[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w dłoni Millera drgnął. %7łołnierz upadł, obaj intruzi szybko wsunęli się do środka i
zaryglowali za sobą drzwi. Na ich widok dwóch szeregowców SS zaczęło unosić broń, lecz
Miller był szybszy.
- Jezu... - jęknął Andrea.
Miller po raz pierwszy słyszał, by Grek wzywał Boga nadaremno, ale przyczyna była
zrozumiała.
Znajdowali się w olbrzymiej hali. Było tu niewielu ludzi. W środku - jakieś sto metrów od
nich - stał pomalowany w czarno-białą szachownicę cylindryczny obiekt, wyglądający na
pierwszy rzut oka jak wulgarna zabawka dla dziecka olbrzyma.
Nie była to jednak zabawka, ale rakieta, na dodatek tak przekraczająca rozmiarami wszystkie
rakiety, jakie dotychczas widzieli, że ich zatkało.
Rakietę otaczała skomplikowana wyrzutnia, w górze nocna bryza delikatnie wybrzuszała sieć
maskującą. Z różnych miejsc pękatego korpusu wychodziły elastyczne rury, które znikały za
osłonami o specjalnej konstrukcji, wykutymi w ścianach... no, wielkiej groty, nie był to
bowiem krater sensu stricto lecz jaskinia po lawie, skąd wydostawała się ona na powierzchnię
trzema ujściami o znacznie mniejszym przekroju. W jednym z nich ustawiono rakietę.
- Robi wrażenie - stwierdził Miller.
Andrea jedynie pokiwał głową.
Za ich plecami rozległo się łomotanie w stalowe drzwi.
Miller zatarł ręce. Byli w miejscu, gdzie należało wykorzystać jego wyjątkowe zdolności -
umiejętność precyzyjnego i "delikatnego" niszczenia, w czym był jednym z najlepszych
specjalistów na świecie.
- Teraz posłuchaj - powiedział kapral Miller do pułkownika Andrei i otworzył dużą drewnianą
skrzynię. Andrea słuchał. Po kilku minutach schował do chlebaka cztery pakiety i ruszył w
kierunku wyrzutni. Pogwizdując, wszedł schodkami tam, gdzie jego zdaniem były silniki.
Przylepił plastik i w odpowiednie miejsce wsunął zapalnik z ośmiogodzinnym opóznieniem.
Złamał go i wyjął bezpiecznik.
Odwrócił się i ujrzał przed sobą naukowca.
- Testy - wyjaśnił Andrea. - Telemetria.
Mężczyzna bez słowa wskazał palcem na ładunek. Już zaczął otwierać usta, kiedy Andrea
powiedział:
- A, rozumiem... - i jednym kopniakiem posłał go z platformy na beton kilka metrów w dół.
Nigdzie nie było widać Millera.
Miller poszedł sprawdzić miejsce, gdzie ze ściany wychodziło kilka elastycznych rur o dużym
przekroju. Nad znajdującymi się tam drzwiami widniał napis: BRENNSTOFF. Paliwo.
Otworzył drzwi. W pomieszczeniu nie było strażników, jedynie inżynier w brązowym kitlu.
Na widok Millera skinął głową.
Wykute w skale pomieszczenie było prostokątne i jaskrawo oświetlone. Na podłodze -
niczym śpiące świnie - leżały szeregi wielkich stalowych beczek. Część była grubościenna i
skonstruowana tak, by wytrzymać duże ciśnienie wewnętrzne - w nich musiał być płynny tlen
- część natomiast nitowana. Patrząc na te nitowane, Miller poczuł ukłucie żalu... Ileż to się
zmarnuje dobrego alkoholu. Westchnął, wyjął z kieszeni pudełko z narzędziami i poszedł
wzdłuż przewodów, by znalezć miejsce, gdzie się zaczynały. Znalazł stojące tuż obok siebie
dwa zbiorniki - jeden z tlenem, drugi z alkoholem. Tak jak się spodziewał, oba były
zaopatrzone w typowe, stosowane przez Luftwaffe przepływowe przyrządy pomiarowe,
umieszczone pod zaworem wypływowym. Nucąc pod nosem, wyjął z kieszeni tubkę, w jakiej
konfekcjonuje się smar. Odkręcił ją, wycisnął trochę masy na drewnianą szpatułkę i zaczął
grubo pokrywać wybrane miejsca.
