[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzędzie zbrodni. Nauczyłem się od starego chociaŜ tyle, Ŝe
wiem, co jest morderstwem. Tak jak morderstwem było, kiedy
on... Moją matkę... Umyślnie. Tylko bez narzędzia zbrodni. W
przeciwieństwie do niego mam jeszcze motyw. Bardzo dobry
motyw. Przyzna to kaŜdy sędzia. Właściwie szkoda, Ŝe nikt się
nie dowie, dlaczego to zrobiłem albo dlaczego bym to zrobił.
Chyba Ŝe na policji strzelą mi w kanał, bo będą chcieli wie-
dzieć, co się za tym wszystkim kryje. Ci z policji mają pod do-
statkiem towaru. Wystarczy ten, który rekwirują. Jak tylko zoba-
czą, Ŝe padam na pysk, mogą wyciągnąć działkę, Ŝeby mieć
porządek w aktach. A wtedy ja podpiszę oświadczenie, Ŝe z
premedytacją zabiłem noŜem doktora Hannsa Überlendera,
sędziego. Albo Ŝe miałem zamiar go zabić. Obojętne, co mi
podsuną. Za działkę podpiszę wszystko. Niedługo i tak nie zdo-
łam juŜ nic zrozumieć. Daleko jeszcze do tego głupiego „Orien-
talu”? Jestem juŜ przy Victory. Tutaj teŜ mógłbym zacząć Ŝe-
brać. ChociaŜ nie. Jak juŜ, to pod „Orientalem”. Koniec świata
powinien mieć w sobie pewną elegancję.
— To podobno najpiękniejsze miejsce w całym Bangkoku
— powiedziała Brigitta Überlender i ponad tarasem „Orientalu”
wskazała na Chadophaya.
140
— MoŜe dla turystów — odparła dziewczyna. — Ale dla
mnie... No tak.
— Proszę wobec tego powiedzieć, jakie miejsce lubi pani
najbardziej.
— Pewien cichy zakątek w Phra Keo pod drzewem ogni-
stym. Rano słychać tam, jak modlą się mnisi i śpiewają ptaki.
Rano jeszcze śpiewają. Potem robi się za gorąco i przycho-
dzą turyści.
— Nie lubi pani turystów — stwierdziła Brigitta Überlender.
— Dlaczego?
— Nikt z nas nie lubi turystów. Wszystko niszczą.
— Ale przynajmniej za to płacą. Włóczędzy korzystają z cu-
dzej gościnności i zmywają się z podziękowaniem. Pani zda-
niem tak jest lepiej?
Dziewczyna wypiła łyk herbaty z małej filiŜanki. — Dlaczego
nie przejdzie pani do rzeczy? PrzecieŜ nie chodzi pani tylko o
to, Ŝeby wypić ze mną herbatę.
— Myślałam, Ŝe będzie lepiej, jeŜeli poczujemy do siebie -
coś w rodzaju zaufania, zanim pomówimy powaŜnie. Sądzę,
Ŝe rozmawia się łatwiej, kiedy ludzie choć trochę się znają. W
jakich krajach pani była?
— Proszę się nie wysilać. Nawet mi się tu podoba. Mimo
to... Dlaczego niby miałabym opowiadać pani o sobie? Po
prostu nie mam ochoty.
Brigitta Überlender przesunęła okulary słoneczne na czoło
i popatrzyła na dziewczynę. — Chciałabym pozwolić sobie na
taką postawę.
— To proszę zacząć od razu, zamiast brać mnie na spytki
— powiedziała dziewczyna.
— Sądzi pani, Ŝe jednak niczego się od pani nie dowiem? —
Brigitta Überlender bawiła się szeroką obrączką. — MoŜe cho-
ciaŜ spróbujemy?
— To zaleŜy. — Dziewczyna popatrzyła na drugi brzeg
rzeki, gdzie z tłumu domów nie wyrastały juŜ w górę wieŜe
hoteli. — Chodzi o pani męŜa. Dlatego teŜ nie uwierzy pani w
141
nic, co powiem. W ogóle nie warto o tym rozmawiać.
— Niech pani tak nie mówi. Nie mam aŜ tak dobrego zdania
o męŜczyznach. TakŜe o męŜach. A juŜ zupełnie nie mam go
o moim męŜu. — Brigitta Überlender znów zsunęła okulary na
oczy. — Chce pani od mego męŜa pieniędzy? Dlaczego?
Czy teŜ uwaŜa pani, Ŝe nie powinno mnie to interesować?
PrzecieŜ musi pani jakoś mi to wyjaśnić.
— Potrzebuję pieniędzy.
— O jakiej sumie pani myślała?
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. — MoŜe ze trzy-
sta marek — wyjąkała wreszcie z wahaniem.
— Czy to dla pani duŜo?
— Dość duŜo.
— Czy ma to być jakiś rewanŜ? Za co? PrzecieŜ nie moŜe
pani tak po prostu zaŜądać od kogoś pieniędzy.
— Wolałabym o tym nie mówić.
— Proszę mi powiedzieć, co się stało — spytała energicz-
nie Brigitta Überlender — Nie poszła pani z moim męŜem do
łóŜka. Nie ma co o tym mówić. Widziała go pani, jak wychodził
z salonu masaŜu? Wcale bym się tym nie przejęła. JeŜeli jest
pani specjalistką od szantaŜowania męŜów, to trafiła pani pod
zły adres.
— Nie jestem szantaŜystką! — zaprotestowała dziewczyna.
— Nigdy tego nie robiłam. Nie pozwolę zarzucać sobie cze-
goś podobnego.
— Nie? — Brigitta Überlender udała zdziwienie. — A więc
jak pani nazwie to, co zamierzała pani zrobić? MoŜe chciała
pani zaciągnąć poŜyczkę? — spytała sarkastycznie. — Nie
wygląda pani na osobę, która byłaby w stanie ją zwrócić.
Dziewczyna przełknęła ślinę. — Pani mąŜ... Pani mąŜ
chciał... Nie, nie powiem.
— No więc, cóŜ takiego chciał zrobić? Proponuję przejść
wreszcie do rzeczy. W ostateczności ja dam pani pieniądze.
142
Nie powinno to pani robić róŜnicy.
— Pani mąŜ chciał kogoś zabić. Tak! Chyba mogę juŜ sobie
pójść. — Dziewczyna skubała frędzle obrusa. — Nigdy mi pani
nie uwierzy i...
— Przeciwnie — powiedziała Brigitta Überlender. — To
staje się dla mnie coraz ciekawsze. Kogo chciał zabić?
— Pewnego chłopca. No dobrze, ten chłopiec nie jest znów
aŜ tak młody. Ma co najmniej dwadzieścia lat.
Brigitta Überlender pochyliła się nad stołem. — Zna pani te-
go chłopca? Od jak dawna?
Dziewczyna skinęła głową, a potem pokręciła nią przeczą-
co.
— Nie znam go specjalnie dobrze. Właściwie w ogóle go
nie znam. Widziałam go tylko przez chwilę.
— Jak się nazywa?
— Nie wiem. My często nie znamy się z nazwiska. Spoty- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl