[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W miarę zbliżania się do wierzchołka natura terenu zmieniała się gwałtownie. Niższe partie zboczy
pokrywał porowaty kamień wulkaniczny, spiętrzony tu i ówdzie w wielkie hałdy żużla. Teraz pod
nogami mieli twarde, szkliste tafle, gładkie i zdradliwie śliskie, jak gdyby skała spływała tu kiedyś
z góry roztopionymi strumieniami.
Hilvar dotarł pierwszy do krawędzi. Alvin dogonił go kilka sekund pózniej i stanął bez słowa u
boku przyjaciela. Stali nie na skraju płaskowyżu, którego się spodziewali, ale na krawędzi
gigantycznej niecki, głębokiej na pół mili i o średnicy trzech mil. Teren przed nimi opadał stromo,
aby przy dnie doliny powrócić powoli do poziomu i wznieść się ponownie coraz to stromiej po jej
przeciwległej stronie. Najniżej położoną część niecki zajmowało okrągłe jezioro, którego
powierzchnią wstrząsały nieustanne spazmy.
Chociaż dzień był słoneczny, całe wielkie zagłębienie sprawiało wrażenie ebonitowoczarnego,
Alvin z Hilvarem nie potrafili rozpoznać materiału, z jakiego utworzony był krater, ale jego czarna
barwa przywodziła na myśl skałę świata, który nigdy nie oglądał światła słonecznego. Nie było to
jednak wszystko, gdyż u ich stóp leżała szeroka na
110
jakieś sto stóp, jednolita wstęga metalu otaczająca pierścieniem cały krater, zmatowiała na skutek
niezmierzonego wieku, ale wciąż nie wykazująca śladu korozji.
Gdy ich oczy przywykły do tej nieziemskiej panoramy, Alvin z Hilvarem zdali sobie sprawę, iż
czerń niecki nie była tak idealna, jak zrazu myśleli. Tu i ówdzie, tak krótkotrwałe, że można je było
tylko zauważyć patrząc bezpośrednio na nie, w ebonitowych ścianach rozbłyskiwały eksplozje
światła. Migotały w sposób nie uporządkowany, gasnąc tak szybko, jak się zapalały, niczym
odbicia gwiazd na wzburzonym morzu.
Ależ to piękne! szepnął Alvin. Co to może być?
Przypomina mi to jakiś rodzaj reflektora.
Ale jest takie czarne!
Pamiętaj, że tylko dla naszych oczu. Nie wiemy, z jakiego promieniowania korzystali.
Ale na pewno musi tu być coś więcej! Gdzie jest forteca? Hilvar wskazał na jezioro.
Przypatrz się uważnie powiedział.
Alvin utkwił wzrok w falującej tafli jeziora starając się zgłębić tajemnice, jakie kryło w swych
odmętach. Z początku nie widział nic; potem na płyciznach blisko brzegu dostrzegł nikłą siateczkę
światła i cienia. Po chwili odróżniał już wzór ciągnący się w kierunku środka jeziora, dopóki jego
szczegółów nie skryła głębsza woda.
To ciemne jezioro pochłonęło fortecę. W jego głębinach leżały ruiny potężnych niegdyś budowli,
powalonych przez czas. Jednak nie wszystko zagarnęła woda. Po przeciwległej stronie krateru
Alvin zauważył teraz rumowisko kamieni i wielkich bloków, które musiały niegdyś tworzyć część
masywnych murów. Omywały je fale jeziora, a poziom wody nie podniósł się jeszcze na tyle, aby
przypieczętować swoje zwycięstwo.
Obejdziemy jezioro naokoło odezwał się cicho Hilvar, jak gdyby ta majestatyczna ruina
wzbudziła w jego duszy nabożną cześć. Być może znajdziemy coś w tych gruzach.
111
Przez pierwsze kilkaset jardów ściany krateru były tak strome i gładkie, że trudno się było
wyprostować, ale po chwili dotarli do łagodniejszych zboczy i dalej szli już bez trudności. W
pobliżu jeziora gładka ebonitowa nawierzchnia pokryta była cienką warstwą gleby, którą musiał tu
nanieść przez wieki wiatr wiejący od Lys.
wierć mili dalej, jak rozrzucone w nieładzie zabawki dziecka olbrzyma, spoczywały spiętrzone
jeden na drugim tytaniczne kamienne bloki. Można było jeszcze rozpoznać fragment masywnego
muru; dwa rzezbione obeliski wyznaczały coś, co kiedyś mogło być bramą. Wszystko porastały
mchy i pnącza, i maleńkie, karłowate drzewka. Ciszy nie mącił nawet wiatr.
I tak Alvin z Hilvarem dotarli do ruin Shalmirane. Na te mury szturmowała potęga, która mogła
zetrzeć na pył cały świat, a jednak poniosła klęskę. To spokojne, błękitne niebo bluzgało niegdyś
ogniami wydartymi z serc słońc, a pod furią tych, którzy nimi władali, musiały chwiać się jak żywe
góry Lys.
Nikt nigdy nie zdobył Shalmirane, ale ta niezdobyta forteca w końcu padła padła zniszczona
przez cierpliwe macki bluszczu, generacje ryjących ślepo robaków i podnoszące się wolno wody
jeziora.
Ogarnięci nabożną czcią dla jej majestatu, Alvin z Hil-varem szli w milczeniu w kierunku
kolosalnej ruiny. Zagłębili się w cień pękniętego muru i znalezli się w kanionie, którego ściany
tworzyły zwały kamieni. Przed nimi rozpościerało się jezioro. Podeszli tak blisko brzegu, że woda
lizała im prawie stopy. Na wąskim skrawku brzegu załamywały się bez końca maleńkie, nie
wyższe niż kilka cali, fale.
Pierwszy odezwał się Hilvar, a mówił głosem tak niepewnym, że Alvin spojrzał nań ze
zdziwieniem.
Jest tu coś, czego nie rozumiem powiedział powoli Hilvar. Nie ma wiatru, skąd więc te
zmarszczki na wodzie? Powierzchnia jeziora powinna być idealnie gładka.
Zanim Alvin zdążył zastanowić się nad odpowiedzią,
112
Hilvar położył się na ziemi i zanurzył prawe ucho w wodzie. Alvin zdziwił się z początku, co
przyjaciel ma nadzieję odkryć w takiej dziwnej pozycji, ale po chwili uświadomił sobie, że Hilvar
nasłuchuje. Z pewnym ociąganiem, ponieważ nie odbijające światła wody jeziora nie wyglądały
szczególnie zachęcająco, Alvin poszedł za przykładem Hilvara.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]