- Wer da? - rozległ się głos przy jego uchu.
Miller odwrócił się - stał przed nim esesman z wycelowanym w niego pistoletem
maszynowym.
- Konserwacja - odparł.
- Was?
Podsunął esesmanowi tubkę pod nos.
- Smar, debilu. Pomacaj.
%7łołnierz najwyrazniej obawiał się o swój czyściutki mundur, warknął bowiem:
- Nein! - i odsunął dłoń Millera.
- Jak chcesz - powiedział Miller, który miał wrażenie, że jego ciało zalewa śmiertelny pot. -
Jeszcze tylko dwadzieścia i gotowe.
%7łołnierz mruknął i opuścił broń.
- Pracuj dalej.
- Skąd to całe zamieszanie? - spytał Miller.
- Ktoś ukradł w łazni dwa mundury i wszyscy poszaleli - odpowiedział esesman. - Teraz
przestały działać telefony i idioci z Wehrmachtu spanikowali. - Ziewnął. - Będzie trochę
roboty, ale nie ma co się trząść.
Miller jęknął, przeszedł do następnego zbiornika, odkręcił pokrywę wskaznika poziomu
paliwa i wcisnął do niego pastę. Był to jego osobisty wynalazek, a składał się ze zmielonego
węglika krzemu, magnezu, tlenku żelaza i sproszkowanego aluminium. Kiedy oś wskaznika
paliwa zacznie się kręcić, węglik krzemu się rozgrzeje, po osiągnięciu odpowiedniej
temperatury magnez się zapali, a proszek aluminiowy wejdzie w reakcję z tlenkiem żelaza.
Dojdzie do reakcji nazywanej przez chemików egzotermiczną, co w praktyce oznacza, że
powstanie cholernie wysoka temperatura, zdolna topić żelazo i beton. Oczywiście także
wystarczająco wysoka, by zapalić alkohol. Jeśli przypadkiem któryś ze zbiorników tlenu
okaże się nieszczelny, cała fabryka V4 zostanie unieruchomiona. Może nawet zniszczona.
Osobiście skłaniał się ku temu, że zostanie zniszczona.
Dla pewności nasmarował jeszcze parę mierników, potem wsadził ręce w kieszenie i
pogwizdując wyszedł spacerowym krokiem z magazynu paliw. Przy drzwiach czekał Andrea,
ze schmeisserem w gotowości, jakby stał na warcie.
- Hej ty! - krzyknął na niego Miller.
Andrea wyprężył się na baczność.
- Za mną! - rzucił Miller i zaczął się wspinać w górę ściany krateru. Maszerował szybko,
poczuł jednak nagłe zmęczenie w nogach, zaczęło mu dudnić w głowie i trudno mu się
oddychało. Przeskakiwali z kamienia na kamień, aż doszli do zasłony z brezentowych płacht i
sieci maskujących. Krater w dole był rozjaśniony niebieskawym światłem silnych lamp.
Wdrapywali się dalej skalną ścianą, by nie spóznić się na umówione spotkanie.
Na korytarzu przed lazaretem było rojnie jak w mrowisku i nikt nie zwracał uwagi na dwóch
esesmanów z noszami. Mallory i Carstairs znieśli Spira schodami w dół. Wyglądało na to, że
właśnie kończy się zmiana, bo korytarzem szła kolumna greckich robotników. Było tu
niewiele żarówek, cuchnęło gotowanym kiepskim ryżem i nie najlepiej czyszczonymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl