[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawiedliwy, ale on nie wie, jak się ma do tego zabrać, i życzy mu tylko, by ujęły się za nim
wpływowe osoby. To się też na pewno stanie i ostatecznie wszystko dobrze się skończy, lecz
na razie, jak to wnosi z humoru pana prokurenta, sprawa wcale nie stoi dobrze. Nie
przywiązywałam naturalnie wiele wagi do tych słów, starałam się też uspokoić tego głupiego
woznego, zabroniłam mu mówić o tym wobec innych i uważam to wszystko za bzdury. Mimo
to byłoby dobrze, gdybyś Ty, Drogi Ojcze, zechciał w ciągu swojej najbliższej wizyty tę
sprawę zbadać i jeśli zajdzie rzeczywiście potrzeba, interweniować w niej z pomocą Twych
szerokich znajomości. Gdyby jednak, co jest najprawdopodobniejsze, nie było to konieczne,
będzie przynajmniej Twoja córka wkrótce mieć sposobność uściskania Cię ku swej wielkiej
radości!"
- Dobre dziecko - powiedział wuj skończywszy czytać i otarł sobie z oczu kilka łez.
K. przytaknął. Wskutek różnych przeszkód w ostatnich czasach zupełnie zapomniał o
Ernie, zapomniał nawet o jej imieninach, a historia z czekoladą była widocznie w tym celu
zmyślona, aby go wziąć w obronę przed wujem i ciotką. To go wzruszyło i czul, że bilety do
teatru, które postanowił odtąd regularnie jej przysyłać, nie będą na pewno dostateczną
nagrodą, lecz do odwiedzin w pensjonacie i do rozmowy z młodą osiemnastoletnią
gimnazjalistką nie był obecnie usposobiony.
- I co teraz powiesz? - spytał wuj, który dzięki listowi zapomniał o całym pośpiechu i
zdenerwowaniu i przelatywał go powtórnie.
- Tak, wuju - powiedział K. - to jest prawda.
- Prawda? - zerwał się wuj. - Co jest prawdą? Jak to może być prawdą? Co za proces?
Chyba nie proces karny?
- Proces karny - odpowiedział K.
- I ty tu siedzisz spokojnie, mając na głowie proces karny? - wolał wuj coraz głośniej.
- Im jestem spokojniejszy, tym lepiej to dla jego wyniku - powiedział K. znużony - nic się
nie bój.
- To mnie nie może uspokoić - krzyczał wuj. - Józefie, kochany Józefie, pomyśl o sobie, o
swoich krewnych, o naszym dobrym nazwisku! Byłeś dotychczas naszą chlubą, nie możesz
stać się naszą hańbą. Twoja postawa - popatrzył na K. z przechyloną w bok głową - nie
podoba mi się, tak nie zachowuje się ktoś niewinnie oskarżony, a czujący się jeszcze na
siłach. Powiedz mi tylko prędko, o co chodzi, bym ci mógł pomóc. Chodzi naturalnie o bank?
- Nie - powiedział K. i wstał - ale mówisz za głośno, kochany wuju, wozny stoi
prawdopodobnie za drzwiami i podsłuchuje. To nie jest dla mnie przyjemne. Wyjdzmy raczej.
___________________________________________________________________________
Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 43
eBook Elektroniczna Księgarnia
Odpowiem ci potem na twoje pytania, jak tylko będę umiał. Ja wiem bardzo dobrze, żem
winien zdać rachunek rodzinie.
- Słusznie! - krzyczał wuj - bardzo słusznie, śpiesz się tylko, Józefie, śpiesz się!
- Muszę tylko wydać jeszcze kilka zleceń - powiedział K. i zawołał telefonicznie do siebie
swego zastępcę, który też wszedł po chwili. Wuj w swoim zdenerwowaniu wskazał mu ręką,
że to K, kazał go wezwać, co zresztą i tak nie ulegało wątpliwości. K. stojąc przed biurkiem i
biorąc do ręki różne papiery tłumaczył cicho młodemu, chłodno, ale uważnie słuchającemu
człowiekowi, co trzeba jeszcze dziś pod jego nieobecność załatwić. Wuj tymczasem
przeszkadzał mu przez to, że stał z szeroko otwartymi oczyma, nerwowo zagryzając wargi,
nie przysłuchując się zresztą, ale już same pozory przysłuchiwania się dostatecznie
krępowały. Potem zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem, raz po raz przystawał przed
oknem czy przed którymś z obrazów, przy czym wciąż mu się wyrywały z ust okrzyki: - To
dla mnie zupełnie niepojęte! - albo - Chciałbym teraz wiedzieć, co z tego wyniknie! - Młody
człowiek zachowywał się tak, jakby nic z tego nie zauważył, spokojnie wysłuchiwał do końca
zleceń K., zanotował sobie niektóre i odszedł, ukłoniwszy się zarówno K., jak i wujowi, który
właśnie odwrócił się do niego plecami, patrzał przez okno i w wyciągniętych rękach miął
firanki. Ledwo się drzwi zamknęły, już wuj wykrzyknął:
- Wreszcie poszedł sobie ten pajac, teraz możemy i my wyjść. Wreszcie! Niestety, nie
można było skłonić wuja, by w hallu, gdzie stało wokół kilku urzędników i woznych i którędy
właśnie przechodził zastępca dyrektora, zaprzestał dalszych pytań w sprawie procesu.
- A więc, Józefie - zaczął wuj, odpowiadając lekkim skinieniem na ukłony wokół stojących
- teraz powiedz mi otwarcie, co to jest za proces. K. zrobił kilka nic nie mówiących uwag,
pośmiał się też trochę i dopiero na schodach wytłumaczył wujowi, że nie chciał mówić
otwarcie przy ludziach.
- Słusznie - powiedział wuj - ale teraz mów.
Schyliwszy głowę, paląc szybko i nerwowo cygaro słuchał.
- Przede wszystkim, wuju - powiedział K. - nie chodzi tu wcale o proces przed zwykłym
sądem.
- To zle - powiedział wuj.
- Co? - spytał K. i popatrzył na wuja.
- To zle, uważam - powtórzył wuj.
Stali na schodach, które prowadziły na ulicę. Ponieważ portier zdawał się przysłuchiwać,
K. pociągnął wuja do wyjścia, gdzie zaraz wchłonął ich w siebie żywy ruch uliczny. Wuj,
który się uwiesił na ramieniu K., nie wypytywał się już tak natarczywie o proces. Szli nawet
jakiś czas w milczeniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl