[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dama cały czas była bardzo poważna.
- Podobno padł ofiarą tropikalnej choroby.
Serena wstała i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju.
- Tony Stannard, biedaczysko! Wintersett! Tak, teraz rozu­
miem. - Zatrzymała się przed hrabiną, która wyglądała tak,
jakby miaÅ‚a jeszcze coÅ› ważnego do powiedzenia. - Lady Am­
bourne, czy to nie wszystko? Czemu tak dziwnie pani na mnie
spoglÄ…da?
130
- Krążą pogłoski, że okoliczności śmierci Tony'ego Stannarda
nie pokrywajÄ… siÄ™ z oficjalnie obowiÄ…zujÄ…cÄ… wersjÄ…. - Serena siÄ™
odwróciła, lecz spokojny głos o uroczym, francuskim akcencie
rozbrzmiewaÅ‚ dalej: - Powiada siÄ™, że ten mÅ‚ody mężczyzna ode­
brał sobie życie. Chyba jednak nikt nie wie dlaczego.
Serena milczała.
Hrabina zdawaÅ‚a siÄ™ dobierać sÅ‚owa z najwyższÄ… staran­
nością.
- Moja droga, przyszła pani do mnie, by prosić o pomoc
i radÄ™. W innych okolicznoÅ›ciach nie nalegaÅ‚abym na ujaw­
nienie faktów, które wolałaby pani zachować w tajemnicy. Czy
czuje się pani na siłach dokończyć swoją historię? Chyba nie
muszę pani zapewniać o dyskrecji.
Serena przez moment myślała.
- Lady Ambourne, nie mogę mówić o śmierci Tony'go
Stannarda nawet z panią - odparła powoli. - Jeśli jednak nie
znuży to pani, chętnie opowiem o zdarzeniach, które do niej
doprowadziły. Zapewne pomogą one w ustaleniu przyczyn
wrogości lorda Wintersetta. Zaznaczam, że większość tego,
co powiem, ma zwiÄ…zek z mojÄ… rodzinÄ…, a nie ze mnÄ….
- Mam bardzo elastyczną pamięć. Zapamiętam tylko to, co
jest mi potrzebne, by paniÄ… wesprzeć, drogie dziecko. ByÅ‚a­
bym niesÅ‚ychanie zaskoczona, gdybym dowiedziaÅ‚a siÄ™ od pa­
ni czegoś, co by zle o pani świadczyło.
- Odczuwam wstyd z powodu pewnej sprawy. Nie zamie­
rzam jednak jej ukrywać.
Hrabina posłała po herbatę i poleciła Purkissowi, by przez
godzinę nikt jej nie przeszkadzał. Serena wkrótce zaczęła snuć
smutną opowieść o wizycie państwa Stannardów na St Just.
- Mój ojciec usłyszał od przyjaciela z Cambridge, że
131
Tony Stannard chciaÅ‚by badać tropikalne roÅ›liny. Zapro­
sił więc małżeństwo Stannardów na St Just i zaoferował
obojgu goÅ›cinÄ™ w Anse Chatelet. %7Å‚ona Tony'ego, Alan­
na, była młoda i niezwykle ładna. O ile mnie pamięć nie
myli, pochodziła z Irlandii. Z początku wydawało się, że
świata poza sobą nie widzą, lecz po pewnym czasie Alanna
zaczęła utyskiwać. yle znosiÅ‚a upaÅ‚, przeszkadzaÅ‚y jej owa­
dy, obawiała się szkodliwego wpływu słońca na cerę. Nie
do takich warunków przywykła. Co więcej, moim zdaniem,
czego innego spodziewała się po małżeństwie z Tonym.
Jego rodzina słynęła z zamożności, więc Alanna liczyła na
to, że będzie brylowała w salonach.
- Och, to chyba naturalne. MÅ‚oda, Å‚adna dziewczyna wy­
szła za bogatego mężczyznę. Chyba miała prawo oczekiwać
wygodnego życia?
Serena pokręciła głową.
- ByÅ‚am wówczas jeszcze bardzo mÅ‚oda, lecz nawet ja do­
strzegłam, że życie Tony'ego obraca się wokół roślin. Widzi
pani, on był błyskotliwym botanikiem. To jasne, że modny
Å›wiat byÅ‚ mu obcy. Tymczasem Alanna Stannard nie intere­
sowała się pracą męża i wkrótce zrezygnowała ze wspólnych
wypraw po lesie tropikalnym. Przyznaję, w skrytości ducha
cieszyła mnie jej decyzja.
- A to czemu? - zdziwiła się hrabina i otworzyła szeroko
oczy. - Co to miało wspólnego z panią?
