[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właśnie nad Morzem Kalifornijskim, kiedy przysłali po mnie automatyczny stratolot. Nie
powiedziano mi, po co jestem potrzebny. Potem Lord Kradgy powiedział, że został odnaleziony
jeden z członków Ekspedycji, i myślałem... Lecz nic mi nie mówił o twojej pamięci. Więc... więc
pamiętasz... tylko Ziemię?
Wydawało się, że błaga o zaprzeczenie.
- Pamiętam tylko Ziemię - powiedział Falk postanowiwszy nie poddawać się wzruszeniu
chłopca, jego naiwności i dziecięcej szczerości jego twarzy i głosu. Musiał zakładać, że Orry nie
był tym, kim wydawał się być.
A jeśli był?
Nie dam się więcej oszukać, pomyślał Falk z gorzką zawziętością.
Oczywiście, że się dasz, odparła inna część jego umysłu. Dasz się oszukać, jeśli tak będą chcieli,
i nie ma sposobu, żeby się temu przeciwstawić. Jeśli nie zadasz żadnego pytania temu chłopcu, aby
nie słyszeć w odpowiedzi kłamstwa, wówczas kłamstwo zwycięży całkowicie, a cała twoja podróż
nie przyniesie nic oprócz milczenia, kpin i wstrętu. Chciałeś poznać swoje imię. Ten chłopiec je
tobie dał: przyjmij je.
- Czy możesz mi powiedzieć, kim... kim jesteśmy? Chłopiec ochoczo podjął swój niezrozumiały
bełkot i zaraz zamilkł pod niepojmującym spojrzeniem Falka.
- Nie pamiętasz języka kelshak, prech Ramarren? - Był bliski płaczu.
Falk potrząsnął głową.
- Kelshak jest twoim ojczystym językiem?
- Tak - odparł chłopiec. - I twoim - dodał nieśmiało.
- Jak w tym języku brzmi słowo  ojciec"?
- Hiowech. Lub wawa, tak mówią dzieci. - Błysk szczerego smutku przemknął po twarzy
Orry'ego.
- Jak zwracałbyś się do starego człowieka, którego szanujesz?
- Jest wiele słów bliskoznacznych, takich jak: prevwa, kioinap, ska n-gehoy... Niech pomyślę,
prechno. Tak długo nie mówiłem w kelshak... Prechnoweg... można też użyć równoznacznych:
tiokioi lub previotio...
- Tiokioi. Powiedziałem kiedyś to słowo, nie... nie wiedziałem, skąd je znam.
To nie był wiarygodny test. Nie było takiego. Nigdy nie mówił wiele Estrel o swoim pobycie u
starego Słuchacza w Lesie, lecz przecież mogli poznać każde jego wspomnienie - wszystko, co
kiedykolwiek powiedział - kiedy mieli go w swych rękach oszołomionego narkotykami podczas
ostatniej nocy lub przez kilka nocy. Nie wiedział, co zrobili, nie wiedział, co sam może zrobić lub
co powinien. A już absolutnie nie wiedział, czego chcieli. Wszystko, co mu zostało, to iść przed
siebie próbując dowiedzieć się, czego sam chce.
- Możesz poruszać się tu swobodnie?
- O tak, prech Ramarren. Władcy są bardzo dobrzy. Bardzo długo szukali innych członków
Ekspedycji, tych, którzy mogli pozostać przy życiu... Może wiesz, prechno, czy ktoś jeszcze?
- Nie wiem.
- Wszystko, co Kradgy zdążył mi powiedzieć, kiedy przybyłem tu kilka minut temu, to to, że
żyłeś w lesie we wschodniej części kontynentu wśród jakiegoś dzikiego plemienia.
- Opowiem ci o tym, jeśli będziesz chciał. Ale najpierw ty mi coś powiedz. Nie wiem, kim
jestem, nie wiem, kim ty jesteś, co to była za Ekspedycja, czym jest Werel?
- Jesteśmy Kelshyanami - zaczął chłopiec ze skrępowaniem, w widoczny sposób zakłopotany
wyjaśnianiem czegoś tak oczywistego komuś, kogo uważał za przewyższającego go nie tylko pod
względem wieku - z Narodu Kelshak na Werel, przybyliśmy tutaj na statku o nazwie ,.Alterra"...
- Po co tu przybyliśmy? - zapytał Falk pochylając się do przodu.
Powoli, co jakiś czas cofając się i uzupełniając, odpowiadając na setki pytań, Orry ciągnął
opowieść, dopóki nie zmęczył się mówieniem, a Falk słuchaniem, a podobne do welonów ściany
nie rozjarzyły się światłem zachodzącego słońca; milczeli potem przez jakiś czas, aż niemi słudzy
przynieśli im jedzenie i picie. Przez cały czas, kiedy jedli, Falk uporczywie wpatrywał się oczyma
duszy w klejnot, który mógł być fałszywy lub bezcenny, w uchwycony w przelocie - prawdziwy
lub nie - obraz świata, który utracił.
VII
Słońce podobne do smoczego oka, pomarańczowożółte, jak ognisty opal otoczony siedmioma
błyszczącymi wisiorkami kołyszącymi się z wolna na swych wydłużonych elipsach. Zielona,
trzecia planeta potrzebowała sześćdziesięciu ziemskich lat, aby wypełnić swój jeden Rok.
 Szczęśliwy ten, kto widzi drugą wiosnę" - przetłumaczył Orry przysłowie tego świata. Zimy
północnej półkuli, nachylonej pod znacznym kątem do płaszczyzny ekliptyki, kiedy planeta
zataczała najbardziej oddalony od Słońca łuk swej orbity, były mrozne, mroczne, straszne; lata,
ciągnące się przez pół człowieczego życia, eksplodowały niepomierną wręcz obfitością
wszystkiego, co żyje. Gigantyczne pływy głębokich mórz planety posłuszne były ogromnemu
Księżycowi, którego fazy powtarzały się co czterysta dni; świat obfitował w trzęsienia ziemi,
wulkany, wędrujące rośliny, śpiewające zwierzęta, inteligentnych mieszkańców budujących
miasta, cały katalog cudów. Na ten wspaniały, choć niezwykły świat, dwadzieścia lat temu z
zewnętrznej przestrzeni kosmicznej przyleciał statek. Dwadzieścia Wielkich Lat to, jak sądził Orry,
nieco ponad tysiąc dwieście lat ziemskich.
Koloniści Ligi Wszystkich Zwiatów, którzy przybyli na tym statku, poświęcili swą pracę i życie
dla nowo odkrytej planety, położonej z dala od starych, centralnych światów Ligi, w nadziei
przyłączenia jej rodzimych inteligentnych mieszkańców do Ligi jako sojuszników w Wojnie, Która
Miała Nadejść. Taka była polityka Ligi już od dawna, wiele pokoleń przedtem bowiem nadeszły
zza Hiad ostrzeżenia o wielkiej fali najezdzców ogarniającej światy, przemierzającej stulecia, coraz
bliższej wielkiego grona osiemdziesięciu światów, które tak dumnie nazywały same siebie Ligą
Wszystkich Zwiatów. Terra, peryferyjny świat Ligi, położony najbliżej nowo odkrytej planety,
Werel, wysłała wszystkich swoich kolonistów na tym pierwszym statku. Miały przybyć następne
statki z innych światów Ligi, ale żaden się nie zjawił - wyprzedziła je wojna.
Jedynym środkiem łączności kolonistów z Ziemią, z Pierwszym Zwiatem Davenantu i resztą
Ligi, był ansibl, natychmiastowy przekaznik, zainstalowany na pokładzie statku. %7ładen statek,
powiedział Orry, nigdy nie przekroczył prędkości światła - i tutaj Falk poprawił go. Statki wojenne
budowane były na zasadzie, na jakiej działał ansibl, lecz były tylko siejącymi śmierć
automatycznymi maszynami, niezwykle kosztownymi, które nie mogły przewozić żywych istot.
Prędkość światła, ze swym efektem skracania czasu dla podróżujących, stanowiła granicę ludzkich
wypraw, wtedy i teraz. Tak więc koloniści na Werel znalezli się bardzo daleko od domu i aktualne
wieści z zewnątrz mogli uzyskać tylko za pomocą transmitera. Minęło zaledwie pięć lat ich pobytu
na Werel, kiedy otrzymali wiadomość, że przybył Wróg, a zaraz potem informacje stały się
sprzeczne i pogmatwane, przedzielane coraz dłuższymi przerwami, aby wkrótce ustać zupełnie. Z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zboralski.keep.pl