[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W półmroku za jego plecami przemknął w stronę Bazaru zgarbiony cień człowieka
w lekkim płaszczu.
Poznań, środa sierpnia , dwudziesta druga z groszami
Ustawione w najciemniejszym kącie gabinetu polowe łóżko Kaczmarka jęknęło pod
ciężarem bezwładnego cielska komisarza.
Kaczmarek założył ręce pod głowę i wpatrzył się w rysy na suficie. Choć skronie
pulsowały mu na alkoholowym dopingu, jego myśli były teraz czyste i klarowne. Dziwna
sprawa, pomyślał, błądząc wzrokiem po chropowatej powierzchni. Pomyślmy, co my tu
mamy? Na początek denat w bramie burdelu. Ale jakiś taki ładny ten nieboszczyk, zupełnie
niepasujący do tego przybytku. Dobrze ubrany, palce delikatne jak u pianisty. W zaciśniętej
pięści banknot, który jakimś cudem uszedł uwadze napastnika. A raczej rzeznika, bo ktoś, kto
chodzi z wojskowym bagnetem pod płaszczem, na pewno nie jest normalny. Zadzgany ma
przy sobie pieniądze, nawet sporą kwotę, ale one nie interesują mordercy ani trochę. Wygląda
na to, że interesują go tylko dokumenty zaatakowanego. O ile przyszły denat w chwili ataku
w ogóle miał swoje dokumenty przy sobie.
Hmmm... Dziwne to jakieś. Nietypowe. I ten zabity facet, który ponoć nigdy nie był
widziany w przybytku madame Gładeckiej - i ten napastnik, który nie połasił się na bejmy*.
* bejmy - pieniądze
I oczywiście nikt niczego nie widział.
Jak zwykle w takich przypadkach. A potem przychodzą dwaj smutni faceci z
Dwójki . I okazuje się, że zadzgany to ich oficer. Przypadek? Zapewne. Albo i nie. Cholera
wie...
Zaraz, zaraz, co powiedział ten cały Wojcieszak?! %7łe przed morderstwem widział
kogoś podejrzanego na Kantaka. Ten facet chodził i zaglądał w bramy, jakby czegoś szukał.
Czego? Może miejsca, w którym w nocy najłatwiej zabić człowieka?
Komisarz ziewnął przeciągle i nagle przypomniał sobie dumną twarz doktora
Marciniaka powtarzającego: W końcu to mój syn . Cholera, zmarnowałem całe popołudnie!
- stuknął się w czoło. Nie sprawdziłem, czy gdzieś w Poznaniu sprzedają te zafajdane
niemieckie papierosy. Overstolz , czy jakoś tak... Nagle doznał olśnienia. Na pewno kurzą je
na tysiące żołnierze Wehrmachtu, którzy właśnie przewalają się w pociągach przez Polskę,
wracając z wojny do Rzeszy! Na pewno zapluwają kolejowe nasypy i śmiecą na potęgę
niedopałkami. Czy to jeden z nich zapuścił się do bramy na Kantaka? Może szukał uciech, a
przy okazji sprzątnął oficera sojuszniczego wywiadu? Nonsens! Zupełny nonsens!
A może tropem jest ten bagnet, którym posługuje się napastnik? Skąd można wziąć
takie ostrze? Z muzeum? Niekoniecznie. Pełno tego żelastwa po domach od czasów
powstania w osiemnastym. Kto służył w armii Keisera Wilhelma albo poszedł do powstania,
zatrzymał sobie to żelastwo na wiecznej rzeczy pamiątkę. Zlepy tor. Bzdura. Kicha.
Tak czy owak, trzeba zacząć od tych papierosów. I to jak najszybciej, zanim ci z
Dwójki też coś zwąchają, pomyślał ostatkiem trzezwych szarych komórek.
Na wspomnienie mydłków z wywiadu Kaczmarek przekręcił się na bok. Chwilę
pózniej jego gabinet wypełnił się miarowym, chrapliwym sapaniem.
Poznań, środa sierpnia , kwadrans po dwudziestej drugiej
- Jestem! - Mocne pacnięcie w plecy oznajmiło Krzepkiemu, że jego kolega Pióro
dotrzymał danego przed kwadransem słowa.
Wyglądał na zziajanego, ale szczęśliwego. Jakby zrzucił z ramion, a może raczej z
duszy potężny problem.
- No to, Januszku, do ataku! - zakomenderował Krzepki. - Wracamy do Arkadii !
- Jak to wracamy?!
- A tak, prawda. Ja wracam, a ciebie serdecznie zapraszam. Nie widzieliśmy się już
chyba ze dwa lata?
- Ostatnim razem, gdy byłeś na urlopie przed ofensywą na Charków - przypomniał
Pióro.
Chwyciwszy się po staremu za bary, przeszli w przyjacielskim uścisku na drugą stronę
ulicy. Pod parasolami kawiarni zrobiło się nieco luzniej. Starsi, co bardziej stateczni klienci,
udali się już dawno do domów. Zniknęli też dwaj niemieccy żołnierze, których Krzepki
widział tu po siódmej. Powietrze zrobiło się bardziej rześkie i zachęcające do rozmowy pod
gołym niebem.
- Słyszałeś tę historię z Grubberem? - zagadnął Krzepki, nim nad stolikiem pochylił
się usłużnie krępy kelner.
- Tak. Kupa śmiechu, a może raczej nie ma się z czego śmiać? - odparł nieco
filozoficznie Pióro.
- Uśmiechał się tajemniczo, spoglądając uważnie na kolegę.
- A co ty właściwie teraz robisz, Januszku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]