- UczestniczyÅ‚am w wyprawach Tony'ego jako jego prze­
wodniczka. ZnaÅ‚am wyspÄ™ jak wÅ‚asnÄ… kieszeÅ„. Gdy pani Stan­
nard zabierała się z nami, musieliśmy co chwila przystawać:
na odpoczynek, aby pomóc jej w przeprawie na drugi brzeg
strumienia, żeby poszerzyć ścieżkę... Na dodatek dzwigali-
132
Å›my mnóstwo dodatkowego bagażu: kremy, balsamy, po­
duszki, koce, wodÄ™, wino. W kółko przystawaliÅ›my na pikni­
ki. Z pewnością wyobraża sobie pani, jaka to była udręka dla
energicznego, niecierpliwego dziecka.
- Tak więc Alanna zaczęła zostawać w domu?
- Tak jest. CaÅ‚ymi dniami siedziaÅ‚a na werandzie i z pew­
nością uważała się za pokrzywdzoną. - Serena uśmiechnęła
siÄ™ przepraszajÄ…co. - Jak pani siÄ™ domyÅ›la, nie byÅ‚am szczegól­
nie życzliwie nastawiona do tej kobiety.
- ZauważyÅ‚am - potwierdziÅ‚a hrabina z uÅ›miechem. - Pro­
szę mi jednak powiedzieć, drogie dziecko, czy teraz, po latach,
nie współczuje jej pani? Nie jest pani jej żal?
Serena zastanawiała się przez chwilę.
- Sama nie wiem - odparÅ‚a w koÅ„cu. - Nie mogÄ™ jej nale­
życie ocenić po tym, co zdarzyło się pózniej.
- Proszę opowiadać dalej.
- ChciaÅ‚abym na moment zboczyć z tematu, aby opisać pa­
ni tło tamtych zdarzeń. Lady Ambourne, co pani wie na temat
Wysp Karaibskich?
- Niewiele. St Just to jedna z mniejszych, prawda? Henry
Pendomer jest dalekim kuzynem Edwarda, więc całą wiedzę
czerpiÄ™ od niego. Henry piastuje urzÄ…d gubernatora St Just,
ale chyba sprawuje władzę także na kilku innych wyspach,
zgadza siÄ™?
- Tak. Sir Henry zarzÄ…dza grupÄ… niewielkich wysp. W grun­
cie rzeczy spędza na St Just zaledwie cztery miesiące w roku.
- Słucham uważnie.
- Trzynaście lat temu, kiedy Stannardowie zatrzymali się
w Anse Chatelet, mój ojciec był jeszcze silny i pełen energii.
Ród Calvertów zamieszkiwał na St Just, jeszcze zanim pojawił
133
się gubernator. Do niedawna uważali wyspę i jej mieszkańców
niemal za swoją własność. Wyspiarze traktowali mojego ojca
jak niekoronowanego króla, a mój... mój brat Richard miał
się za królewicza.
Serena nie przypuszczała wcześniej, że opowiadanie
o sprawach rodzinnych bÄ™dzie jej przychodziÅ‚o z takim tru­
dem. Spokojne, życzliwe nastawienie hrabiny zachÄ™ciÅ‚o jÄ… jed­
nak do kontynuowania relacji.
- Wszyscy kochaliśmy Richarda. Uważaliśmy, że jest
olśniewający. Pozostawałam w jego cieniu, uważałam się za
gorszą od niego i przez cały czas usiłowałam mu dorównać.
Chciałam jezdzić konno jak on, strzelać równie celnie...
Nie miaÅ‚am innych przyjaciół, nie potrzebowaÅ‚am inne­
go towarzysza. - Westchnęła ciężko. - Richard bezustan­
nie sprawiał kłopoty, lecz wszystko uchodziło mu płazem.
Miał tyle osobistego uroku... W jednej chwili przysięgałam
sobie, że więcej nie otworzę do niego ust, a w następnej
chichotaÅ‚am z jego żartu. Co do kobiet... ByÅ‚y nim zafa­
scynowane. Trudno to wyjaśnić...
- Nie ma potrzeby. Poznałam kiedyś takiego mężczyznę.
Serena nie wydawała się przekonana, lecz mówiła dalej:
- To mu zaszkodziÅ‚o. OtaczaÅ‚ go ogólny podziw, wydawa­
Å‚o mu siÄ™, że może robić, co chce, bo nigdy nie ponosiÅ‚ żad­
nych konsekwencji. Gdyby trudniej mu było osiągnąć to, na
co miał ochotę, gdyby rozpętała się wojna, w której musiałby
wziąć udziaÅ‚, walczyć za sprawÄ™, wówczas może byÅ‚by urato­
wany. Tak siÄ™ jednak nie staÅ‚o. Ostatecznie pokonaÅ‚y go de­
mony. Nawet mój ojciec się od niego odwrócił. - Umilkła, lecz
po chwili siÄ™ wyprostowaÅ‚a i ponownie przemówiÅ‚a. - Opo­
wiadałam pani o małżeństwie Stannardów. O Alannie Stan-
134
nard. Aadna, nowa twarz na wyspie - takie wyzwania Richard [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl