[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wpatrywał się oczami pełnymi zdziwienia i lęku w Mię.
Dlaczego... pozwoliłaś jej... odejść?
Nie masz prawa żądać od niej...
Co ty mówisz?! przerwał jej wzburzony. To byłaby zbrodnia pozostawić ją w tym
stanie! Chodz! Idziemy! chwycił ją za rękę.
Czekaj! Chodzi o to...
Nie! Trzeba ją dogonić, zanim przekroczy granicę lasu. Chodz! Albo nie! Zmienił nagle
zamiar. Zostań tu. Czekaj na nas. Tak będzie lepiej.
Skoczył ku drzwiom.
Rost!!!
Pilnuj statku!
Wybiegł ze sterowni.
*
Gdy dotarł do śluzy, Helia dochodziła już do skraju lasu.
Stój! Helia! zawołał jak mógł najgłośniej, ale chociaż okrzyk dotarł do jej uszu, widocznie
nie zrozumiała słów, gdyż tylko machnęła ręką kilkakrotnie na pożegnanie i zniknęła
w zaroślach.
Zdawał sobie sprawę, że zjazd dzwigiem i bieg na przełaj przez kosmodrom pochłonie
zbyt wiele czasu. Nie dogoniłby jej, zanim przekroczy linię mgieł . Lecz jeszcze nie wszystko
było stracone. Skoczył do przedsionka i pochwycił plecowy motolot.
Zapięcie pasów zajęło zaledwie kilka sekund. Zwist wyrzucanego z dysz powietrza przerwał
ciszę panującą dotąd na kosmodromie. Maszyna uniosła Rosta w górę i pomknęła w kierunku
lasu. Helii już, co prawda, nie widział, ale pamiętał dobrze, w którym miejscu zniknęła
jej ciemna sylwetka.
Po chwili leciał już nad koronami sosen. Widział wyraznie w dole niskie krzaki jałowca i
kępy wrzosu. Na próżno jednak wypatrywał Helii. Czyżby zdążyła już przekroczyć granicę ?
Pole siłowe musiało być gdzieś niedaleko.
Wzbił się nieco wyżej, aby ogarnąć wzrokiem szerszy obszar lasu i powoli zataczał w
powietrzu koła, zbliżając się, to znów oddalając od skraju lądowiska. Nagle wydało mu się,
że dostrzega w odległości kilkudziesięciu metrów wśród zarośli ciemną sylwetkę ludzką.
Pchnął natychmiast maszynę w tym kierunku, ale las w tym miejscu był gęstszy i korony
sosen zasłoniły pole widzenia.
Zniżył lot. Jeszcze jedna, niemal odruchowa próba przeskoczenia gęstwiny i nim zdążył
uświadomić sobie co się stało, niespodziewanie otoczył go mleczny obłok.
Oślepiający błysk. Jakaś potężna siła zepchnęła ciało Rosta w dół, podrzuciła w górę, potem
znów pchnęła w dół. Uderzył nogami o coś twardego i przekoziołkował, padając na
wznak.
Mgła pierzchła. Rost zerwał się z ziemi, lecz nim zdążył ponownie włączyć silnik, z
przerażeniem ujrzał, że wprost na niego wali się ogromny, szary blok skalny.
Uskoczył w bok. W tym samym momencie dostrzegł, iż z góry stacza się w jego kierunku
ze wzrastającą szybkością inny ciemny kształt.
Znów uskoczył. To, co wydało się blokiem skalnym, było jak gdyby przednią ścianą Jakiegoś
wydłużonego potwora, który przemknął cicho obok Rosta i zniknął. Lecz już zbliżały
się dwa inne z boku i z góry. Już, już miały go zmiażdżyć...
Wiedziony jakimś instynktem, w ostatniej chyba chwili przypadł do ziemi. Czyżby
mechaniczne potwory nie były w stanie go dosięgnąć? Było Ich chyba coraz więcej.
Nadlatywały ze wszystkich kierunków, jedne nisko tuż nad powierzchnią ziemi, ocierając się
niemal o plecy Rosta, inne wyżej, jakby szukając ukrywającej się w dole ofiary. Ale czy było
możliwe, aby on, Rost, był rzeczywiście obiektem ataku tych machin? Powoli opanowywał
rozdygotane nerwy. Bloki przelatywały nieustannie, lecz obecnie poczynał dostrzegać w ich
ruchu pewną regularność. Tworzyły kilka strumieni, biegnących na różnych wysokościach i w
różnych odległościach od miejsca, w którym leżał. To, że dybią na jego życie, było
oczywiście złudzeniem.
Jaskiniowiec na skrzyżowaniu wielkich arterii komunikacyjnych nowoczesnego miasta ...
Tak by z pewnością powiedziała Helia... i chyba miałaby rację.
Helia... Co się z nią w tej chwili dzieje? Pod wpływem wstrząsających wrażeń zupełnie
zapomniał, że przyleciał tu właśnie po nią.
Odpiął pasy motolotu i począł czołgać się w przypadkowo wybranym kierunku. Byle jak
najprędzej wydostać się z tego piekła.
Jaskiniowiec na jezdni pomyślał znów z goryczą.
Nie obawiaj się! Możesz wstać! usłyszał nagle głos Helii.
Gdzie jesteś?! zawołał, rozglądając się wokoło.
Niedaleko. Wstań!
Podniósł się z ziemi. Teraz dopiero dostrzegł, że znajduje się na dnie jakby gigantycznej
studni, której ściany tworzą niebotyczne gmachy. Wielkie szare bloki wyskakiwały
nieustannie ze ścian budowli i ginęły w niezrozumiały sposób we wnętrzu innych gmachów.
Nie był zresztą w stanie zastanawiać się nad tym, gdy co chwila przebiegały obok niego
ogromne cielska machin. Wrażenie było zbyt silne, jak na jego wyczerpany chorobą i
ostatnimi przeżyciami system nerwowy.
Gdzie mam iść? W jakim kierunku?
Widzisz ten gmach, po twojej lewej ręce? usłyszał znów głos Helii.
Tak. Widzę. To ta sama... iglica?
Ta sama. Spójrz uważnie! Czy widzisz ciemną, okrągłą plamę wysoko na ścianie?
Nie widzę. Gdzie?... urwał i nagle zawołał z przejęciem: Tak! Widzę ją! Teraz się
ukazała!
Dobrze. Staraj się nie spuszczać z niej wzroku. l chodz! Spokojnie, wolno. Nie ma się co
spieszyć...
Plama była niewielka, podobna do wirującej, okrągłej tarczy. Począł iść w tym kierunku,
starając się nie myśleć o tym, co działo się wokół niego.
Czym była owa plama? Czyżby urządzeniem sygnalizacyjnym? Kierunkowskazem?...
Chyba nie...
W tym momencie uświadomił sobie, że nie była to ani plama, ani wirująca tarcza, lecz
otwór. Otwór w ścianie?... Okno?... Nie, to nie mogło być okno. To chyba wylot długiej
rury?...
A może raczej korytarza. Widział wyraznie w perspektywie daleki prześwit tunelu. Teraz
dopiero zauważył ze zdziwieniem, że przerażający obraz pędzących ze wszystkich stron
machin znikł.
Znajdował się już we wnętrzu owego korytarza, wznoszącego się stromo w górę. Korytarz
był z pewnością złudzeniem, sztucznie wywołaną, narzuconą mu halucynacją. O tym mówił
rozsądek. A jednak... Po tym, co przeżywał przed paru minutami, ów długi tunel o gładkich,
Jakby wypolerowanych ścianach wydawał się dobrze znaną, zaciszną ścieżką prowadzącą do
domu...
Wylot korytarza wypełniały mleczne opary, lecz przekroczył je śmiało, bez cienia obawy.
Był znów w lesie otaczającym lądowisko.
*
Mia czekała w sterowni przy ekranie obserwacyjnym.
Gdzie Helia? zapytała cicho.
Została odrzekł unikając jej wzroku. Miałaś rację. Ona już jest ICH!...
Zapanowało milczenie.
Rost usiadł przy pulpicie sterowniczym i patrzył w zamyśleniu na szeregi przycisków i
lampek kontrolnych.
No, cóż... powiedział po chwili. Polecimy sami...
Mia poruszyła się niespokojnie.
Widzisz, Rost... podjęła niepewnie. Ja też... nie chcę opuszczać Ziemi.
A myślisz, że ja chcę?! krzyknął prawie. Ale przecież musimy. Nie ma innego wyjścia.
Przecież zdajesz sobie sprawę, że jeśli zostaniemy tu choćby tylko dwa dni, może stać
się z nami to, co stało się z Helia. Jeśli ona...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]