[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie uraziła mnie.
- Ach tak - odpowiedział Sistonen. Odzyskał opanowanie i przyglądał mi
się lekko przekrzywiając głowę. - Pan mecenas chyba zapomniał o tym, że
stałem, trzymając ręce w kieszeniach, bardzo daleko od miejsca przestępstwa?
Potwierdziły to liczne osoby.
- Nie zapomniałem o tym. Twierdzę, że strzelał pana pomocnik, któremu
wydał pan przez telefon odpowiedni rozkaz.
Sistonen uniósł brwi. Zaśmiał się znowu, teraz już bardziej naturalnie.
- Pomocnik? Mój pomocnik? W takim wypadku należałoby wymienić
nazwisko i skończyć tę nie trzymającą się kupy pustą gadaninę.
- Dobrze, zrobię to -* powiedziałem. Zerknąłem na przewodniczącego
Petaja. Kiwnął lekko głową na znak, że rozumie. Nie będzie mi przerywał,
gdybym nawet mówił długo. A zamierzałem mówić naprawdę długo. Chciałem
przedstawić całą sprawę od samego początku. Bałem się jednak wysokiej
stawki. Miałem w ręku jeszcze karty, które będą przegrane, jeśli Sistonen nie
zrobi błędu, na który czekałem. W tym kraj u nie skazuje się za jakieś niejasne
słowa, wypowiedziane przez telefon.
Do tego, aby wszystko skończyło się po mojej myśli, brakowało jednego
nazwiska, które było nazwiskiem sprawcy.
I tylko Sistonen wiedział, kto to był.
Oparłem się lekko o pulpit. Nawet na moment nie spuszczałem wzroku z
Sistonena.
- Mamy tu do czynienia z dość zaskakującym planem perspektywicznym.
Zadziwia jego okrucieństwo i brak wszelkich uczuć, a także swoista fantazja i
zdolność przewidywania.
- Palę się z ciekawości - zauważył Sistonen. Wzruszył ostentacyjnie
ramionami i uśmiechnął się. Uśmiech był udawany, ale jego cel zupełnie
wyrazny. Zamierzał pokazać, że nie przywiązuje do mo-, jego wystąpienia
żadnego znaczenia, że nic go ono nie obchodzi.
Peta ja powiedział ostro:
- Panie Sistonen. Biorąc pod uwagę rolę, jaką odegrał pan w
przedstawionych wydarzeniach, zrobiłby pan mądrzej, nie przerywając
mecenasowi Viima.
Sistonen odwrócił się w kierunku przewodniczącego sądu, przyglądając
mu się.
- Czy Wysoki Sąd uważa, że mam nic nie mówiąc wytrzymać ten cyrk?
Brwi PetajS złączyły się u nasady nosa:
- W odpowiednim czasie będzie pan mógł zabrać głos. Może pan wtedy
wiele wyjaśnić. u - Jak Wysoki Sąd sobie życzy - powiedział Sistonen.
Sistonen odwrócił się do mnie. Jego oczy świdrowały mnie. Ciągnąłem
dalej spokojnie:
- Aby wyjaśnić tą sprawę całkowicie, muszę cofnąć się wstecz dość
daleko. Chciałem przede wszystkim zbadać przeszłość pana Sistonena. Bardzo
się namęczyłem, aby mieć we wszystkim jasność. Pan Sistonen wkroczył na
drogę życiową dość dobrze zabezpieczony. Jego dom rodzinny nie był biedny,
chociaż i niezbyt majętny...
Zerknąłem na sekretarkę. Pamiętałem, jak oczarowana objaśnieniami
Sistonena, pomyliła się, popierając go i twierdząc, że bieda nie jest żadnym
wstydem. W rzeczywistości dom rodziny Sistonena był średnio zamożnym
gospodarstwem chłopskim.
Raili instynktownie wyczuła mój wzrok i zgadła, co miałem na myśli.
Wzruszyła lekko ramionami, krągło i delikatnie zarysowanymi pod nylonową
bluzką. Znacząco zmrużyła jedno oko, ale nie uśmiechnęła się.
Wszyscy siedzący na sali sądowej zachowywali powagę.
- Pan Sistonen został studentem wiosną 1940 roku - mówiłem. - Walczył
w wojnie 1941 roku jako chorąży rezerwy, będąc dowódcą oddziału.
Prawdopodobaie nie walczył zle, ale jest to jedyny plus dla pana Sistonena.
Jestem gotów, chwaląc go mocno, podkreślić, że już w młodości był
nieustraszonym i logicznie myślącym człowiekiem, jak przystoi dobremu
żołnierzowi.
Kark Sistonena drgnął. Rzucił mi nic nie mówiące spojrzenie.
Mówiłem dalej:
- Przestępstwo, którego sposób i przebieg zaraz wyjaśnię, wymagało
również chłodnego umysłu i żelaznych nerwów. Sistonen nadawał się więc do
takiej sprawy...
Teraz oskarżyciel Karlsson wtrącił z kąta: - Za pozwoleniem Wysokiego
Sądu, pozwolę sobie za u ważyć, że Sistonena jak dotąd o nic nie oskarżano i
nie sądzono. Dlatego zachęcam mecenasa Viima do używania grzeczniejszych
form językowych.
- Proszę oskarżyciela o spokój - mruknął Pętają. Przejrzał moją taktykę.
Zacząłem przypiekać Sistonena na wolnym ogniu. Decydujący punkt mojego
wystąpienia opierał się właśnie na niczym i tylko od nerwów Sistonena zależało,
czy uda mi się zbić go z tropu i czy wyjawi pomocnika.
Jeszcze raz uniosłem brwi i spojrzałem ze zdziwieniem na oskarżyciela,
po czym ciągnąłem dalej łagodnym tonem.
- Wojna się skończyła i Sistonen powrócił do cywila jak wielu innych.
Ale teraz okazało się, że wojna a życie cywilne nie dają równych warunków
bytu. Te same zdolności okazują się nieprzydatne. Nie przeczę, że rezolutny i
opanowany mężczyzna nie poradzi sobie w cywilu, jednak niepohamowana
zuchwałość w zmienionych warunkach bytu daleko nie zaprowadzi. A już nigdy
zbytnie przecenianie własnych sił.
Wzruszyłem ramionami i ciągnąłem dalej:
- Sistonen rozpoczął studia na wydziale rolno-leśnym. Ale według
zebranych przeze mnie informacji głównie pił, bawił się i szalał w towarzystwie
kobiet. Dlatego też zaniedbał naukę...
Widziałem, jak Sistonen przygryzł wargi. W głębi duszy trochę się
wstydziłem obrazliwego, otwartego sposobu przedstawienia sprawy, ale
wybrałem go świadomie i musiałem kontynuować tę politykę dogryzania. Za
chwilę moja przemowa miała stać się bardziej dokuczliwa, a Sistonen
zwyczajem wszystkich ludzi, którym się nie powiodło, był drażliwy na punkcie
opinii o sobie.
- Po trzech latach pieniądze studenta Sistonena skończyły się. Musiał
wykonać przymusowe lądowanie i udać się do szkoły rolniczej, gdzie zdał
egzamin tecłmika-rolnika i otrzymał używany obecnie tytuł astrologa...
przepraszam, agrologa.
Ten błąd nie był z mojej strony przejęzyczeniem. Lekki rumieniec na
twarzy Sistonena dał do zrozumienia, że nie przepadał on za aluzjami o
wróżeniu z gwiazd. Mówiłem dalej:
- Potem pan Sistonen pracował w wielu gospodarstwach rolnych. Nawet
tutaj przed sądem stwierdzał, że wykonywał specjalne funkcje . Jak Wysoki
Sąd chyba wyczytał z gazet, zorganizowano na mnie zamach, kiedy
dowiedziano się o pewnych sprawach.
Sistonen wciągnął powietrze. Oczy iskrzyły mu się niebezpiecznie.
- Czy pan mecenas oskarża mnie też o zorganizowanie tego zamachu? Co
to są za cholerne aluzje?
- Wyjaśniam tylko tło sprawy - powiedziałem ugodowo. - Po wyjściu ze
szpitala pozostało mi tyle czasu, że zdążyłem, między innymi, połączyć się
telefonicznie z dawnymi pracodawcami pana Sistonena. Dowiedziałem się, że
zmieniał ciągle miejsca pracy. Jako przyczynę wymieniano w jednych
przypadkach pijaństwo, w innych skandale obyczajowe. A paru ziemian wręcz
zwracało uwagę na to, że pan Sistonen nie bardzo odróżniał swoje od cudzego.
Worki z mąką, jak słyszałem, znikały z wozów młynarskich bardzo zręcznie, ale
pieniądze nie wpływały do właścicieli.
Sistonen znów spojrzał na mnie gwałtownie, ale zacisnął zęby. Z jego
oczu wyczytałem, że wewnętrznie cały kipi.
Bardzo powoli i z zimną krwią mówiłem dalej:
- Doszliśmy do czasu, kiedy Sistonen otrzymał pracę u dyrektora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]