[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szkole wyjechał gdzieś, chyba do Portland. Był policjantem, ale przydarzył mu się jakiś
incydent i wtedy wrócił na wyspę. Teraz chyba zajmuje się naprawą łodzi. Powiesz wreszcie,
do czego ci to potrzebne?
- Christian nosił nazwisko Bradford i miał domek na wyspie.
- Och - westchnęła Suzanna.
- Lilah, czy Max ju\ ci przekazał nowiny?
- Och, tak, chocia\ z pewnym opóznieniem.
- Czy podjął ju\ jakąś decyzję? Wiem, \e to dla niego wielka szansa, ale byłoby mi
bardzo przykro, gdyby musiał ju\ wyjechać.
- Wyjechać? Dokąd?
- Jeśli przyjmie to stanowisko, to ju\ w przyszłym tygodniu powinien być na
uniwersytecie. Chciałam postawić karty wczoraj wieczorem, ale Colleen narobiła takiego
zamieszania...
- Jakie stanowisko?
- Szefa wydziału historii. Myślałam, \e ju\ ci powiedział!
Lilah wzruszyła ramionami z obojętnym wyrazem twarzy.
- Widocznie nie słuchałam go uwa\nie.
Poszła do jego pokoju, ale nie było go tam. Wróciła do siebie i stanęła w otwartych
drzwiach tarasu. Niebo pokryte było chmurami. Po upalnym dniu zanosiło się na burzę. W
oddali rozległ się grzmot.
W pierwszej chwili wydawało jej się, \e to tylko złudzenie, zaraz jednak przekonała
się, \e w ogrodzie rzeczywiście ktoś jest. Och, nie, pomyślała z wściekłością. Tylko nie to.
Kolejni małoletni poszukiwacze skarbów.
Cicho zeszła po schodkach do ogrodu. Zobaczyła promień światła z latarki i
skierowała się w tamtą stronę, zastanawiając się po drodze, czy lepiej będzie znów udawać
ducha, czy zagrozić intruzom policją.
Naraz światło zgasło. Zatrzymała się, zdezorientowana, nasłuchując, ale docierał do
niej tylko odgłos własnego oddechu.
Wzruszyła ramionami i ju\ miała iść dalej, gdy naraz poczuła zimny, nieprzyjemny
dotyk metalu na szyi.
- Ani słowa - syknął ktoś do jej ucha. - Rób, co ci mówię, a nic ci się nie stanie. Jeśli
zaczniesz krzyczeć, poder\nę ci gardło. Zrozumiano?
Skinęła głową i szepnęła:
- Tracisz tylko czas. Naszyjnika tu nie ma.
- Nie baw się ze mną w kotka i myszkę. Mam mapę - usłyszała.
Przymknęła oczy i zaczęła się histerycznie śmiać.
Max z niepokojem krą\ył po swojej sypialni. Zastanawiał się, gdzie mo\e się
podziewać Lilah, Zbierało się na burzę, a jej nie było w domu. Chyba nie wymyśliła niczego
głupiego. Przypomniał sobie, jak próbowała wystraszyć poszukiwaczy skarbów, i przeszył go
zimny dreszcz na myśl, \e znów mogła czegoś takiego spróbować.
Naraz w ogrodzie rozległ się dziki, histeryczny śmiech. Max rozpoznał głos Liii i jak
szalony rzucił się w mrok.
Napastnik szarpnął ją za włosy tak mocno, \e skrzywiła się z bólu.
- Ta mapa jest fałszywa - szepnęła, zastanawiając się gorączkowo, jak wybrnąć z tej
sytuacji i odciągnąć go jak najdalej od domu. - Chodz za mną, to poka\ę ci, gdzie naprawdę
ukryte są szmaragdy.
Nie była pewna, czy jej wybieg zadziała, ale napastnik po chwili wahania mocno
pochwycił ją za obydwie ręce.
- Idz przede mną.
Poprowadziła go do miejsca, gdzie ogród graniczył z pierwszymi skalami urwiska.
- Szmaragdy są tutaj - szepnęła, wskazując na kupkę kamieni. - Pod spodem, w
metalowym pudelku.
Pochylił się nad kamieniami. Lilah ostro\nie oceniała swoje szanse. Zamierzała
gwałtownie uskoczyć i pobiec co sił w stronę domu. On jednak zrozumiał jej intencje i
gwałtownie szarpnął ją za spódnicę.
- Jeden niepotrzebny ruch i ju\ nie \yjesz - warknął. - A jeśli nie znajdę tu kamieni, to
te\ będziesz martwa.
Przybli\ył twarz do jej twarzy i w jednej chwili z wra\enia zaparło jej dech. To był
człowiek, w którym Max rozpoznał Hawkinsa.
Naraz w mroku rozległo się przekleństwo. Lilah patrzyła z przera\eniem na Maksa,
który wyskoczył z ciemności prosto na napastnika. Po chwili jej przera\enie przeszło w grozę,
gdy w ręku Hawkinsa błysnął nó\. Bez namysłu skoczyła mu na plecy. Ostrze o centymetry
minęło twarz Maksa.
- Uciekaj! - krzyknął do niej Max, obiema rękami przytrzymując przegub krępego
marynarza. Tarzali się po trawie i byli ju\ na samym skraju urwiska. Lilah pobiegła, ale nie w
stronę domu. Znalazła kamień i zamierzyła się, wyczekując dogodnej chwili. Głowa Maksa
uderzyła o kamień, ostrze no\a prześlizgnęło się po jego skroni. Lilah stała jak skamieniała,
niezdolna się poruszyć. Nie mogła rzucić kamieniem, bo walczący przemieszczali się zbyt
szybko. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl