach, czekając na Jona. Siri znów miała atak i
spała teraz w izdebce. Słońce mocno przygrzewało i matka z córką wystawiły do niego twarze.
Mimo że do kościoła żadnej z nich nie ciągnęło, miały wpojone, że niedziela to dzień święty. Nie
wolno było wtedy pracować, odkładały nawet robótki.
- Coś długo nie wraca - dziwiła się Karoline. Spoglądała na drogę dojazdową, ale Jona nie
było jeszcze widać.
- Pewnie kogoś spotkał przed kościołem. - Marit siedziała z zamkniętymi oczyma,
rozkoszując się wiosennym powietrzem. - Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby gadał z kimś z
Rudningen.
- Od tego powinien się teraz powstrzymywać.
- Nie wydaje się, żeby Ole tak bardzo odczuł stratę Jona, jak myślałyśmy. Od razu znalazł
sobie nowego parobka.
- Ale jedno lato przepracował bez pomocnika - odrzekła Karoline z zadowoleniem. - I na
pewno drażni go to, że Jon znalazł sobie dom w Sletten.
Czując się jak leniwa kocica, Marit powoli kołysała głową na boki. Wcale nie była pewna,
czy matka ma rację. Mała zemsta, którą wymyśliły, polegająca na wyrwaniu Jona z Rudningen, być
może nie została odczytana tam jako zemsta. A ona związała się z mężczyzną, który był smętny i
nudny jak flaki z olejem.
- Może ten nasz pomysł był niezbyt mądry - zauważyła Marit, otwierając oczy i spoglądając
na matkÄ™.
- Oczywiście, że był mądry - odparowała Karoline. -Mamy chłopa, który zajmuje się
gospodarstwem i naprawia to, co się zepsuje. Zawsze coś upoluje, chociaż mógłby więcej,
pielęgnuje nasze konie i remontuje pojazdy. Czego chcieć więcej?
Marit stwierdziła, że najlepiej będzie milczeć. Pojawienie się Jona na pewno ulżyło matce,
bo mogła teraz oddać się domowym zajęciom. Ona sama żałowała jednak utraconej swobody.
Kiedy Jon chciał się do niej zbliżyć, wykręcała się jak mogła; ostatnio jednak tylko całował ją na
dobranoc, więc pewnie pogodził się z losem.
- Jedzie! - Karoline zobaczyła najpierw kapelusz, a potem stopniowo całą sylwetkę jezdzca.
- Jak myślisz, będzie miał coś ciekawego do opowiedzenia?
- O Gulborg?
- Albo o innych.
- Nie wiem, czy będzie dziś taki chętny do rozmowy. Jeżeli dalej jest na mnie zły, że z nim
nie pojechałam, wiele z niego nie wydobędziemy - powiedziała Marit obojętnie. Było jej wszystko
jedno, co on robi, byleby zostawił ją w spokoju.
- Ciekawa jestem, kto to we wsi chce tak ukryć swoje ojcostwo - powiedziała Karoline w
zamyśleniu. - Ktoś tam będzie teraz żył w strachu. Ciekawe, do kogo dziecko będzie podobne?
Marit otworzyła szeroko oczy i spojrzała na matkę. Do kogo piła? Chyba nie do...
- To musi być ktoś, kto gdzieś tam ma żonę, skoro tak bardzo chce sprawę utrzymać w
tajemnicy - ciągnęła. Umilkła jednak, bo oto Jon wjechał na podwórko. Patrzyły bez słowa, jak
rozsiodłuje konia i wprowadza go do stajni. Za wcześnie jeszcze było, by wypuszczać konie na
okólnik.
- Jak było w kościele? Dużo ludzi? - zagadnęła Karoline zięcia.
- Jak zwykle. - Jon zdjął kapelusz i zatrzymał się przy schodkach. - Przyjemnie było z nimi
pogadać.
- To stałeś i pytlowałeś jak stara baba? - wypaliła Marit.
- Masz rację, nie ma nic gorszego niż babskie gadanie. - Jonowi nie chciało się wdawać z
nią w rozmowę. Za dobrze znał ten jej ostry ton.
- A kogo tam spotkałeś przed kościołem? - spytała łagodniejszym tonem Karoline, która
uważała, że córka jest czasem zbyt opryskliwa.
- Wiele osób. Rozmawiałem z Olem. - Jon miał świadomość, że dolewa oliwy do ognia, ale
nie mógł się powstrzymać przed wymienieniem tego imienia.
- Uważam, że powinieneś się powstrzymywać od kontaktów z tą rodziną - powiedziała
sucho Karoline. - Teraz należysz do Sletten i utrzymując z nimi stosunki, przynosisz wstyd Marit. -
Nie wiedziała, że mówiąc to, daje Jonowi jeszcze jeden powód, by opuścić Sletten.
- Tak, jak wam już kiedyÅ› mówiÅ‚em, nie odtrÄ…cÄ™ swoich przyjaciół. Ole i Åshild nigdy mi
nic złego nie zrobili, wręcz przeciwnie. Zawsze miałem ich wsparcie i zaufanie.
- A więc Sletten nie jest dla ciebie wystarczająco dobre? - Marit uśmiechnęła się krzywo.
Jon był z nią związany małżeństwem i mógł sobie gadać, co chciał, nie miało to najmniejszego
znaczenia.
- Gospodarstwo, owszem, jest dobre, ale wolałbym, żeby mówiono tu do mnie innym
tonem. I żeby w domu pojawiły się dzieci.
Słysząc tak obcesowe słowa, Marit spiekła raka. Zerknęła na matkę, ale ta tylko uniosła
brwi.
- Oskarżasz moją córkę?
- Mówię, co myślę.
- Nie nęci mnie chodzenie z wielkim brzuchem - powiedziała opryskliwie Marit. - We wsi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl