[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pomógł mi nabrać szacunku do siebie, za to kim jestem, a nie za to,
kim inni ludzie chcieliby mnie widzieć. Zawdzięczam mu tak wiele
...a wszystko, co mogÅ‚am dla niego zrobić, to trzymać go za rÄ™kÄ™ i pa­
trzeć, jak umiera. Czasami - dodała ze ściśniętym gardłem- kiedy
o tym myślę, chce mi się krzyczeć.
- To minie - powiedział Chance, gładząc ja po włosach.
- Minie? - podniosÅ‚a na niego pociemniaÅ‚e spojrzenie. - Czy w koÅ„­
cu o nim zapomnÄ™?
~ Nigdy nie zapomina siÄ™ momentu Å›mierci ukochanej osoby - po­
wiedział cicho. - Jednak nauczysz się z tym żyć. Nie pozwolisz, aby
śmierć kierowała twoim życiem. Ale nigdy nie zapomnisz.
- Ale z nas para, co? - powiedziaÅ‚a Reba ochryple. - Tobie nie po­
zostało z dzieciństwa nic, poza złymi wspomnieniami i pragnieniem
szukania zÅ‚ota. A ja...  rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ gorzko - ja mam zÅ‚e wspo­
mnienia i pięćdziesiąt procent udziałów w bezwartościowej kopalni
turmalinu. To nie może być przypadek, że się spotkaliśmy.
Przez ciało Chance'a przebiegł gwałtowny jak błyskawica dreszcz.
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Nic - odpowiedziała, wpatrując się w niego ze zdziwieniem. -
Bóg musi mieć poczucie humoru. To wszystko.
Nie rozumiała, dlaczego spogląda na nią tak zimno, a jego pałce
zacisnęły się na jej ramionach, aż poczuła ból. Powoli uścisk zelżał.
- 5 7 -
- Co siÄ™ staÅ‚o? spytaÅ‚a, zaskoczona bólem, gniewem i innymi emo­
cjami, które wyczuła pod jego pozornym spokojem.
- Nic. - Chance zaklął. - Jestem głupcem, że leżę tutaj, zadaję ci
pytania, które sprawiająci ból, gdy tyle radości sprawiłoby ci, gdybym
wziÄ…Å‚ ciÄ™ w ramiona. Pozwól mi siÄ™ przytulić, chaton - szepnÄ…Å‚.  Kie­
dy cię całuję, zaczynam wierzyć, że wszystko jest możliwe.
Jego proÅ›ba byÅ‚a dla Reby kuszÄ…ca. ZapomniaÅ‚a, jak dziwnie zare­
agował, gdy wspomniała, że jest właścicielką bezwartościowej kopal*
ni. Zapomniała, jaki ból sprawiły palce zaciskające się na jej ciele.
PoddaÅ‚a mu siÄ™ bez chwili wahania, tuliÅ‚a go i pozwoliÅ‚a mu siÄ™ przy­
tulać, aż zapomniała o wszystkim. Liczyło się tylko bicie jego serca
i gÅ‚os, który szeptaÅ‚ jej w ucho sÅ‚owa z dziwnym, chropawym akcen­
tem. Jego rÄ™ce Å›lizgaÅ‚y siÄ™ po jedwabnej bluzce; przyciskaÅ‚ dziewczy­
nę mocno do siebie, aż ogarnęła ją fala ciepła.
Obrócił się tak, że przykrył ciałem jej ciało w długiej pieszczocie.
DÅ‚onie Reby instynktownie przesunęły siÄ™ z jego barków, wzdÅ‚uż ra­
mion do mięśni grzbietu, ze zmysłowością, którą starała się ukryć, ale
Chance przytuliÅ‚ jÄ… i przekonywaÅ‚, ile sÅ‚odyczy można znalezć w dzi­
kim zapamiętaniu. Gdy zbliżył usta do jej warg, jego język był gorący
i twardy, a pocałunek trwał, dopóki Reba nie wyprężyła się pod nim,
tłumiąc krzyk, ogarnięta żądzą tak dziką jak jego żądza.
Powoli Chance oderwał usta, lecz za chwilę znów obsypał Rebę
pocałunkami. Uniósł głowę i patrzył na jej miękkie wargi i piersi,
z których dobyło się długie westchnienie. Gdy pocałował miejsce,
gdzie wyczuwał puls bijący na szyi, odchyliła głowę i wyprężyła się
nagle.
Chance przemawiał do niej miękko, wypowiadając dziwne, obce
sylaby, które brzmiaÅ‚y jak pieszczota. Jego usta zeÅ›liznęły siÄ™ po gÅ‚ad­
kiej skórze, widocznej pod odpiętą przy szyi bluzką. Czubkiem języka
dotknął nabrzmiałej piersi, a dłonią gładził sutek. Jęknęła i podniosła
na niego spojrzenie cynamonowych oczu.
- Kiedy mnie dotykasz... nie poznajÄ™ samej siebie. Chance...?
- Jestem głupcem - szepnął. - Cholernym głupcem.
A potem jego usta ponownie przykryły jej wargi, napełniając ją
żarem i pragnieniem.
Dopiero pózniej, zbyt pózno, przypomniała sobie te słowa. Zaśmiała
się wówczas gorzko, wiedząc, że tego dnia na plaży był jeszcze ktoś,
kto zasługiwał na miano głupca. I nie był to Chance.
- 58 -
4
R e b a siedziała przy biurku w Objet d'Art i zamiast przeglądać faktury i koszto
Boga. Zwiatło igrało na gładkiej powierzchni rzezby, nadając jej niezwyk
W rzezbie zawieraÅ‚a siÄ™ kwintesencja mÄ™skiej siÅ‚y i wdziÄ™­
ku. Pod wygładzoną, wysublimowaną formą kryła się namiętność, która
wzywała Rebę odwiecznym zewem miłości.
Zamknęła oczy, lecz wciąż czuÅ‚a promieniujÄ…cÄ… obecność Tygry­
siego Boga. W jej wyobrazni rzezba uległa przeobrażeniu; miała teraz
zielonosrebrzyste oczy, czarne jak noc wÅ‚osy i wÄ…sy, elastyczne miÄ™­
śnie, które napinały się pod jej dłonią, delikatne ręce. Dotych tych rąk
wywoływał w niej bolesne niemal pragnienie, nad którym nie umiała
zapanować. Gdy zamykała oczy, czuła na sobie ciało Chance'a, a świat
kurczył się, aż nie pozostawało z niego nic, oprócz tamtej chwili na
plaży i odległego krzyku mew.
Nigdy przedtem nie rozumiała, co to znaczy pragnąć mężczyzny
w taki sposób, pełny czułości i dzikiego żaru, przepełniony potrzebą
posiadania go i sprawienia mu przyjemności. Nigdy nie zaznała tylu
szarpiÄ…cych niÄ… emocji. ZapomniaÅ‚a, kim jest, gdzie siÄ™ znajduje, za­
pomniała o wszystkim, oprócz smaku i dotyku tego mężczyzny.
Skończyli się całować i Chance zsunął się z niej. Reba poczuła się
oszołomiona i zagubiona, gdy ich ciała przestały się dotykać. Potem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl